tytul

Prosto z parku wkraczasz w nagłe zawirowania czasowe i atmosferyczne. Dzień robi się wietrzny i spłoszony, na żółtych i mdłych horyzontach porządkuje się już do odjazdu, zaciąga w pośpiechu nieprzemakalne i szare pokrowce nad taborem swych wozów, ciągnących szeregiem ku późnym i chłodnym zaświatom.

Rozłożony pośrodku placu św. Trójcy namiot panoptikum jest już jasno oświetlony. Z szacunkiem uiszczasz opłatę przed wydekoltowaną, kolorową damą błyszczącą klejnotami i złotą plombą w zębach – żywy biust zesznurowany i umalowany, dołem zaś ginący niepojętym sposobem w cieniu aksamitnych zasłon. Przez uchyloną kotarę wchodzisz w jasno oświetloną przestrzeń. Grupy w płaszczach zmoczonych deszczem snują się w milczeniu, przystają w skupionych półkolach, podziwiając tych, którzy już tylko pozornie należą do tego samego świata, w istocie zaś prowadzą oddzielone, reprezentatywne i zabalsamowane życie na piedestale, życie wystawione na pokaz i odświętnie puste. Stoją w straszliwym milczeniu – ubrani w uroczyste tużurki, anglezy i żakiety z dobrego sukna, uszyte dla nich na miarę, bardzo bladzi, z wypiekami ich ostatnich chorób, na które umarli – i błyszczą oczyma.

Twój rosnący niepokój potęguje się, gdy spostrzegasz w tłumie mężczyznę, którego widziałeś w parku. Wreszcie go odnajdujesz! Biega pomiędzy manekinami, jakby agitował ich do czegoś. – Kosmetyka, proszę państwa, kosmetyka – powtarza, usprawiedliwiając swoją niejasną krzątaninę. Jest w tym coś obrzydliwego. – Ciężki wariat – odzywa się półgłosem człowiek o twarzy wielkiego tragika, pełnej wiedzy i smutku wszystkich rzeczy, ale jego sylwetka, zgarbiona i w znoszonych ciuchach, szybko niknie za zasłoną. Wychodzisz z panoptikum na plac i oddalasz się w stronę ogrodów i podwórek.

    zdobywasz
  • 78 punktów
    twój ekwipunek
  • mapa miasta
  • latarka
  • zorka 4