Powóz dygocze we wszystkich stawach i przegubach swego wieloczłonkowego ciała. Pod złotą banią upału koń traci siły. Widzisz, jak przed jego piersią zbiera się wał białej śnieżnej piany, coraz wyższy i wyższy, przez który zwierzę z trudem się przekopuje. Wreszcie ustaje. Wychodzisz z dorożki. Koń dyszy ciężko ze zwieszoną głową. Przytulasz jego łeb do piersi. W wielkich czarnych oczach lśnią łzy, na brzuchu zwierzęcia spostrzegasz okrągłą czarną ranę.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – szepczesz ze łzami.
– Drogi mój – to dla ciebie – mówi i staje się bardzo mały, jak konik z drewna.
Dorożka bez dorożkarza zamienia się w dorożkę bez konia, którego chowasz do kieszeni. Znalazłeś się bocznej, nielegalnej odnodze czasu. W tym punkcie historii musimy cię odgałęzić, kto wie – być może lekkomyślnością nie do darowania było wysłać w taki dzień młodego chłopca z misją ważną i pilną.