Fabryka ucicha, garnki i bańki przestają się piętrzyć, a ciemność bulgotać. Manekiny ustawiają się karnie w dwóch rzędach stanowisk do butelkowania wody sodowej a ich nakręcane szyje odwracają się w tę samą stronę, na sam koniec biegnącej pośrodku alei. Wyłania się stamtąd przedziwna para młoda, zahipnotyzowanym krokiem idąc w stronę podwyższenia, na którym czeka mistrz ceremonii.
Przeciskasz się na skraj, żeby zobaczyć parę młodą i ze zgrozą rozpoznajesz w twarzy ukrytej za welonem twarz Bianki. Patrzy przed siebie niewidzącymi oczyma, a jej ramię spoczywa na woskowym, mechanicznym panu młodym, który – choć kroczy niezdarnie, wypina pierś błyszczącą od orderów. Jego oczy błyskają i zaczynają się toczyć w swych orbitach. Czyżby to był arcyksiążę Maksymilian, chluba wędrownego panoptikum, które rozbiło się na placu św. Trójcy? Posłuszny mechanizmowi książę prowadzi Biankę do świętokradczego kapłana, obiegając salę z tym samym ośmielającym i promiennym uśmiechem.
– Czy masz Traktat, córko? – pyta wodzirej. Zapada milczenie. W nagłym błysku zrozumienia łączysz wszystkie luki i niewiadome, z jakimi zetknąłeś się w ciągu ostatnich godzin. Nagle pojmujesz, że to Traktat ożywia manekiny. Apatyczna Bianka to sygnał niepowodzenia szalonego doktora. Nie pozostała ci już chwila do namysłu! Czy masz przy sobie książkę, którą podniosłeś z ziemi w parku?