W splątanym i łagodnym zgiełku ulicy Krokodyli dochodzisz do poszerzonego zbiegu ulic. Tłum ludzi ustawił się tutaj wzdłuż ledwo zarysowanych śladów toru i wylewa się aż za zakręt jednej z ulic. Z twarzami w profilu, jak szereg bladych masek z papieru, wyciętych w fantastyczną linię zapatrzenia, wydają się czekać na pociąg. Obok ustawiła się jeszcze jedna kolejka, jakby pasażerowie nie mogli uzgodnić swych poglądów na miejsce przystanku. Wreszcie pociąg niespodziewanie zajeżdża pomiędzy czarne szpalery tłumu, niski jak wąż, miniaturowy, z małą, sapiącą, krępą lokomotywą. Ciemne sapanie parowozu i powiew dziwnej powagi, pełnej smutku, tłumiony pośpiech i zdenerwowanie zamieniają ulicę na chwilę w halę dworca kolejowego. Gdy pociąg szykuje się do odjazdu, pasażerowie w nerwowym pośpiechu toczą pertraktacje z przekupnymi urzędnikami linii żelaznej.