Prosto z kuchni, przez ukryte za drzwiami schody, Adela prowadzi cię na poddasze. Wchodzicie do pokoju przyciemnionego płóciennymi storami, który wydłuża się perspektywicznie ku oknu otwartemu na rynek. Okno kipi od rojowiska much, story płoną jaskrawo, lekko falując od marzeń południowej godziny.
W górnych partiach pokoju, wzdłuż półek z orientaliami, przechadza się mężczyzna w zielonym fartuchu. Czyni to wspięty na drabinie, którą posługuje się jak szczudłami, sięgając głową malowanego nieba, arabesek i ptaków sufitu. – Dzień dobry Jakubie - odzywa się Adela. Dziwak wzdryga się, zbiega na dół i chowa za łóżko, skąd najpierw słychać jego ciche gaworzenie, a chwilę potem pukanie w drewnianą ramę, na które odpowiada sam sobie: – Proszę!.
– Od niedawna – tłumaczy Adela – Jakub raz zamienia się w kraba, raz w wypchanego kondora. Zaczęło się od zaklinania manekinów, pisania Traktatu o dawaniu im życia, ale teraz to on się zamienia w kukłę, a wszystkie manekiny ze sklepu i pokoju szwaczek gdzieś pouciekały.
Jakub wychyla się zza łóżka i wydaje z siebie zatopiony świergot. – Podobno gdzieś w mieście – ciągnie dziewczyna – znajduje się remedium.
Ledwo dostrzegalnym gestem Jakub przywołuje cię, nachylasz się nad nim i z urywków jego wewnętrznego monologu wyławiasz powtarzające się słowa:
– Pod czaszką i wężem – mówi. – Pod arlekinem i dziewczyną.
W tym momencie przez otwarte okna i drzwi wpada do pokoju stado wypchanych ptaków i wszczyna gonitwy pod ciemnym sufitem.