Część towarzystwa rozeszła się. Emil zatopił się między płachtami gazety, a jedna ze służących poleruje półki w kredensach. Raz jeszcze rozglądasz się po izbie. Jej ściany wytapetowane są kolorowymi rysunkami. Zadrukowane foliały i stare dzienniki pokryte zostały karkołomnymi zygzakami, anagramami wizji, rebusami świetlistych objawień o przejrzystych kolorach i cieniach.
Zza zamkniętych drzwi, których wcześniej chyba tu nie było, dobiegają odgłosy bieganiny, coraz donośniejsze, aż w końcu drzwi otwierają się i wychodzi Adela, niosąc w rękach pusty talerz. Dziewczyna o niewiarygodnie smukłych nogach wyszukuje coś pomiędzy błyszczącymi garnkami i butlami, które stoją nieruchomo dokoła i lśnią tłustą polewą, po czym – z pełnym talerzem – idzie w stronę tych nadliczbowych drzwi. Dziewczyna raz jeszcze przywołuje cię niemym gestem kiwającego palca i kieruje wzrok ku górze.
Z kolei Emil, z wyrazem twarzy, z której życie zmyło jakby wszelki wyraz, nabija swoją fajkę mieszanką tytoniu i sproszkowanego brązowego kruszcu.