Idziecie w stronę ciemnego domu o pustych i ślepych fasadach. W powietrzu słychać dwa, trzy takty fortepianu, daleka katarynka wydobywa się ze złotej żyły dnia. Mijacie portal sklepu, wchodzicie w bramę i przez sień wprost do półciemnej kuchni, gdzie dwie służące stoją nad paleniskiem i pachnie już kawą, mieloną na młynku przyciskanym do białej piersi, od której ziarna nabierają blasku i gorąca. Do kuchni wchodzi wysoka dziewczyna w krótkim fartuchu o długich nogach i kolorowej, uszminkowanej twarzy. – To Adela - mówi Emil. Dziewczyna patrzy na ciebie z wyzywającym uśmiechem i trzepocze rzęsami.
Brudny odblask płomienia tańczy na podłodze, ocierając się o sierść psa, który budzi się z krótkiej drzemki, podbiega i kręci pod nogami. Pijecie kawę, dziwne dźwięki dochodzą z góry, jakby na nieodległym strychu zebrało się stado ptactwa i szarańczy. Adela spogląda na zegarek na bransoletce, przywołuje cię niemym gestem kiwającego palca i kieruje wzrok ku górze.
Z kolei Emil, z wyrazem twarzy, z której życie zmyło jakby wszelki wyraz, nabija swoją fajkę mieszanką tytoniu i sproszkowanego brązowego kruszcu. Pies ożywia się coraz bardziej i zaczyna skomleć pod drzwiami prowadzącymi w przeciwnym kierunku niż te, którymi tu weszliście.