SZYMON

Wybiegłem ze sklepu, czując jak opuszczają mnie siły i resztki rozsądku. Świat zawirował mi przed oczyma powodzią zbyt jasnych barw. Pewnie łupnąłbym o bruk, gdyby nie ten dziwny, rzadko odwiedzany kuzyn ludzkości – litość, każący czasem przechodniom ratować obcych. Ciemność zakołysała się i zniknęła, kiedy poczułem w ustach smak wody.

Moje serce wypełniła niemal ewangeliczna radość. Piłem i piłem, nie mogąc nasycić się życiodajnym płynem. Dopiero kiedy odkleiłem się od butelki, udało mi się dostrzec twarz mojego wybawcy.

– Mogło być z tobą naprawdę źle – rzucił zarośnięty mężczyzna w krótkich spodniach, z przypiętą do nagiej piersi oznaką policjanta.

Uszczypnąłem się, myśląc, że dalej śnię albo umarłem i znalazłem się w raju nudystów z poczuciem humoru… Ale gdzie tam.

– Jest tak ciepło, że kilku funkcjonariuszom mundur przylepił się do ciała – objaśnił.

Zauważyłem, że znajdujemy się w cieniu przyklejonym do jakiegoś nowoczesnego budynku. Pewnie galerii handlowej. Policjant (jeśli to naprawdę był policjant) podłapał moje zaniepokojenie.

– Nie miałem wody w radiowozie. W samochodzie było za gorąco, by pana trzymać. Lepiej się pan czuje?

Skinąłem głową. W policyjnej blaszce wciąż igrały złowieszcze promienie słońca, więc bałem się zrobić chociaż krok poza strefę cienia.

– Czy jestem oskarżony? – zapytałem niepewnym tonem.

– Za co? W tej temperaturze każdy łamie prawo – wskazał palcem na ładną blondynkę z wychudzonym psem, przechadzającą się zupełnie nago po ulicy. – Mógłbym ją aresztować za spacer z niedożywionym psem, ale do tego musiałbym przejść dwadzieścia metrów, o tam! Widzi pan, jak ci ludzie chodzą po rozmiękłym bruku. Świeżo go położyli. Już dwadzieścia minut próbują się wydostać. Za dużo z tym zachodu.

Westchnąłem. Policjant wydawał się o wiele mądrzejszy od innych funkcjonariuszy, z którymi miałem do czynienia.

– Dziękuje za uratowanie życia, panie władzo – powiedziałem. Jakoś nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Pan władza skinął głową, jak dżentelmen z XVIII-wiecznej Anglii.

– To moje zadanie. Za to nam płacą w ten upał – wysupłał z kieszeni spodenek kilka monet i przesypał mi na dłoń. – To na wodę, jak pan będzie do siebie wracać. No i proszę poprzeć ustawę o zmniejszeniu emisji dwutlenku węgla. Inaczej będzie tylko gorzej z takimi upałami – przestrzegł.

– Moja dziewczyna chyba chciała mnie niechcący zabić – wybąkałem niepewnie, bez jakiegokolwiek związku.

– To się zdarza. Ludzie nie są sobą. Musiałbym aresztować całe miasto za podobne wykroczenia. Zresztą, nic się takiego nie stało. Po prostu pan zemdlał.

Skinąłem głową i zerknąłem na pieniądze. Powrót do mojego małego domowego piekła jakoś mi się nie uśmiechał. Zastanowiłem się, jak daleko mógłbym dojechać pociągiem za te kilka monet. Dwie, może trzy stacje? Za blisko, żeby uciec od gorąca. Jeszcze raz podziękowałem policjantowi i poczekałem, aż jego lśniący radiowóz zniknie z pola widzenia. Miałem pewien plan.