OLAF

Dom niby nowy, klinkier radośnie pomarańczowieje, a jednak wyczuć można tę naiwną, dziecięcą wręcz nieporadność i niechlujność budowlańców, którzy tworząc go nieśpiesznie, wybebeszyli wszelkie rury i rureczki, pajpy i pipeczki, rynny i rynienki, żylakami i hemoroidami plastiku i blachy ocynkowanej. Trzy stuknięcia, odstęp, jedno, a potem jeszcze dwa. Cisza. Tylko bulgotanie bojlera. Obrócił się. Guantanamera, siedząca na miejscu pasażera w srebrnym passacie 1.9 TDI z 1998 roku, wydawała się być nieruchomą kukłą, manekinem obleczonym ludzką skórą. Niemal niewidoczna, jakby nie istniała. Drzwi otworzyły się znienacka. W szparze ukazała się zniszczona, pokryta w połowie tatuażami, szalona morda Tony'ego.

– S'up mate? – rzucił ciągiem, jakby te dwa słowa nie miały prawa żyć oddzielnie.

– I'm busy now, see you lat... – nie zdążył dokończyć. Drzwi otworzyły się na oścież z hukiem. Z półmroku przedpokoju wyłoniła się bombastyczna postać, porwała rachityczne ciało Walijczyka i rzuciła je w głąb mieszkania. Tuż przed gruchnięciem o ścianę, usłyszeć można było siarczyste "cont tew". Olaf uskoczył automatycznie, zahaczając o zielony pojemnik na odpady organiczne, runął na lawendowe krzewy. Facet ruszył. Na początku, blokując się we framudze, co dało odrobinę czasu na podniesienie się z wonnej zieleniny, ale potem nienaturalnie zwinnym ruchem znalazł się przy zaszokowanym Polaku. Chwytając go za szyję, głosem ochrypłym, jednocześnie głuchym, jakby wydobywał się z tej niefachowo zamontowanej rynny, mruknął: – Remanent mamy.

Wówczas go rozpoznał. To Śleboda, łódzkie, 3 lata za wymuszenia, poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania za przestępstwa związane z praniem brudnych pieniędzy.

– Słuchaj, tę kasę oddam jeszcze dzisiaj – wymamrotał Olaf. – Najpóźniej do siódmej, przecież wiesz, że na mnie można liczyć, pogadajmy...

Ułamek sekundy i jego twarz zalała się krwią, będącą bezpośrednim skutkiem precyzyjnego ciosu w nos. Śleboda nie lubił gadać. Ślieboda był człowiekiem czynu. Kropka wytatuowana na czole pomiędzy oczami mówiła sama za siebie. Chwycił swoją ofiarę za frak, postawił do pionu i w specyficzny dla siebie sposób, wystawiając palec wskazujący pod kątem 45°, kierując go w stronę przymusowego interlokutora z zamiarem rozpoczęcia krótkiej przemowy, czasem dykteryjki, nierzadko reprymendy, huknął: – Jeszcze jedno lajpo?

Śleboda nie zadawał pytań. Śleboda pytaniem kształtował rzeczywistość, oznajmiał rozpoczęcie wykonywania procedury. Błyskawiczny zamach, wstrzymanie pięści w niepewnej inercji, zwolnienie zaczepu... Error: undefined procedure, error – wybałuszone dwufuntówki Ślebody zadziwiły się światem w tym samym momencie, gdy ciężki, fajansowy flaming roztrzaskał się na jego wypucowanej glacy.

– Uciekamy! – wrzasnęła Guantanamera, wyłaniając się zza opadającego na ziemię agresora. W dłoni trzymała kawałek rozbitej figurki ptaka. Olaf otrząsnął się błyskawicznie, kiwnął głową. Podnosząc się, poczuł na ustach ciepły koktajl krwi i śliny.

– Poczekaj – dusił. – Bez towaru nie mam po co zjawiać się w kraju.

Zataczając się lekko, zawiesił się na klamce drzwi wejściowych, wpadł do środka i runął na zdezorientowanego Tony'ego.

– Gdzie piguły, dawaj piguły!!! – wrzeszczał, szarpiąc go za kołnierz podróbki Ralpha Laurena. Walijczyk, mimo kompletnej nieznajomości języka polskiego, palcem drżącej dłoni wskazał kuchnię.

- Sink, under the sink – zaskrzeczał.

– On się rusza – przestraszonym głosem oznajmiła Guantanamera. – Olaf, on się rusza!

– Sekunda! – odkrzyknął i pognał do kuchni. Pod zlewozmywakiem, pomiędzy bleachem a kostkami do zmywarki, znalazł oklejony brązową taśmą pakunek. Pod palcami wyczuł tabletki klonazepamu. Przebiegając obok zamroczonego jeszcze Ślebody, zatrzymał się. Nie mógł go tak zostawić, w końcu to rodak, ta sama słowiańska krew. Zacisnął pięść i przydzwonił lewym prostym, posyłając osiłka z powrotem na beton. Wytargał garść lawendy i rzucił na karczycho.