OLAF

– Będę mogła rozwinąć skrzydła. Zaistnieć intymnie, tak wsobnie, a nie publicznie, scenicznie, ordynarnie wystawiona na pokaz, naga i bezbronna – mówiła, gestykulując chaotycznie. – Ale ty pewnie i tak jesteś już w posiadaniu listy konsów, bo listy prosów nigdy nie było. Dla ciebie nie istnieję – zrezygnowana odpadła na łóżko. Miękkie tworzywo z funkcją pamięci kształtu przyjęło jej zgrabne ciało miękkim szelestem. Olaf podniósł się gwałtownie. Jakimś dziwnym, nieadekwatnym do metrażu, szybkim krokiem ruszył w kierunku okna. Był wściekły. Wściekły na walijską pogodę, wściekły na przenikliwy chłód, kończący się cydr w ozdobnej butelce, brak owadów, fish and chips, ale przede wszystkim na Guantanamerę. Po co tu przyjechała? W jakim celu ponownie zamęcza go swoimi fanaberiami? – Nie ma problemu – powiedział, ściskając parapet, jednocześnie stabilizując działanie grawitacji.

– Możemy wyruszyć choćby za chwilę. Spakuję najpotrzebniejsze rzeczy, dodatkową walizkę na szlugi, zahaczymy o Tony'ego i możemy lecieć.

– Do Tony'ego? - zmarszczyła czoło. - Przecież wiesz, że ten człowiek jest szalony. Może nadszedł już czas, by zmienić dilera?

– Tony jest OK – poszatkował słowa sylabami, wydobywając z nich wściekły szelest. – Znamy się od lat.

Guantanamera milczała. Nie miała zamiaru rozpoczynać kłótni. Zwycięstwo jest po jej stronie. Lecą do Polski zobaczyć prawdziwe lato, zjeść prawdziwe pachnące pomidory, chleb z chrupiącą skórką, ogórki małosolne, cebulę, dużo cebuli i wkurwione twarze rodaków. Wkurwione, ale wkurwione u siebie, na swojej ziemi, gdzie to wkurwienie nabiera innego sensu, platońskiego. Zupełnie czysta idea. Jak Piękno, Dobro, Prawda, produkty Polmosu.