KLEMENS

Było na tyle gorąco, że najchętniej schowałbym się do cienia i przeczekał, aż upał trochę zelżeje. Jak zawsze skierowałem się w stronę ławki, na której czasem miałem zwyczaj przesiadywać. Stała w takim miejscu, że miałem z niej widok na całą alejkę oraz na wierzbę, która znajdowała się na wysepce na środku małej sadzawki. Kilka dni temu spuścili z niej wodę i zabrali się za mycie basenu. Jakoś wyjątkowo późno w tym roku, może dlatego, że coraz mniej dbali o park. Asfaltowe alejki pękały coraz bardziej, a w miejscu, gdzie w zeszłym roku były klomby z kwiatami, rosła teraz trawa i różne samosiejki. Śmieci wysypywały się z koszy. Zapomniano o parku i w ciągu kilku lat przejmą go we władanie pająki, kleszcze i wszechobecne gołębie. No i oczywiście żule.

Kiedyś po stawie pływały łabędzie, teraz nie było nawet stawu. Za to gołębie panoszyły się wszędzie i choć pewnie się starały, to na szczęście żaden we mnie nie trafił.

Swoją ławeczkę widziałem z daleka. Niestety była zajęta. Szedłem w jej stronę, zastanawiając się, gdzie dalej pójść.