Przez sito przelewa się fala strajków. Tylko nieliczni z kontrowersyjnych prowokatorów zdobędą medialny poklask. To kwestionowane prawo rynku. cyrk. Jak ta lala. Strzelnica. Gołe baby i scentrowane wiatrówki.
Kasanowa barów mlecznych w butach ribok orginal tnie komara pod ławką. Wygląda jak robot z obcego, ale z tej części, kiedy był już zepsuty. Twarz z tworzywa mu zmiękła. Gęba rozwarta na oścież przymierza się do chrapania. Pracownicy fikcyjni dyskretnie szykują się do abordażu portfela zasilonego dziś chwilówką. Ej, ręce na kierownicy jebany ty, pierdolony jeden z drugim. Siada na ławce i patrzy tępo na watę cukrową. Efekt świńsko czerwonych oczu. Znajomość obsługi komputera na poziomie gier. Rura go smoli. Nieświeże artykuły obiadowe trzeszczą w kichach.
Ekscentryczny policjant posługujący się nowoczesnymi metodami pracy czochra się prawą ręką po jajach. Wydaje mu się, że jest bezwładny, wszechmocny i niewidzialny. Wydaje mu się, że kieszeń pełna jest łapówek i wczasy odbędą się wkrótce. Łańcuchowa się kręci na ful i wrzeszczą zmulone dzieci. Prymas grymas ostrzegał! Przed nudnościami. Za późno. W nocy.
Na pustej klatce mignął cień. Migał dobrą minutę. Zaraz po cieniu pojawił się on sam, Darek blokowy głupek z ostatniej klatki, zanurzony z dawien dawna w kąpieli obłędu, idiotyczny od dzieciństwa, spowolniały, otumaniony, nierozumny, uczynny, pokraczny, niezgrabny, wielki i patrzył przez okno na światła pobliskiego sklepu. Jakież myśli wyzwalał w nim ten widok? Nocą ludzie lubią być niebezpiecznie silni iluzjami. Gotowi nacinać przedramienia kanciastymi otoczakami pokruszonych butelek. I wyć jak zrozpaczone pawiany w mieście.