Placki zrobić. Makowiec. Sernik. Przekładaniec. Murzynek. Drożdżowe. Jeszcze to. Jeszcze tamto. Ręce do dupy wchodzą. Nie mówiąc nawet o rybie.
– myśli sobie pani Zofia – ciągle tylko gary i gary. Człowiek nawet na chwilę usiąść nie może coś pooglądać, tylko od rana do wieczora stój i gotuj. Żeby się te święta wreszcie skończyły. Aaa.. jeszcze kartki wysłać do rodziny i znajomych, nawet mi nie mów.., kartek im się zachciewa, kartki, znaczki, a to wszystko kosztuje, przyjdą święta to tylko wydatki, wydatki i wydatki bez końca, człowieka aż coś bierze od środka.., skaranie boskie z tymi świętami..!
Po klatce unoszą się zapachy różnych substancji aromatycznych i smażeniny, aż miło w płuca wciągnąć. Pan Stasiu wraca do domu z dywanami i chrząka.
– Wytrzepałem ci dywany, zobacz, jak ci wytrzepałem – pan Stasiu wskazuje na dywany i chrząka – Nikt ci tak nie wytrzepie jak ja, co byś ty zrobiła, gdyby mnie zabrakło, no kto by ci tak wytrzepał dywany – dodaje.
– To dla mnie wytrzepałeś? – pyta pani Zosia – Dla mnie?, a dla siebie to nie trzepałeś, co?
– Ja dla siebie to nie potrzebuję– pan Stasiu jest dziś najwyraźniej zadziorny w stosunku do żony – Dla mnie, to mogą być nietrzepane.
– Taki jesteś mądry? – pyta pani Zosia, a pan Stasiu już patrzy, co żona tam robi i już krytycznie ocenia jej krzątaninę i chrząka – Znowuś narobiła ciast, kto to będzie wszystko jadł?
– A ty, co tak chrząkasz – pyta się żona na odczepnego – Przestań wreszcie chrząkać!
Nie kupuj mi żadnych prezentów – krzycząc uprzedzał żonę przed świętami, żeby mu żadnych prezentów nie kupowała – Co to ja jestem dziecko, żeby prezenty dostawać?, a po co mi te prezenty powiedz mi?
– Ty mi też nie kupuj – odpowiadała pani Zosia.
Pan Stasiu ani by nawet nie pomyślał, żeby jej kupić. Kto to widział wydawać pieniądze na głupoty?! Końcem końców budżet domowy nie uszczuplał.