Wracasz na porośnięte zielskiem podwórze.
Dwóch subiektów wciąż biega bezładnie pomiędzy balkonami. Pies zniknął.
W jednym z rogów podwórza wpół otwarta, omszała furtka na zardzewiałych zawiasach wypuszcza się w ogród: w nowy, przewiewny i rozległy świat.
W kącie między tylnymi ścianami szop i przybudówek, w najdalszej, ostatniej odnodze, zamknięta między komorę, wychodek i tylną ścianę kurnika, piętrzy się głucha zatoka, poza którą nie ma już wyjścia. Pod dziką spieką słońca pleni się śmietnik generacjami ogromnych pokrzyw i ślazów. Kołują nad nim chore i monstrualne muchy, kosmaci samotnicy, opłakujący swój los przeklęty w długich monotonnych epopejach. Pojedyncze szczeknięcie psa wybija cię z tej zadumy.