Gdy kapitan straży ogniowej pociąga łyk soku malinowego z flakonika Adeli, który mu dałeś, atmosfera w kinie rozluźnia się. Zostajesz na drugi seans. Wkrótce dołącza do was kasjerka. Żartujecie sobie, choć najczęściej to oni z ciebie, w sposób ciepły, ożywczy i ludzki. Ta szorstka rubaszność, ten bezceremonialny chwyt za ramię sprawia ci dziwną ulgę.
Wychodzisz z ciemnego westybulu, krzepko i raźnie, zapominając o kłopotach, w które popada to miasto. Wracasz na rynek, gdzie zanieść chcesz trochę tego miłego wewnętrznego ciepła, które się już ulatnia.