To nie jest przedwyborcza agitka - ze Zbigniewem Masternakiem rozmawia Piotr Marecki

Redakcja

Piotr Marecki: Większość czytelników może pomyśleć, że Jezus na prezydenta! to literatura szybkiej reakcji na ostatnie wydarzenia w Polsce. W rzeczywistości to projekt dość stary, a w jego początkach maczał palce podobno David Lynch.

Zbigniew Masternak: Na pomysł tej historii wpadłem w drugiej połowie 2004 roku, podczas prac postprodukcyjnych przy filmie Stacja Mirsk. Szukałem kolejnego pomysłu, tym razem niezwiązanego z moją biografią. Początkowo projekt ten nazywał się Wybory prezydenckie. Opowiedziałem o nim w kilku zdaniach Davidowi Lynchowi podczas festiwalu Camerimage w 2004 roku. Historia mu się spodobała, ale uznał ją za nazbyt polską. Z czym się zresztą absolutnie nie zgadzam – uważam ją za bardzo uniwersalną.

Piotr Marecki: Jakąś rolę w powstaniu projektu odegrał także ogłoszony w 2007 roku konkurs literacki „Ha!artu”…

Zbigniew Masternak: O Jezusie przypomniałem sobie na początku 2007 roku, kiedy w Internecie wyczytałem, że Korporacja Ha!art ogłosiła konkurs na powieść. Pomyślałem, że Jezus świetnie spełniałby wymogi konkursu. Zacząłem pisać powieść, ale niestety, napisał mi się dramat. Napisałem go w tydzień – zacząłem pisać 1 lutego, kiedy urodził mi się syn Wiktor, a skończyłem na ławce w puławskim parku, kiedy odebrałem syna ze szpitala i zabrałem go w wózku na spacer. Mogę więc powiedzieć, że stworzyłem Jezusa na prezydenta!, znajdując się w permanentnym szoku poporodowym. Nigdy tak szybko nie pracuję – napisanie książki zajmuje mi średnio trzy – cztery lata, scenariusz filmowy to minimum rok. A tutaj – tydzień. Co dziwne – ta historia od razu była niezmiernie spójna, wszystkie sceny powstawały jedna po drugiej. A ja rzadko piszę takie linearne teksty, w przypadku powieści to zwykle zlepek rozdziałów – opowiadań powiązanych osobą głównego bohatera.

Piotr Marecki: Już jako projekt scenariusza filmu fabularnego Jezus na prezydenta! był przez ciebie szlifowany w Krakowskiej Szkole Scenariuszowej w klasie profesora Grzegorza Królikiewicza. Jakie rady usłyszałeś od profesora?

Zbigniew Masternak: Zaczęło się niedobrze. Mój pomysł przedstawiłem jako pierwszy z grupy i zostałem bardzo szybko wyproszony z sali – profesor poprosił, żebym się więcej tego dnia nie odzywał. Obraził się za złamanie w opowieści dwóch porządków, boskiego i państwowego, w myśl zasady: co boskie, Bogu, co cesarskie – cesarzowi. Trafiłem tym tekstem w ważną dla pana Królikiewicza kwestię. Chyba jednak jakoś mnie docenił, skoro rok później zostałem jego współpracownikiem – należące do niego Studio Filmowe N z Łodzi będzie producentem mojego filmu o tematyce piłkarskiej – Transfer.

Piotr Marecki: Podczas warsztatów scenariopisarskich z młodymi reżyserami w Białogórze tekst i pomysł zostały bardzo wysoko ocenione między innymi dzięki temu, że udało ci się uniknąć nawiązań do aktualności politycznych.

Zbigniew Masternak: Dlatego właśnie upieram się, że to nie jest przedwyborcza agitka. To może tak wyglądać – publikacja tuż przed wyborami, ale tak nie jest. Tekst powstał znacznie wcześniej. Jako autor mam cały czas kilka projektów na warsztacie, a one dojrzewają w różnym czasie. Z reguły tak się składa, że jest to czas odpowiedni na realizację albo publikację. Podobny zarzut może pojawić się w związku z filmem Transfer, nad którym pracuję. To film o piłce nożnej, a wiadomo, że sporo się w niej ostatnio działo – mam na myśli aferę korupcyjną. No i pamiętajmy o Euro 2012, które Polska współorganizuje. Poza tym na warsztacie mam równie modne tematy: trzynastoodcinkowy serial ekologiczny Zielony Parasol oraz komedię sensacyjno-hazardową pod roboczym tytułem Koterska się rozkręca! z aferą hazardową w tle. Jedni mogą mnie nazwać autorem koniunkturalnym, a inni stwierdzą, że w mojej twórczości odbija się duch naszych czasów. To kwestia interpretacji.

Piotr Marecki: Jezus na prezydenta! to tekst, który nie wpisuje się w twój główny projekt życiowo-artystyczny. Jesteś przede wszystkim autorem pięcioksięgu Księstwo, którego głównym bohaterem uczyniłeś siebie i swoje życie. Poszczególne księgi powstawały w bardzo dziwnej kolejności i nawet twoi najwierniejsi czytelnicy (do grona których się zaliczam) nie do końca już chyba kojarzą, co powstało najpierw, co zostało wydane później, co zostało przerobione, co nigdy się nie ukaże. Może spróbujesz nam to uporządkować? Dodajmy jeszcze, że Księstwo będzie się składało z trzech pięcioksięgów, które mają traktować o twoim życiu. Każdy z nich ma obejmować trzydzieści lat życia. Łatwo obliczyć, że będziesz żył dziewięćdziesiąt lat…

Zbigniew Masternak: Księstwo jest w znacznej mierze autobiografią. Chciałbym stworzyć taką współczesną polską epopeję – poprowadzić mojego bohatera od dzieciństwa po starość, jak Bóg da, nawet po dziewięćdziesiątkę. Do tej pory udało mi się opracować młodość. Najpierw powstała księga druga, Niech żyje wolność, opowieść o tym, jak wyruszyłem na studia prawnicze do Lublina i jak mi te studia nie wyszły. Tak naprawdę chodziło o ukazanie mojej rodzinnej wsi z perspektywy miasta. Następnie napisałem księgę trzecią, Scyzoryk, opis życia w wielkim mieście Wrocław, gdzie studiowałem przez parę lat polonistykę; gdzie zrobiłem też wiele szemranych interesów, dzięki którym mogłem wydać moją debiutancką książkę i sfinansować powstanie Stacji Mirsk, mojego drugiego, ważnego dla mnie i nie tylko dla mnie, filmu. Scyzoryk ukazał się wiosną 2008 roku. Trzecia z kolei była księga pierwsza, Chmurołap, która powstała i została wydana w 2006 roku. To opowieść o dzieciństwie i wczesnej młodości spędzonych w Górach Świętokrzyskich. W 2010 roku skończyłem księgę czwartą mojego cyklu, Francuska sonata. To powieść o wielkiej podróży po Francji, którą odbyliśmy z Renią, moją żoną. Jest to studium polskiej emigracji zarobkowej. Cykl zamyka księga piąta, Nowe niebo, nowa ziemia, o życiu w małym miasteczku Puławy. To opowieść o tym, jak założyłem rodzinę. Obie wyjdą w tym albo przyszłym roku. Chciałbym kiedyś wydać mój „pięcioksiąg młodzieńczy” w jednym tomie. Nazywałby się Księstwo. Młodość. To dopiero będzie moje właściwe dzieło, zwieńczenie pewnego etapu w moim życiu.

Piotr Marecki: Tytuł Księstwo wziął się od tego, że podobno twój ojciec wmówił ci, że jesteś potomkiem wielkiego rodu książąt wiślańskich?

Zbigniew Masternak: Po pierwsze, jest to opowieść o losach Księcia. Tak na mnie wołali kibice i koledzy z boiska, gdy grałem w piłkę nożną. Nazywali mnie tak dlatego, że mniej od innych przeklinałem, mimo że byłem zawsze kapitanem drużyny, bardzo ostro grającym zawodnikiem, cały czas na pograniczu faulu. To balansowanie na pograniczu faulu dotyczy też mojego życia. Drugie ze znaczeń tytułu wzięło się z chęci „uksiążkowienia” mojego życia. Słowa „książę” i „książka” mają wspólny źródłosłów.

Piotr Marecki: Twój debiut prozatorski to fenomen, jeżeli chodzi o polski rynek wydawniczy. Własnym sumptem wydałeś książkę Księstwo. Księga druga, która rok później została wydana przez duże wydawnictwo Zysk i S-ka jako Niech żyje wolność. Jak do tego doszło?

Zbigniew Masternak: Chodzi o to, że nie chciało mi się już dłużej czekać. Książka ukazała się we fragmentach w „Twórczości”, w wielu innych dobrych pismach, właściwie każdy z dwudziestu siedmiu rozdziałów był drukowany, jednak żadna oficyna nie decydowała się na jej publikację. Niby miałem propozycje z Rebisu, z Dolnośląskiego, ze Znaku, ale to było takie mydlenie oczu. Stwierdziłem, że podobnie jak w przypadku filmu Stacja Mirsk należy wziąć sprawy we własne ręce. Poszedłem do drukarni, zaproponowałem wydanie i się zgodzili. Pierwszy nakład wynosił tysiąc egzemplarzy. Bardzo szybko się to sprzedało. Potem było tysiąc dodruku i jeszcze tysiąc. Trzy tysiące poszło dość szybko. Miałem dwa kanały dystrybucyjne.

Piotr Marecki: To ciekawe...

Zbigniew Masternak: Przede wszystkim rodzinne Góry Świętokrzyskie. Rozpętała się wielka afera. Za książkę obraził się na mnie wójt mojej rodzinnej gminy, opisany w jednym z rozdziałów. Podchwyciła to prasa lokalna. Wójt zagroził mi procesem sądowym, dostawałem listy z pogróżkami. Na szczęście nikt mi głowy nie rozbił i nie obciął palca, jak mi grożono. Dzięki skandalowi książka trafiła pod wiele świętokrzyskich strzech. Powinienem dostać medal od ministra edukacji za propagowanie czytelnictwa. Może Instytut Książki też coś dorzuci… Tak naprawdę cieszę się, że dzięki książce zmienił się mój wizerunek w rodzinnych stronach. Dotychczas kojarzono mnie jako zdolnego piłkarza, który z powodu kontuzji kolana nie zrobił kariery.

Piotr Marecki: A drugi kanał dystrybucyjny?

Zbigniew Masternak: Pojechałem sprzedawać książkę do Nałęczowa i Kazimierza Dolnego. Z czasów studiów w Lublinie wiedziałem, że przyjeżdża tam mnóstwo ludzi z całej Polski. Pomyślałem, że szybciej do nich dotrę z ławki w Nałęczowie i chodnika w Kazimierzu niż z półek empików. To była dla mnie bardzo ważna decyzja – moje życie nabrało właściwego tempa, skierowało się na odpowiedni tor. Po pierwsze, książkę kupił Tadeusz Zysk, właściciel wydawnictwa, przebywający w Nałęczowie na wakacjach, i parę miesięcy później złożył mi propozycję współpracy z jego oficyną. Po drugie – dzięki książce poznałem moją żonę, Renatę. Gdy przechodziła obok mojej ławki, zaczepiłem ją, że chcę jej dać moją książkę z dedykacją. Usiadła obok mnie na ławce i tak już została.

Piotr Marecki: Wszyscy krytycy piszą, że świadomie nawiązujesz do tradycji literatury chłopskiej. W naszym pokoleniu jesteś jedynym pisarzem, który tak otwarcie przyznaje się do swoich chłopskich korzeni.

Zbigniew Masternak: W dwóch pierwszych księgach cyklu, Chmurołapie i Niech żyje wolność, staram się dać jak najpełniejszy obraz współczesnej wsi polskiej. Pojawiają się w nich postaci pijaczków, wystających co dzień pod sklepem, wizerunki ludzi bogobojnych, lecz do przesady wierzących w lokalne opowieści o czorcie, malowniczy obrazek wiejskiej baby zbierającej zioła na polach. I rzeczywiście, podejmując te tematy, stałem się, w pełni świadomie, kontynuatorem nurtu prozy chłopskiej rozkwitającego w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku dzięki twórczości Myśliwskiego czy Nowaka.

Piotr Marecki: Podobno mieszkańcy Gór Świętokrzyskich, głównie twoi sąsiedzi, uważają, że ukazujesz wieś świętokrzyską w niezbyt dobrym świetle. Czy dali ci odczuć, że ich krzywdzisz, pisząc o nich w taki sposób?

Zbigniew Masternak: Wielokrotnie groziło mi mordobicie. Ale nie jestem strachliwy. Uważam, że skoro w tych powieściach nie oszczędzam siebie, to nie muszę mieć też litości dla innych. Nie sądzę, że posuwam się w karykaturowaniu polskiej wsi za daleko – wystarczy przeczytać Konopielkę Redlińskiego. Chcę przenieść swoją wiochę w uniwersum, a jej mieszkańcy obrażają się, że opisuję pijaństwo czy inne przypadłości. To małostkowość.

Piotr Marecki: Oprócz literatury zajmujesz się filmem jako producent, scenarzysta, aktor. Wydaje się, że filmy mogą odegrać sporą rolę w twoim projekcie autobiograficznym. Dwa kawałki z debiutanckiej Niech żyje wolność zostały zaadaptowane w warunkach kina niezależnego. Do przeniesienia całej książki na ekran od wielu lat przymierza się Andrzej Barański.

Zbigniew Masternak: Filmy są dla mnie bardzo ważne, stanowią dopełnienie prozy. Paradoksalnie, dzięki filmom chcę dotrzeć do czytelników. Poza tym to niesamowite uczucie, że znów mogę ożywić historie, które zdarzyły się wiele lat temu, że mogę je przeżyć na nowo. W 2003 roku nakręciłem amatorską Wiązankę (reż. Cezary Fila), do której napisałem scenariusz i gdzie zagrałem siebie. W 2005 roku powstała w pełni już profesjonalna Stacja Mirsk (reż. Robert Wrzosek), która otrzymała Grand Prix na IX Krakowskim Festiwalu Filmowym „KRAKFFA”. To obecnie film kultowy – wystarczy poczytać recenzje w Internecie, był pokazywany w stacji Kino Polska, obecnie prawo do jego emisji posiada telewizja Canal+. W sierpniu 2010 roku Andrzej Barański sfilmuje Niech żyje wolność jako Księstwo. Oprócz tego piszę scenariusze filmowe, o których wspomniałem wcześniej.

Piotr Marecki: Jedną z głównych postaci w Stacji Mirsk jest pisarz. Autoportret?

Zbigniew Masternak: Najważniejsza jest dla mnie scena, w której młody początkujący pisarz rozmawia przed stacją kolejową z dresiarzem. W sumie to są jakby moje dwa wcielenia i obydwie te postacie są mi bardzo bliskie. Ta scena stanowi klucz do analizy mojej osobowości. Produkując ten film, robiłem lewe interesy i w międzyczasie byłem prawie takim dresiarzem jak Tygrys. Potem miałem problemy z policją, niewiele brakowało, a zapłaciłbym za ten film więzieniem. Wiązankę kręciliśmy jeszcze „weselną” kamerą, ze Stacją Mirsk było już jednak inaczej. Kiedyś spotkałem się z operatorem tego filmu. Miał żółtego matiza, którego zaparkował przed knajpą, w której siedzieliśmy. Zapytałem, czy nie boi się, że ktoś mu buchnie auto, a on na to: „No co ty – matiz matizem, ale w bagażniku znajduje się kamera prawie trzy razy od niego droższa”. Oprócz dobrego sprzętu udało mi się zebrać profesjonalną ekipę aktorów, techników, nawet charakteryzatorki były wypożyczone z Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Piotr Marecki: Dla mnie to Wiązanka jest filmem kultowym. Prawdziwie amatorska produkcja.

Zbigniew Masternak: Wiązankę kręciliśmy w moim akademiku. Za ścianą trwała białoruska impreza. Podczas pracy nad filmem wypiliśmy morze wódki i cały czas byłem na bani, ale dzięki temu wszystko wyszło bardzo naturalnie. To było świetne doświadczenie. I mnóstwo zabawnych sytuacji. Nie zgłosiłem kierowniczce akademika, że kręcimy film. Ta wpadła na plan o dwunastej w nocy i przerwała zdjęcia. Była strasznie pijana. Dopiero jak jej daliśmy butelkę „filmowej” wódki, dała nam spokój. Wiązanka jest adaptacją przedostatniego rozdziału Niech żyje wolność. W mojej przygodzie z filmami widzę stały postęp – Wiązanka jest najbardziej amatorska, potem Stacja Mirsk – pod względem technicznym bardziej zaawansowana.

Piotr Marecki: Perypetie związane z kręceniem tego filmu są w dużej mierze kanwą łotrzykowskiej powieści Scyzoryk.

Zbigniew Masternak: To kolejny dowód na to, jak bardzo w moich działaniach twórczych literatura i film się przenikają.

Piotr Marecki: Barański według twojej prozy, głównie powieści Niech żyje wolność, ma nakręcić swój wymarzony obraz o Górach Świętokrzyskich. Wykorzysta w niej świętokrzyską gwarę.

Zbigniew Masternak: Bohaterem mojej debiutanckiej książki jestem ja sam – młody student prawa pochodzący z Gór Świętokrzyskich. Losy Księcia (Diego Armando Goethe) poznajemy w momencie, gdy w gruzach leży jego kariera piłkarska (ciężki uraz kolana świetnie zapowiadającego się juniora). Rodzi się więc zasadnicze pytanie: Co dalej? Bohater postanawia spróbować sił w poezji – a jego mistrzem, którego dosyć nieudolnie próbuje naśladować, jest Goethe. Jak tu jednak uważać się za poetę, jeśli w życiu napisało się tylko jeden (wyśmiany przez poważnych redaktorów krakowskiego pisma) wiersz pod znamiennym tytułem: O wydalaniu poezji. Trudno streszczać fabułę książki, składa się ona z wielu urywanych sekwencji, czytelnik co rusz wrzucany jest w inne miejsce, w inny czas. Opisuję kondycję i przemiany, jakie następują u głównego bohatera, a także jego skomplikowane relacje ze współmieszkańcami rodzinnej wsi, sportretowanymi à la Samoobrona, ze środowiskiem zmanierowanych poetów, z zawsze odchodzącymi (tudzież zachodzącymi w ciążę, ale z innym mężczyzną) kobietami jego życia. Książę mimo to ciągle wierzy, że jest kimś lepszym, kimś, komu uda się rozwinąć swoje talenta zarówno w sferze ducha, jak i ciała, przez co osiągnie nie tylko ogólną harmonię, ale także do czegoś (wielkiego) w życiu dojdzie. Niestety, po czasie okazuje się, że jego harmonia to tylko utopijna – choć jakże piękna – wizja.

Piotr Marecki: Wróćmy do twojej techniki pisarskiej. Wspomniałeś Barańskiego – jakiś czas temu święcił triumfy z filmem o Białoszewskim i bardzo często w mediach powtarza, że szuka literatury autentycznej, takiej, która jest bardzo blisko życia, to znaczy literatury nieobrobionej. Jego film Kobieta z prowincji został zrealizowany na podstawie nagrań autentycznej kobiety, które zostały przekazane etnografom. I on na bazie takiego surowego materiału literackiego często robi filmy. Mówi, że interesuje go to wszystko, co nierzadko pisarze pomijają – te wszystkie odnogi i niuanse życia, które zdarzają się między tradycyjnie pojmowanymi „wydarzeniami”. Ty masz obsesję całości, że uda ci się opisać i udokumentować całe swoje życie. Jakimi metodami chcesz oddać tę pełnię w literaturze?

Zbigniew Masternak: Zdaję sobie sprawę, że to nie będzie proste. Jest dla mnie taka bardzo ważna scena w Zielonych wzgórzach Afryki – scena, bo książka generalnie nie była najlepsza – w której Hemingway rozmawia z jakimś przygodnym towarzyszem polowań na ptaki kudu – Kandinskym i swoją żoną. Podczas tej rozmowy padają bardzo ważne dla mnie słowa… Co jest ważne, żeby stworzyć taką prozę, która by się ostała wiele lat, była czwartym czy piątym wymiarem… Hemingway wymienia mnóstwo czynników, między innymi dyscyplinę, upór, wizję całości. Założyłem sobie takie dzieło skończone. To dla mnie bardzo wygodne założenie, bo wiem, że za dwa – trzy dni mogę nie żyć, a gdyby tak się stało, to i tak z tej niedokończonej konstrukcji będzie można wywnioskować, o co mi chodziło. Będzie można dokonać rekonstrukcji ruin. Nawet jeśli jedna wieża nie zostanie zbudowana, lub zostanie strącona, i tak wiadomo mniej więcej, co tam miało być. Jeżeli chodzi o strategię pisania – z jednej strony założyłem cykl, który jest dość precyzyjnie przemyślany, z drugiej strony stosuję poetykę fragmentu, bo piszę takie krótkie, filmowe opowiadania… Wycinam nieistotne zdarzenia, sceny, gesty i przewijam akcję o kolejnych parę dni, miesięcy, a czasami nawet lat. Tak naprawdę to jest ciągle fragment. Szukam formy pojemnej. Wydaje mi się, że to jest najwłaściwszy sposób opisywania życia. Przecież tak funkcjonuje pamięć – pamiętamy tylko poszczególne zdarzenia, urywki, sekwencje. Nie wiem, czy zauważyłeś, że tak naprawdę Księstwo jest dziennikiem. To w sumie zapis kolejnych dni, opowiadania obejmują czas kilku godzin, chyba tylko jedno całe dwa dni.

Piotr Marecki: W wywiadzie rzece, którego udzielił mi Andrzej Barański, powiedział o tobie: „Masternak jest pisarzem prawdomównym. Dotyczy to również sfery językowej. U niego ludzie tak mówią, jak mówią naprawdę. Zresztą trudno, żeby było inaczej, bo przynajmniej połowa człowieka jest w tym, jak mówi. Język, sposób mówienia ustawiają stosunki międzyludzkie. W wypadku wsi, i to tak prawdziwie przedstawionej jak u Masternaka, język jest siłą, ale i niebezpieczeństwem”. Czy to, że udało ci się tak perfekcyjnie odtworzyć gwarę dzisiaj, kiedy jej prawie nie ma w literaturze, kulturze, jest wynikiem tego, że ją dobrze znasz, że dobrze ją zakonserwowałeś w sobie od czasów, kiedy mieszkałeś w rodzinnym Piórkowie? Ciągnie cię także na prowincję. Twoje pobyty w miastach: Lublinie, Wrocławiu, Krakowie okazywały się krótkie. Zastanawiam się, jak podchodzisz do kategorii „autentyku”?

Zbigniew Masternak: To się chyba bierze stąd, że uważam się za reportera rzeczywistości. Staram się jak najmniej zmyślać, a jak najwięcej słuchać i obserwować. Ale też – uczestniczyć w kreowaniu zdarzeń. Tylko tak można osiągnąć autentyczność. Na przykład kiedy zacząłem pracę nad scenariuszem do filmu o polskiej piłce nożnej, wróciłem do gry w futbol. Co prawda było to już tylko wydanie amatorskie – zostałem piłkarzem A-klasowej drużyny KS Drzewce, jednak to pozwoliło mi przypomnieć sobie dawne czasy. Zresztą, okazało się, że gra w piłkę nadal wychodzi mi na tyle dobrze, że wiosną tego roku dostałem wiele propozycji od innych klubów. Ostatecznie przyjąłem ofertę od MKS Puławiak Puławy.

Piotr Marecki: Znowu Barański: „Masternak jest takim amerykańskim chłopakiem, który bez żadnego ubezpieczenia odważnie rusza w świat. Jak na razie ze wszystkich wypraw wrócił na tarczy, ale życiowe porażki przezwyciężył, pisząc kolejne świetne książki. W porównaniu z Amerykanami brak mu liryzmu. Jest bardzo ostrym obserwatorem. Twarda walka, którą toczy o utrzymanie się na powierzchni, pozbawiła go sentymentalizmu. Współczucie dla pokrzywdzonych i poniżonych zostawia czytelnikom. I osiąga to, jest bardzo skuteczny – twarda, męska proza Masternaka jest bardzo ludzka”. Zastanawiam się, czy według ciebie inne twoje projekty literackie, których źródła tkwią w tych powrotach na tarczy, nadawałyby się do filmowych adaptacji?

Zbigniew Masternak: Oczywiście. Wydaje mi się, że taką książką jest Scyzoryk, przynajmniej większość jego rozdziałów. Taką książką do sfilmowania będzie księga czwarta – Francuska sonata. Jeżeli nikt się nie weźmie za ich sfilmowanie, sam się tym zajmę. Marzy mi się, żeby obok „pisanej” wersji mojego cyklu Księstwo, powstała jego wersja filmowa. Coś takiego się dzieje. Transfer, jeżeli powstanie, w znacznym stopniu będzie oparty się na piłkarskich fragmentach księgi pierwszej – Chmurołapa. W ostatecznej wersji scenariusza, którą pomagali mi pisać Jacek Raginis i Kuba Wasiak, już niewiele co prawda z Chmurołapa zostało, ale w dalszym ciągu można się doszukać wspólnych cech. Potem będzie Księstwo Barańskiego i Wiązanka Cezarego Fili. Co ciekawe, to samo zdarzenie zostanie przedstawione w dwóch filmach. No i potem – pierwszy rozdział księgi trzeciej, Scyzoryka, czyli Stacja Mirsk Roberta Wrzoska.

Piotr Marecki: Pytam o wieś, bo napisałeś także esej do książki Kino polskie 1989 – 2009. Historia krytyczna o polskim kinie wiejskim ostatnich dwudziestu lat. Pamiętam z naszych rozmów, że postulowałeś potrzebę robienia filmów, które pokażą wieś realistycznie, nie tylko w konwencji komedii czy oderwanej od rzeczywistości wioski à la Kolski. W pamięci utkwiło mi zdanie, że chciałbyś zobaczyć buraka w kinie. Co świeżego wieś może wprowadzić do polskiego kina i jakiego kina wiejskiego chciałby Masternak?

Zbigniew Masternak: Mam nadzieję, że odpowiedzią na to pytanie będzie film Barańskiego.

Piotr Marecki: Książkowy Jezus na prezydenta! jest nowelą przerobioną z gotowego scenariusza filmu fabularnego. Prawa do pomysłu i tekstu należą do ciebie. Rozumiem, że wraz z publikacją książki wspólnie ogłaszamy casting na film.

Zbigniew Masternak: Zgoda.

• • •

Zbigniew Masternak – (urodzony w 1978 r.) prozaik, dramaturg, autor scenariuszy filmowych. Studiował prawo, polonistykę oraz scenariopisarstwo. Pracuje nad autobiograficznym cyklem powieściowym "Księstwo"; dotychczas opublikował trzy książki: "Niech żyje wolność" (2006), "Chmurołap" (2007), "Scyzoryk" (2008). Pierwsza z nich została przetłumaczona na wietnamski i macedoński. Na podstawie jego opowiadań powstały dwa filmy zrealizowane w warunkach kina niezależnego: "Wiązanka" (2003) i "Stacja Mirsk" (2005), "Niech żyje wolność" zostanie niebawem zekranizowana przez Andrzeja Barańskiego. Pochodzi z Piórkowa (Góry Świętokrzyskie), mieszka w Krakowie.

• • •

Więcej o książce Jezus na prezydenta Zbigniewa Masternaka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Jezus na prezydenta! w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information