Poznać literaturę od kuchni - rozmowa z Jackiem Olczykiem, autorem "Życia literackiego w Krakowie"

Jacek Olczyk / Jan Bińczycki

Jacek Olczyk, autor wydanej właśnie monografii Życie literackie w Krakowie 1893–2016, opowiada o przedzieraniu się przez materiały źródłowe, zapomnianych pisarkach i pisarzach, relacjach cyganerii z mieszczaństwem, literackich gwiazdach i outsiderach. Rozmawiał Jan Bińczycki.

 

Jan Bińczycki: Życie literackie w Krakowie to 10 lat pracy – 120 lat historii literatury zawartych w 2,5 mln znaków na ponad 700. stronach. Tysiące nazwisk i pozycji w bibliografii, setki ilustracji, cytatów. Jak to jest napisać tak potężną książkę? To czysta radość czy też poczucie ulgi?

Jacek Olczyk: Z pewnością ogromna ulga, że mam to już za sobą. Duża w tym rola wydawnictwa, redaktorek i deadline’ów, które były jednak ku utrapieniu nas wszystkich nieustannie przesuwane. Była nawet kontrola wydawcy w domu na wsi jak postępują prace.

Pozostaje jednak poczucie niedosytu, że masa materiałów została niewykorzystana. Być może uda się w przyszłości do tego jeszcze wrócić. Rozmawiamy w dniu, kiedy otrzymałem kurierem autorskie egzemplarze i ta myśl, że to już koniec, w końcu do mnie dociera. Ostatnie kilka miesięcy to szaleństwo związane z pracami redaktorskimi. Trzeba było uściślić m.in. masę cytatów. Często z zapomnienia nie odnotowałem strony czasopisma czy cytowanej książki i trzeba było do niej wracać raz jeszcze. Było to dość wyczerpujące zajęcie i wydawało mi się, że nigdy się nie skończy.

Jan Bińczycki: Twoja książka przypomina skrypt akademicki. A z drugiej strony, zawiera mnóstwo anegdot, świadectwa zmian obyczajowych, kawał (także pozaliterackiej) historii miasta. Mogą mieć z niej pożytek także osoby nie zajmujące się na co dzień historią literatury. Czy projektowałeś sobie wymarzonego czytelnika? Czy to studentka polonistyki, wnikliwy cracovianista lub ktoś z „cywilów”, kierowany niewinną ciekawością?

Jacek Olczyk: Na samym początku, czyli dziesięć lat temu, pomyślałem, że napiszę coś popularnonaukowego, dla kogoś, kto niekoniecznie jest mieszkańcem Krakowa, ale np. jest tym miastem oczarowany, sporo o nim wie, brakuje mu jednak szczegółów, aby umiejscowić świat cyganerii, knajpek i literackich czasopism w konkretnych miejscach, ponazywać z imienia i nazwiska bywalców, słowem, poznać literaturę od kuchni. Chciałem napisać książkę, którą sam od długiego czasu mógłbym przeczytać. Z pewnością nie zamierzałem pisać rozprawy naukowej, ale coś lekkiego, zrozumiałym językiem. Z czasem – gdy połykałem kolejne opracowania szczegółowe poszczególnych pisarzy, czytałem dzienniki, listy i wspomnienia, śledziłem dzień po dniu prasę np. dwudziestolecia międzywojennego, wyszukując smaczki literackie i nieznane fakty czy wertując tygodniki czasopism powojennych – przekonywałem się, że może być to dość ciekawe kompendium wiedzy o życiu literackim w Krakowie. Syntetyczne ujęcie zjawiska życia literackiego na przestrzeni całego stulecia stało się dość szybko poważnym wyzwaniem, bo nikt tego przede mną nie zrobił. Nie sądziłem, że potrwa to aż dziesięć lat. Ale być może ten czas sprawił, że w książce tej może zanurzyć się nie tylko studentka polonistyki, ale także jej ukochany profesor.

Chcę też zaznaczyć, co czynię we wstępie książki, że nie zamierzałem wyczerpać tematu, bo to jest po prostu niemożliwe. To raczej zachęta do dalszych i nowych poszukiwań, budowania własnych narracji przez tych, którzy załapią podobnego bakcyla jak ja. Chciałem wskazać, że życie literackie nawet jako przedmiot badań stanowi bardzo wdzięczne pole do uprawy. Dla mnie osobiście była to doskonała odtrutka od teoretycznoliterackiego dyskursu podczas pisania doktoratu o poetyce Leśmiana i Peipera. Zdaje się, że zaczęło się to wszystko od Peipera i dwudziestolecia międzywojennego. Szukałem w prasie literackiej, kiedy po raz pierwszy zaczęto używać słowa „awangarda”, i tak to się zaczęło.

 

U NAS NAJTANIEJ, ZAMÓW KSIĄŻKĘ W NASZYM E-SKLEPIE ALBO KUP W NASZEJ KRAKOWSKIEJ KSIĘGARNI, TYLKO 72,00 ZŁO!

PUBLIKACJA DOSTĘPNA TEŻ JAKO E-BOOK: VIRTUALO, NEXTO, EPLATON

 

 

Jan Bińczycki: Życie literackie w Krakowie zaczyna się, kiedy miasto ma status prowincjonalny i niewiele wskazuje na to, że stanie się atrakcyjne dla artystów. Zamykasz ją w 2013 r., gdy Kraków otrzymał tytuł Miasta Literatury UNESCO. To moment, który można uznać za początek pewnej instytucjonalizacji życia literackiego. Czy twoim zdaniem to właściwa droga? Czy literacki dobrobyt zależy od publicznego wsparcia?

Jacek Olczyk: Sporo się nad tym zastanawiałem. Dostać jakieś pieniądze od państwa, a dokładniej od rajców miejskich, to było marzenie całych pokoleń pisarzy. Zresztą w oparciu o państwowe, czyli publiczne pieniądze budowano przecież cały system wsparcia literatury tuż po wojnie. Dom Literatów, ZLP, stypendia, normy stawek za druk, wyjazdy autorskie w teren etc. Wraz z krachem socjalizmu upadł jednak i ten mecenat. Teraz wsparciem pisarzy zajmuje się ministerstwo fundujące granty i stypendia. W Krakowie ponadto promocją literatury zajmuje się miasto. Beneficjentami nie są jednak środowiska pisarskie ani młode zbuntowane pokolenie, służy to raczej budowaniu rozpoznawalnej marki. Radni Krakowa przyjęli w marcu 2016 r. uchwałę, która ma w jakiś sposób wspierać finansowo te działania na polu literatury, które mają stać się cechą rozpoznawczą Krakowa za granicą, czyli swego rodzaju marką turystyczną. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy pieniądze, które mają płynąć lub już płyną na ten cel, wspierają lokalne środowiska pisarzy, tych najstarszych, jak i tych najmłodszych? Czy wsparcie księgarń i miejsc do czytania, przypisanie cytatów do ławeczek na Plantach, czy zdobycie prestiżowego tytułu Miasta Literatury UNESCO pomaga promocji miasta, czy też środowiskom literackim?

To, czym zajmuje się Krakowskie Biuro Festiwalowe, to marketing, doskonała promocja miasta przez literaturę. I absolutnie miasto ma prawo, by traktować literaturę jako jedną z licznych atrakcji. To tak, jakby Warmii i Mazurom zabronić promocji któregoś z najpiękniejszych jezior, a więc naturalnego dobra. Życie literackie Krakowa też jest naturalnym dobrem wypracowywanym od pokoleń przez ludzi kultury, twórczych i nieprzeciętnych. Jeśli komuś taka forma kapitalizowania potencjału kulturalnego się nie podoba, może się przeciwko temu buntować i spróbować jeszcze raz udowodnić, że miasto nie zmienia się wraz z nimi, ale że to oni je zmieniają.

Wydaje się, że to właśnie niczym nieskrępowane decyzje młodych ludzi wpływają na charakter życia literackiego Krakowa, o czym najlepiej świadczy bunt pokolenia Wyspiańskiego, bunt Peipera i futurystów, bunt młodych artystów i pisarzy, którzy zakładali Piwnicę pod Baranami lub „Zebrę”, czy w końcu bunt pisarzy skupionych wokół Nowej Fali, „bruLionu” czy „Ha!artu”. A co z tymi, którzy byli outsiderami i buntowali się na własny rachunek i nieco inaczej jak ekscentryczny Niemczyk i melancholijny Czycz, Szczepański uciekający w góry czy Filipowicz nad rzekę łowić ryby? Oni również stanowią część życia literackiego, mimo że daleko trzymali się od instytucji, no może za wyjątkiem Szczepańskiego (w ostatnim okresie) i Filipowicza. Fakt, że niektórzy z pisarzy swoją konsekwencją, dobrymi książkami lub legendą stają się później klasykami i wchodzą do literackiego kanonu, to inna sprawa, zajmująca bardziej krytyków i historyków literatury. Dla kronikarza życia literackiego ważne są te momenty, kiedy zaczyna się coś dziać, ale należy też zadać sobie pytanie, co się dzieje, kiedy pozornie nie dzieje się nic?

Jan Bińczycki: Masz swój ulubiony rozdział? Która z epok była najprzyjemniejszym obiektem badań?

Jacek Olczyk: Każdy rozdział to osobna przygoda. Najprzyjemniejsze rozdziały to te, w których jest najwięcej własnych odkryć, zjawisk dotąd przez nikogo nie opisywanych. Dość głęboko wszedłem w okres międzywojenny, czytając dzień po dniu krakowskie gazety („Czas”, „Głos Narodu”, „Nowy Dziennik”, „IKC”, „Nowa Reforma”) i ich dodatki literacko-artystyczne. Ale wyszukując także ciekawostek w czasopismach literackich takich jak „Gazeta Literacka”, „Tygodnik Artystów”, „Nasz Wyraz”, „Gazeta Artystów” czy „Linia”. Nie mniej przyjemne były okresy późniejsze, przerabianie wszystkich numerów „Dziennika Literackiego”, „Życia Literackiego”, „Studenta”, „Zebry”, „Pisma” etc. Przyjemnością było czytanie dzienników Szczepańskiego, Mrożka, wspomnień Kurka, Kwiatkowskiego, Zechentera, Waśkowskiego, Kudlińskiego etc. Te lata pracy nad książką to niezwykła przygoda. Na długie godziny zapominałem, w jakich czasach żyję.

Jan Bińczycki: Najbardziej zainteresowały mnie rozdziały poświęcone PRL, zwłaszcza mniej znanym autorom i relacjom pomiędzy władzą a pisarzami. Jednocześnie mam wrażenie, że jeden z najciekawszych wątków – rozgrywki personalne, intrygi i represje aparatu państwowego potraktowałeś dość skrótowo, jako jeden z wielu czynników kształtujących życie literackie. Oczywisty i niejedyny.

Jacek Olczyk: Okres Peerelu to niezwykle intrygujący przedmiot badań, ogromny zakres zagadnień, nieprzeciętnych postaci i trudnych wyborów. Starałem się, aby bohaterowie tamtej epoki przemówili własnym głosem. Dlatego mamy tu i pisarzy represjonowanych, i pisarzy świetnie dogadujących się z władzą; bohaterów, którzy wychodzą powoli zza kurtyny, ale także i utalentowanych agentów bezpieki, którzy inwigilowali środowisko literackie. Każdy ma swoje pięć minut. Ocenę epoki pozostawiam zaś czytelnikowi. Rewizjonizm to nie moja działka. Tym się zajmują spece z IPN-u. Pamiętam z filmów Errata do biografii, że pokusa poprawiania komuś życiorysu jest niezwykle wielka, tylko że często ta errata, sprostowanie, uzupełnienie przyciemnia na wiele lat właściwe dokonania danego pisarza, zaburza proporcje. I trudno powiedzieć, czy czas działa tu na korzyść. Zawsze znajdą się bowiem zwolennicy wykutych na pamięć narracji, którzy będą chcieli widzieć coś albo czarnym, albo białym.

Jan Bińczycki: Z rezerwą odnosisz się do nieformalnych, choć uświęconych publikacjami i tradycją hierarchii. Sporo miejsca poświęcasz nie tylko „Piwnicy pod Baranami”, ale także mniej znanym postaciom, outsiderom, pisarkom i pisarzom dziś zapomnianym. Czy wynika to z chęci oddania im sprawiedliwości?

Jacek Olczyk: Życie literackie rządzi się zupełnie innymi kryteriami oceny niż ocena dzieł i ich twórców przez akademików. Kanony ustalane wpierw przez krytyków, a następnie legitymizowane przez historyków literatury, w przypadku opisu życia literackiego muszą ulec przewartościowaniu. Dajmy na to grupy literackie w latach 60. i 70. Kto dziś pamięta, że był Barbarus, Muszyna, Tylicz, My, 848, Sowizdrzał, Wielopole, Wobec, Babel? Chyba najbardziej rozpoznawalna pozostaje grupa „Teraz”, choć znacznie bardziej kojarzone są dziś osoby, które ją tworzyły: Kornhauser, Zagajewski, Kronhold, Stabro. W tamtych dwóch dekadach erupcja grup literackich oraz towarzyszących im festiwali, konkursów, zjazdów, odczytów, zbiorowych manifestacji była imponująca. Do tego należy dodać miejsca: Krzysztofory, Klub Pod Jaszczurami, Kolorowa, Teatru STU, a także patronujące grupom czasopisma: „Student” i „Życie Literackie”. To jest jeden element tej niezwykle skomplikowanej układanki, z jakiego składa się fenomen życia literackiego. Drugi to postacie, które je tworzyły, i nie zawsze byli to bohaterowie pierwszego planu, których znamy z wypisów lektur. Rzadko pamięta się o Stoberskim, Czyczu, Niemczyku, choć wiele zrobił w tej dziedzinie Ha!art, aby wydobyć z niebytu tych, którzy nigdy nie należeli do mainstreamu. W mojej książce nie ma wielkości pierwszego i drugiego sortu. Wszyscy są ważni. Miłosz zajmuje tyle samo miejsca, co Czycz i Stoberski, Nowa Fala tyle, co pisarze prawicowi w dwudziestoleciu międzywojennym.

Jan Bińczycki: Historia krakowskiej literatury obrosła w wiele mitów i przesądów. Czy któreś szczególnie cię drażnią i obalałeś je z wyjątkową przyjemnością?

Jacek Olczyk: Dość mylące jest np. pojęcie „awangarda krakowska”, które ponad pół wieku temu wprowadzili do obiegu warszawscy strukturaliści. Ma ono być wspólnym mianownikiem dla tak różnych poetów, jak Kurek, Przyboś, Brzękowski i Peiper, jakby bez świadomości, że ten ostatni był od reszty znacznie starszy, stworzył intelektualne podwaliny dla nowej poezji, wydawał bez nich pierwszą „Zwrotnicę”, nie brał udziału w redakcji „Linii”, a po wydaniu „Nowych ust” i „Tędy” był przez swoich uczniów okradany z oryginalnych pomysłów. Niezwykle ciekawy jest ten „spór w rodzinie”, jak nazwał trwającą kilka lat batalię na łamach czasopism o pryncypia poezji awangardowej. Kłócili się ze sobą konkretni awangardziści i dlatego lepiej jest mówić o konkretach, wejść głębiej w meandry tamtej epoki. Każdy zresztą świadomy swoich możliwości i celów artysta odcina się od uogólniających sądów, prób zaliczenia go do grupy, pokolenia czy jakiegoś „izmu”. Peiper wymyślił nawet termin dla osób, które na siłę chcą coś uogólniać – „izmatycy”. I tym różni się narracja o życiu literackim od wszelkich teorii czy budowania hierarchii ważności nazwisk i dzieł w wielotomowych podręcznikach historii literatury.

Jan Bińczycki: Na okładce jest kawiarniany stolik. W środku też sporo o kultowych lokalach. Zdarzało ci się pracować nad książką w którymś z opisywanych miejsc?

Jacek Olczyk: Jedyne krakowskie miejsce, w którym pracowałem nad książką, to Biblioteka Jagiellońska. Do pracy potrzebna była mi ogromna ilość materiałów, czasopism, książek i mikrofilmów. O dziwo, nie wszystkie odnajdowałem w Jagiellonce i wiele z nich trafiało w moje ręce dopiero w niezawodnej Bibliotece Narodowej.

 

Jacek Olczyk, fot. Beata Zandman

 

Jan Bińczycki: A Jamę Michalika lub Noworolskiego można uznać za inspirujące przestrzenie, czy mają już tylko charakter sentymentalno-historyczny?

Jacek Olczyk: Niemalże wszystkie anegdoty z miejsc, które znałem i w których przebywałem, cytuję, a zatem zostały one wypowiedziane lub zapisane przez kogoś innego, za wyjątkiem jednej, którą czytelnik z pewnością łatwo odnajdzie. Miejsca takie jak Michalik czy Noworolski to ciekawe kawiarnie-muzea. Polecam je szczególnie tym, którzy chcą wygodnie sobie usiąść, położyć książkę o życiu literackim na kolanach i o tych miejscach czegoś się więcej dowiedzieć. Ja inspiracji szukałem raczej we wspomnieniach, listach, dziennikach niż chodząc po Krakowie i obwąchując stare miejsca. Zresztą w wielu przypadkach było to niemożliwe. Niektóre z tych miejsc bowiem albo zniknęły (Jazz Klub Helikon, Szmatka, Esplanada, Kawiarnia Sauera czy Pawilon przy Plantach) albo ewoluowały, jak znane mi na początku roku 2000 Dwa Pstrągi czy Miasto Krakoff przy Łobzowskiej 3. To właśnie tam, w Kawiarni Plastyków, siedemdziesiąt lat wcześniej zasiadała czołówka krakowskiej awangardy, Peiper miał swój stolik, a aktorzy Teatru Cricot wystawiali adaptacje polskich i zagranicznych sztuk.

Jan Bińczycki: Co tak naprawdę się działo (i pewnie nadal się wydarza) na linii mieszczaństwo – bohema? To walka i wzajemne niezrozumienie czy skomplikowana współzależność podszyta potajemną fascynacją?

Jacek Olczyk: Myślę, że należałoby najpierw zdefiniować sobie to „mieszczaństwo”. W imieniu jego gustów pisano kiedyś recenzje, wyrażano jednoznaczne sądy na łamach prasy, gdy pojawiło się nowe zjawisko jak Przybyszewski czy Peiper, „Życie” lub „Zwrotnica”. Dbając o komfort psychiczny statecznych krakowian oraz ich lekturowe przyzwyczajenia, nie przyjmowano do wiadomości tak mocnej dawki nowych poglądów, chuci czy awangardy. Nazywano je „wpływologią”, „plagiatem”, jeśli pisarz był pochodzenia żydowskiego, prawicowa krytyka dodatkowo uruchamiała dobrze sprawdzoną metodę antysemickiej nagonki. Paradoksem wielokrotnie opisywanym było też przekonanie awangardzistów, że ich hermetyczna poezja może trafić do mas, pod strzechy, a nad wyrafinowaniem „metafory teraźniejszości” będą sobie łamać głowy wszyscy, z krakowskimi mieszczanami włącznie.

Te dwa środowiska artystów i mieszczan wzajemnie się sobie przyglądały przez ostatnie stulecie. I mowa tu raczej o pewnych postawach niż klasach społecznych: charakterystycznym dla Krakowa konserwatyzmie i odradzającym się co jakiś czas artystycznym przebudzeniu, które prowokuje i przewartościowuje dotychczasowe spojrzenie na wiele spraw sztuki i literatury. Wystarczy wspomnieć, z jakim zaciekawieniem próbowano dostać się na elitarne i dostępne tylko za zaproszeniami wieczory kabaretu w Jamie Michalika, a pięćdziesiąt lat później – w Piwnicy Pod Baranami. Dziś ta aura tajemniczości roztaczana przez pisarzy i artystów chyba nieco przybladła, nie widać tego iskrzenia, wzajemnej fascynacji, nie ma chyba też takich enklaw, do których byłby zakaz wstępu. W książkach Shutego czy Szczerka można jednak odnaleźć analizę polskości (i jednocześnie krakowskości), choć zamiast o mieszczanach, powinniśmy mówić o klasie średniej. Czy jest to fascynacja w obu kierunkach, nie wiem. Dziś prowokacją może być tak zaskakująca akcja, jak zamówienie przez Ha!art o siódmej rano mszy świętej w kościele św. Anny za podupadające czytelnictwo.

Jan Bińczycki: Książka wyszła w Ha!arcie. Działalność tego środowiska zajmuje sporą część ostatniego rozdziału, poświęconego III RP. No i rozmawiamy na potrzeby portalu Ha! Jesteśmy w niewygodnej sytuacji, bo złośliwi mogą nas oskarżyć o sekciarstwo i zachwalanie własnego gniazda. Muszę zapytać: jakimi przesłankami kierowałeś się przyznając Ha! artowi taką rangę?

Jacek Olczyk: Ha!art jest moim trzecim wydawcą, który książką się zainteresował, więc nie do końca tak jest, że pisałem na zlecenie i ku chwale wydawnictwa. Ale sprawdziło się powiedzenie do trzech razy sztuka. Wydaje mi się, że zachowałem odpowiednie proporcje między różnymi epokami, zagadnieniami danej epoki i o działalności ostatnich 15 lat wydawnictwa i fundacji Ha!art jest akurat tyle, ile trzeba. O ile jednak ogromne znaczenie dla krakowskiej literatury odegrał i odgrywa Znak, Wydawnictwo Literackie czy przedwojenny Gebethner i Wolff, to aby być sprawiedliwym, dla przykładu Znak w swoich początkach nie stawiał na literaturę młodych, prozę czy poezję, wydawał kilka, góra kilkanaście tytułów rocznie, bo takie były przydziały papieru. Ha!art przeciwnie, był od samego początku wydawnictwem i czasopismem młodego środowiska, które świadomie jednoczył i kreował.

Chciałbym też zaznaczyć, że z Ha!artem jestem bardzo luźno związany, opublikowałem może dwa lub trzy większe artykuły w czasopiśmie w ostatnich dziesięciu latach. Przyglądałem się oczywiście spotkaniom organizowanym przez Ha!art, festiwalom, książkom, ale nie uczestniczyłem w nich, za wyjątkiem prowadzenia jakiegoś spotkania. Moje nieraz krytyczne opinie nie przeszkodziły jednak wydawcy, jak się okazuje, aby zaufał mi po latach i przy świetnym wsparciu redaktorek pomógł tę książkę ostatecznie wydać.

Jan Bińczycki: Ostatni rozdział napisałeś na bieżąco. Czy brak historycznego dystansu wobec niedawnych wydarzeń utrudnia pracę?

Jacek Olczyk: Z pewnością nie ułatwia. Chociaż dystans miejsca (przez kilka ostatnich lat pisałem książkę poza Krakowem), okazywał się wielokrotnie pomocny. Z Krakowa docierała do mnie taka dawka informacji, jaka była mi akurat potrzebna, uzupełniana w miarę potrzeb wyjazdami do Krakowa na ploty o życiu literackim. Z wielu względów książka nie jest, mam nadzieję, plotkarska, nie opiera się na zasłyszanych, choć często wiarygodnych opowieściach, lecz na faktach mniej lub bardziej znanych opinii publicznej. Bazowałem głównie na tekstach, a nie na relacjach ustnych, przy czym tych tekstów z lat ostatnich było jak na lekarstwo. Dlatego też ostatni rozdział ma nieco inny charakter, mniej tam wspomnień, a znacznie więcej faktów, uzupełnianych fragmentami rozmów z pisarzami. Mam nadzieję, że książka ta będzie jakimś punktem zapalnym czy inspiracją dla tych wszystkich, którzy życie literackie kreowali w różnym czasie i chcieliby podać do wiadomości własną wersję zdarzeń. Po latach jest niezwykle trudno ustalić z dużą precyzją wiele rzeczy, ponadto każdy widzi to samo zdarzenie przez własne okulary. W dwudziestoleciu międzywojennym, epoce zamkniętej, odnotowywano w prasie każdy niemal ruch na polu życia literackiego. Dekadę wcześniej, prasa donosiła nawet kto przyjechał do Krakowa i w jakim hotelu się zatrzymał. Dziś tę rolę spełnia Facebook, ale nikt jeszcze nie wymyśli takiego filtra, który pozwoliłby wyszukać informacje na zadany temat.

Jan Bińczycki: Co twoim zdaniem pozostanie po ostatnich latach lokalnego życia literackiego? Jak je oceniasz, to spadek formy, czas jałowy lub „moment przed burzą”?

Jacek Olczyk: Życie literackie nie znosi próżni. Cały czas się coś ciekawego dzieje, tylko nie wiemy gdzie i kto za chwilę swój bunt zamanifestuje i przeciwko komu. Takie pociski świetnych utworów oraz odrobina skandalu są wyczekiwane przez wszystkich: krytyków, wydawców, czytelników oraz kronikarzy.

Jan Bińczycki: Czy w przyszłości planujesz kolejne tomy, uzupełniające zawartość pierwszego o to, co czeka nas za chwilę? A może drugie wydanie będzie wielotomowe i rozszerzy ramy czasowe?

Jacek Olczyk: Myślę, że o ile będzie zainteresowanie tą publikacją, drugie wydanie powinno składać się z więcej niż jednego tomu, który byłby bardziej poręczny i mógł mieścić się wygodnie w ręce. Istnieje jednak e-book, który waży z pewnością mniej niż ta dwukilogramowa cegła.

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: jakub.baran@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Życie literackie w Krakowie Jacka Olczyka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Życie literackie w Krakowie w naszej księgarni internetowej

• • •

Jacek Olczyk

Urodzony w 1979. Historyk literatury, uzyskał doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim i w INALCO (Paryż). W latach 2008–2012 lektor języka polskiego na Uniwersytecie Blaise Pascal w Clermont-Ferrand (Francja). Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2013. Autor książki Literacka Małopolska / Reading Małopolska (Kraków 2012). Badacz związany z projektem naukowym Twórcze programowanie. Laboratorium realizowanym w Instytucie Kultury UJ. Tłumacz Georges’a Pereca.

Czytaj dalej

• • •

Podziękowania dla Krakowskiego Biura Festiwalowego, Partnera wydania

• • •

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information