O potrzebie samotności, o lukach w komunikacji, o sympatycznych nieporozumieniach. Rozmowa z Łukaszem Grzegorzkiem, twórcą filmu "Kamper"

Łukasz Grzegorzek / Bartosz Marzec

Łukasz Grzegorzek W języku osób grających w strzelanki FPP/FPS słowo „kamper” ma nieco pejoratywny wydźwięk. W ten sposób określa się zawodnika, który unika otwartej konfrontacji, działa powoli i bardzo ostrożnie. Kamper, trzydziestoletni bohater filmu Łukasza Grzegorzka, ma już co prawda żonę, mieszkanie, przyjaciół i stabilną pracę, ale kiedy w jego życiu pojawiają się trudności, potrzebuje sporo czasu, aby zrozumieć na czym polegają i stawić im czoła. Kamper jest debiutem Grzegorzka, a zarazem filmem niezwykle dojrzałym i szczerym – co doceniła publiczność festiwalu w Karlowych Warach, która tłumnie przybyła na pokazy w ramach konkursu „East of West”. W rozmowie reżyser opowiada o fenomenie czasownika „ogarnąć”, współpracy z aktorami: Martą Nieradkiewicz i Piotrem Żurawskim oraz o tym, jak przekonał Pezeta, aby ponownie sięgnął po mikrofon.

Bartosz Marzec: Jak opisałbyś osobę, o której można by powiedzieć, że jest „ogarnięta”?

Łukasz Grzegorzek: Myślę, że jest to osoba, która przede wszystkim nie sprawia wrażenia przegranego. Pewnie pytasz o Kampera, któremu znajomi powtarzają: „Ogarnij się”...

No i o hasło promocyjne filmu.

Myślę, że minimum to potrafić stworzyć pozory, że sobie radzisz. W innym wypadku, kiedy jesteś na zakręcie, twoi znajomi, którzy tak naprawdę niewiele wiedzą o tym, przez co przechodzisz, czują potrzebę radzić ci, co masz zrobić ze swoim życiem, jakie działania podjąć, żeby było ci lepiej. Osoba ogarnięta to taka, która sprawia wrażenie, że sobie radzi.

Odwrotnie niż Kamper.

Tak, on każdym swoim zachowaniem krzyczy, że sobie kompletnie nie radzi. Uważam jednak, że bycie niedojrzałym nie jest niczym złym. Zauważyłem, że często odbiera się to jako trudność Kampera. Ja uważam, że on ma raczej problem z ludźmi wokół siebie. Tymi, którzy mu powtarzają, że jest niedojrzały i żeby się ogarnął. Dojrzałość to jest umiejętność wyrażania emocji. Nie pozycja zawodowa czy społeczna.

Słowa „ogarniać”, „ogarnięty” robią karierę w mowie potocznej. Kontrastują z wyrazem „załatwiać”, którego używali rodzice dzisiejszych trzydziestolatków. „Ogarniać” ma wydźwięk tymczasowości, podczas gdy „załatwiać” odnosi się raczej do czynności dokonanych, zamkniętych. Zgodziłbyś się z takim rozróżnieniem?

Jasne. W słowie „ogarniać” jest coś prowizorycznego. „Ogarnąć” można na przykład swój pokój – na jakąś godzinę, żeby rodzice się nie przyczepili. „Ogarniać temat” czy jakąś sprawę też odnosi się do czynności o charakterze prowizorycznym. Świat płynnej nowoczesności, w którym funkcjonujemy, i powszechny relatywizm sprawiają, że rzadko się przywiązujemy, myślimy o różnych sprawach w kategoriach tymczasowości.

Jak bohaterowie Kampera.

Oni są przygnieceni lekkością życia, wszystko przychodzi im łatwo. My też często nie musimy martwić się o dobra materialne w takim stopniu jak nasi rodzice, gdy mieli trzydzieści lat. Różnicę widać też w relacjach międzyludzkich. Myślę, że dziś częściej niż kiedyś traktuje się je jako tymczasowe. Świetnie napisał o tym Zbigniew Bauman w Razem, osobno. Przedstawił związek jako inwestycję, z której wycofujemy się, kiedy przestaje być źródłem korzyści, a zaczyna przynosić straty. Rozpad więzi bierze się z silnego indywidualizmu, a jego rewersem jest samotność. Myślę jednak, że nie należy bać się samotności, szczególnie nie powinien bać się jej Kamper.

 

 

Ponoć sam usłyszałeś od paru osób, że powinieneś się „ogarnąć”.

Tak, i dlatego zacząłem myśleć o filmie. Nie rozumiałem, o co chodzi, zastanawiałem się nad tym. W Kamperze nie chciałem jednak oceniać znajomych bohatera, którzy dawali mu rady albo się z nim konfrontowali. Dla mnie tematem filmu jest brak komunikacji. Ci wszyscy doradcy nie wiedzieli, na czym polegają trudności Kampera. Sam zresztą nie pomagał im tego zrozumieć. Zauważ, że on bardzo mało mówi, czy to o emocjach, czy o swoich myślach. A jeżeli już wreszcie trochę się otwiera, to tylko wtedy, gdy naprawdę musi. On się kampi – i na tym polega jego niedojrzałość. Ma problem z artykułowaniem swoich potrzeb, myśli i emocji.

Zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że Kamper jest portretem pokolenia?

Moim celem nie była historia o pokoleniu współczesnych trzydziestolatków. Pracując nad filmem, chciałem odpowiedzieć sobie na parę bardzo osobistych pytań. Wiedziałem, jakie ma być zakończenie, od niego zacząłem pisać scenariusz. Potem dołączył do mnie Krzysiek Umiński i powoli pracowaliśmy dalej. Naszym zamierzeniem nie była jednak diagnoza społeczeństwa, jestem daleki od tego, żeby kogokolwiek oceniać. Kamper jest dla mnie filmem o potrzebie samotności, o lukach w komunikacji, o sympatycznych nieporozumieniach. W czasie pisania scenariusza dużo słuchałem Niedopowiedzeń Pezeta, później zresztą opowiadałem o tym Pawłowi.

Twórczość Pezeta doskonale współgra z tematem i nastrojem Kampera. Opowiedz, jak udało ci się przekonać go do współpracy. Od dłuższego czasu przecież nie nagrywa nowych utworów.

Rzeczywiście, wydawało się, że to jest niemożliwe. Rozmawiałem z Czarnym, który jest twórcą muzyki do Kampera i producentem wspomnianych Niedopowiedzeń, o tym, że do jednego z utworów, który znalazł się na ścieżce dźwiękowej, warto dodać wokal. Jestem fanem rapu Pezeta i czułem, że on doskonale podkreśli to, o czym opowiada Kamper. Pewnego dnia około 14:00 wysłałem do niego link z filmem. O 16:30 odbieram telefon: „Cześć, z tej strony Paweł, podobał mi się ten film. Możemy to robić”. Bardzo się ucieszyłem, no i przy okazji dowiedziałem się, że Pezet ma na imię Paweł. [śmiech]

Wśród słuchaczy rapu kawałek Co jest ze mną nie tak? narobił sporo szumu. Dyskutowano o tym, czy Pezet wraca do tworzenia muzyki. Jak wam się współpracowało?

Paweł od początku doskonale czuł film. Spotkanie z nim było niesamowite, a szczególnie obserwowanie go podczas nagrywania w studio Czarnego. Przez 15 minut miałem dreszcze. To był jeden z najwspanialszych momentów w trakcie kręcenia filmu. Kiedy Pezet rapował do bitu, dało się odczuć, że on jest po prostu spojony ze studiem dźwiękowym, stanowią naczynia połączone. Liczę na to, że szybko wróci z nowym materiałem.

 

 

Ścieżka dźwiękowa jest bardzo zróżnicowana. Poza kawałkiem Pezeta, są piosenki Zbigniewa Wodeckiego, Maanamu, DJ-a Shadowa i The Arcs. Dlaczego zdecydowałeś się na taki zabieg?

Wybrałem kawałki, które dla mnie dużo znaczą. To był jedyny klucz. Zanim trafiły na ścieżkę dźwiękową Kampera, słuchałem ich wielokrotnie. Do Wodeckiego wróciłem przy okazji koncertu z Mitchami na OFF-ie. Maanam uwielbiam od lat. Chciałem, żeby piosenki, które lubię, pojawiły się w odpowiednich fragmentach filmu.

Główne role w Kamperze zagrali młodzi, ale już uznani aktorzy, Marta Nieradkiewicz i Piotr Żurawski. Czy łatwo było ich przekonać do współpracy z debiutantem?

Marta ma niesamowitą intuicję i dryg do podejmowania odważnych decyzji. Oczywiście trochę obawiałem się, składając jej propozycję zagrania w Kamperze. Teoretycznie powinniśmy mieć przecież wsparcie dużych firm i doświadczenie w realizacji filmów. W końcu jednak zadzwoniłem do Marty. Nie odebrała, po czym oddzwoniła. Byłem wtedy w pracy, współpracuję z jedną ze stacji komercyjnych. Odebrałem przedstawiając się: „Łukasz Grzegorzek, autopromocja”. [śmiech] Marta odpowiedziała, że chciałaby się spotkać i porozmawiać o filmie. Umówiliśmy się na próby. Jeżeli Marcie podoba się jakiś projekt i w niego wierzy, to angażuje się. Nie potrzebuje do tego branżowych konwenansów.

A jak układała się współpraca na planie?

Ach, super. Choć uważam, że postacie filmowe należy tworzyć znacznie wcześniej. Na planie chodzi raczej o to, żeby umożliwić aktorom zagranie tego, nad czym wcześniej intensywnie pracowaliśmy. Przygotowujemy się przez kilka miesięcy, żeby pozwolić im na rozwinięcie skrzydeł.

Jak wyglądają takie przygotowania?

Przez kilka miesięcy odbywaliśmy wspólne, wielogodzinne, a niekiedy nawet wielodniowe spotkania. Zwierzaliśmy się sobie z trudnych spraw, to mogło trochę przypominać spotkania terapeutyczne. Rozmawialiśmy o sobie i o bohaterach. Chcieliśmy w ten sposób stworzyć wspólny język i rytuały Kampera, Mani oraz innych postaci. To musiało narodzić się w naszym bliskim kontakcie. Na planie nie trzymaliśmy się scenariusza, czytając go linijka po linijce i zastanawiając się, jak rozłożyć akcenty. Postaci i związane z nimi narzędzia, którymi posługiwali się aktorzy, zbudowaliśmy jeszcze przed wejściem na plan.

Opowiedziałeś o współpracy z Martą Nieradkiewicz, a jak to było w przypadku Piotra Żurawskiego?

Też super. To była burzliwa współpraca, ale z perspektywy czasu jestem za nią bardzo wdzięczny Piotrowi. Niesamowicie zaangażował się w postać Kampera, po prostu wszedł w tę rolę. Myślę nawet, że ja raczej dyskutowałem i kłóciłem się z bohaterem filmu, a nie z Piotrem.

 

Marta Nieradkiewicz, Piotr Żurawski

 

Wcześniej pracowałeś jako twórca teledysków, reklam i spotów ramówkowych. Czy to doświadczenie było dla ciebie przydatne podczas kręcenia Kampera?

Dostawałem pieniądze za rozkładanie na czynniki pierwsze filmów najlepszych reżyserów. Świetna praca. Jeżeli miałem zrobić zwiastun To nie jest kraj dla starych ludzi czy dzieła Ridleya Scotta, to musiałem wybrać 30, 45 sekund takiej produkcji i z tego materiału ułożyć historię. Jestem co prawda ograniczony krótkimi formatami, ale mam sporą wolność tworzenia opowieści. Dużo się nauczyłem, mogłem dokładnie przyjrzeć się niuansom tak złożonych produkcji jak choćby Incepcja.

Zupełnie naturalne wydaje się więc, że zająłeś się montażem Kampera.

Bardzo chciałem zmontować film, choć część ekipy nie była pewna, czy to jest dobry pomysł. Obawy dotyczyły tego, czy będę potrafił zachować odpowiedni dystans. My jednak od samego początku podeszliśmy do Kampera bardzo osobiście. Co prawda rozważałem zatrudnienie doświadczonego montażysty, ale ostatecznie to ja zmontowałem film. Może nie wszystko jest w nim doskonałe, ale jest dokładnie takie, jak tego chciałem.

Pokazy Kampera cieszą się bardzo dużym powodzeniem, sala kina w Karlowych Warach, gdzie w ramach festiwalowego konkursu „East of West” wyświetlany był wasz film, pękała w szwach. Spodziewałeś się takiego przyjęcia?

Nie, absolutnie. To jest niesamowite uczucie. Po prostu bajka.

Czy pracujesz już nad następnym filmem?

Tak, od kilku miesięcy piszemy scenariusz i mam nadzieję, że za rok wejdziemy na plan.

Zdradzisz coś więcej?

Odpowiem ci Kamperem: „Pokażę ci kiedyś całościowo”. [śmiech] Gdybyś dwa lata temu zapytał mnie o mój pierwszy film, dziś pytałbyś o elementy animacji, które miały się w nim pojawić, ale ostatecznie z nich zrezygnowaliśmy. Zdradzę jednak, że jest już punkt wyjścia: chciałbym zrozumieć coś, co wydarzyło się w moim życiu, kiedy miałem 18 lat.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information