Powieść graficzna moralnego niepokoju. Z Bolesławem Chromrym rozmawia Piotr Klonowski

Bolesław Chromry / Piotr Klonowski

Piotr Klonowski: Jesteś twórcą znanym głównie z rysunków w internecie, publikowanych na fanpage`u Bolesław Chromry. Tam masz największą grupę fanów. Co sprawiło, że postanowiłeś zrobić komiks pełnometrażowy na papierze?

Bolesław Chromry: Od dziecka marzyłem, żeby narysować coś, co objętościowo zajmuje więcej niż pięć kartek. Zbierałem się przez lata, tylko nie miałem scenariusza. W końcu poprosiłem kolegów dziennikarzy, żeby mi napisali coś fajnego, czekałem na to dwa miesiące. Ostatecznie dostałem coś, co nie było do końca spoko. Odnalazłem na komputerze takie stare opowiadanie i postanowiłem, że z tego zrobię komiks, właściwie opowieść graficzną.

Czy określenie powieść graficzna nie brzmi zbyt poważnie?

Brzmi poważniej. No bo nie brzmi to zbyt poważnie, kiedy mówię ludziom, że wydałem właśnie komiks (śmiech).

Kim jest dla Ciebie Renata, główna bohaterka Twojego komiksu?

Jest dla mnie ciężarem. To jest taki ciężar wspomnień z dzieciństwa, z młodości, kalejdoskop osiedlowych wspomnień, nieszczęść, trochę rodziny, znajomych, trochę prawdziwej fryzjerki.

Historia powstawała w oparciu o fakty?

Troszkę tak, niektóre wydarzenia są przegięte, rozwinięte, ale część faktycznie trzyma się prawdy. Dzisiaj jak na przykład rozmawiałem z rodzicami, to mówili, że powinienem jeden egzemplarz tej książki dać fryzjerce, u której kiedyś całą rodziną obcinaliśmy włosy. Ale nie byłaby chyba zbyt zadowolona (śmiech). Bo ona nadal żyje i ma się dobrze.

Myślisz, że pokazałeś ją w zbyt ostry sposób?

No ale to jednak zupełnie inna osoba. Wziąłem od niej tylko pewne zachowania, pewien model rodziny. W zasadzie to miks dwóch fryzjerek. W dzieciństwie chodziliśmy do jednej pani, która faktycznie działała w bloku, a więcej cech wziąłem od innej, późniejszej, która chodziła po mieszkaniach i nielegalnie obcinała włosy.

Darzysz sympatią tę postać?

Bardzo, to przyjaciółka naszej rodziny. Była. Moja mama ją zdradziła i poszła do innego fryzjera. Mężczyzny.

Z jakich rejonów pochodzisz?

Z przedmieścia. Z Nowej Huty.

Widziałeś jakieś pułapki rysując ten komiks? Bałeś się, że wpadniesz w jakieś konkretne konwencje, np. opowieści o biedzie?

Bałem się, że wymięknę. W tym komiksie widać taki bolesny proces twórczy i rozwój. Na pierwszej planszy narysowałem twarz bohaterki, a praca kończy się już zupełnie abstrakcyjnymi obrazami. Zmieniała się koncepcja wraz z upływem czasu, bo ten komiks rysowałem bardzo długo. W zasadzie pół roku.

 

ZOBACZ FRAGMENTY RENATY

 

Scenariusz miałeś napisany dużo wcześniej?

Scenariusz był napisany co najmniej rok przed rozpoczęciem rysowania. A sam proces rysowania był dość wyczerpujący. Jestem przyzwyczajony do tego, że siadam sobie przy biureczku i jak maszyna trzaskam, dajmy na to, osiem obrazków. Jestem z tego zadowolony i potem zajmuję się innymi rzeczami. A tutaj trzeba było wyciągać scenariusz, zakreślać to, co już narysowałem i jechać dalej, żeby to trzymało się kupy. To też było takie metafizyczne, bo skończyłem rysować pierwszego stycznia.

Dlaczego akurat postaci fryzjerki z przeszłości postanowiłeś poświęcić pół roku swojej pracy?

No bo w mojej głowie siedzą jakieś takie dziwne postaci. Nie mogę się od tego uwolnić. Teraz zacząłem pisać scenariusz drugiego komiksu, też zanurzony jest w latach dziewięćdziesiątych. Tym razem nie będzie to fryzjerka, a masarka. Konsekwentnie przedstawiam ludzi będących solą tej ziemi. Masarka wzięła się z tego, że moja babcia była autentyczną masarką w czasie komuny i moja rodzina zawsze żyła w dobrobycie mięsnym, bo ona wynosiła pod płaszczem mięso z pracy. Wszyscy jej tego zazdrościli. Akcja mojego nowego komiksu nie będzie się jednak działa w czasie komuny. Nie wymyśliłem jeszcze, co PRL-owska masarka będzie robiła po transformacji. O tej postaci wiem mało, ale to, co wiem, jest wystarczająco mocne. W przeciwieństwie do Renaty, komiks nie będzie skupiony tylko na niej. Masarka będzie główną osią wielowątkowej opowieści.

Bliskie Ci są klimaty ludzi, którzy mają ciężej w życiu?

Ja lubię takie beznadziejne historie, bo są dużo bardziej interesujące i mało się o nich mówi. Kiedyś Kuba Woynarowski prosił mnie żebym opisał Renatę w kilku zdaniach, to powiedziałem, że jest to powieść graficzna moralnego niepokoju. Ta powieść jest trochę jak film Zanussiego, tak mętna i denna (śmiech). Tylko z odrobiną poczucia humoru. Żeby nie było wątpliwości, uważam, że niektóre filmy Zanussiego są super. W sumie jednak wolałbym, żeby była to powieść graficzna jak filmy Barbary Sass. Przede wszystkim dlatego, że ona portretowała kobiety, a jak wiadomo – kobiety są fajniejsze od mężczyzn. Zapomnijmy o Zanussim. Pracuję równolegle nad książką o grubym chłopcu. Będzie ona bardziej epicka i będzie opisywała przemianę bohatera w czasie dojrzewania. Też będzie osadzona w latach dziewięćdziesiątych.

Mówisz o kinie moralnego niepokoju, a współczesne polskie kino? W latach dwutysięcznych powstało sporo filmów, które za cel wzięły sobie pokazanie rodzimej biedy i marazmu III RP, miały dla Ciebie jakieś znaczenie?

To nie miało dla mnie aż takiego znaczenia. Wolę odwoływać się do starych polskich filmów. Oprócz Zanussiego czy Sass lubię takie seriale jak Dom czy W labiryncie. To są fundamenty mojej twórczości. A, no i oczywiście Matki, żony i kochanki oraz Klan.

Co Cię w Klanie pociąga?

Jestem od niego uzależniony. Jest tak fajnie przypałowy i strasznie teatralny. Klan niczego nie udaje i stara się wypełniać jakąś misję społeczną. Na przykład, jak są te seriale komercyjnych stacji, chociażby Na wspólnej, to starają się pokazywać Warszawę jak z folderu, jakiś nieistniejący świat, a Klan jest dalej przaśny, niby ci ludzie są w jakichś wyższych warstwach społecznych, to lekarze, farmaceuci czy profesorowie, a chodzą ubrani jak dziady. Nawet ten sposób kręcenia, montażu, ruchu kamery są przaśne i jednocześnie super. To jest taka moja rodzina, ci Lubiczowie, i czuję pewnego rodzaju bezpieczeństwo, jak sobie włączę ten serial. Jak jest Klan, to wszystko jest OK.

Pozostałe seriale TVP już Cię tak nie kręcą?

Nie, nie, to jest gówno, Plebania była super, ale niestety jej już nie ma. Plebania była nawet stopień wyżej niż Klan, absolutne przegięcie.

Kilkanaście lat przed Tobą na ASP w Krakowie działała Grupa Ładnie, w skład której wchodzili Sasnal z Maciejowskim i Bujnowskim, i oni też robili komiksy. Jakie zauważasz różnice między czasami, w których oni działali, a tym, co Ty teraz robisz?

Oni działali w bardziej dzikich czasach, wtedy się to wszystko rodziło, internet nie był na tyle rozwinięty, na pewno mieli łatwiej. Ja na nich wyrosłem, inspirowałem się nimi i ich cenię. Nawet mam jeden egzemplarz Słynnego pisma we wtorek. Myślę, że to jest jakiś kapitał na przyszłość. Tam jeszcze w środku jest linoryt Bujnowskiego z podpisem sygnowany. A będziesz pytał o Janka Kozę albo Macieja Sieńczyka i Agnieszkę Piksę?

Mam wybrać jedną z tych trzech osób?

Tak, bo jeśli chodzi o Janka Kozę to byłem kiedyś często, teraz już rzadziej, oskarżany o bycie jego kserobojem. Na początku, jak zacząłem publikować, to nie tylko w necie, ale też na żywo trafiałem na różne nienawistne komentarze.

I jak się do nich odnosiłeś?

Na początku traktowałem to jako komplement, a później się wkurwiałem. Janek Koza jest super, ale on ma inną wrażliwość. Myślę, że to świadczy o jakimś patologicznym środowisku publicystyczno-rysunkowym w Polsce.

W sensie, że jest tak mało ludzi i wszystkich się porównuje ze sobą?

Tak, chodzi o to, że nie można powiedzieć: „O, jakie zajebiste rysunki robisz”, tylko jak ktoś chce cię skomplementować, to od razu porównuje do kogoś innego. Na początku działalności pod pseudonimem Chromry te rysunki pewnie były bardziej podobne do stylistyki Kozy, ale jednak używałem zupełnie innych narzędzi. To jest też naturalne, wtedy byłem na studiach i kształtowałem swój styl. Teraz mój styl jest bardziej ascetyczny.

No, Koza nie ma takich metaforycznych rysunków.

Ja mam takie krakowskie naleciałości.

Nauczyłeś się tego na krakowskim ASP czy to klimat miasta?

W gimnazjum wygrałem konkurs na wiersz. Nazywał się Dokument i później był rozklejany po korytarzach szkolnych, ale się nie zachował. Tak mi zostało.

Współpracujesz niekiedy z komiksową grupą Maszin, która zajmuje obecnie wyraźne i ważne miejsce w rodzimym światku komiksowym. Jak wygląda wasza relacja?

Z Mikołajem Tkaczem poznaliśmy się kiedyś na Ligaturze w Poznaniu i się polubiliśmy, w ogóle w Maszinie są śmieszne chłopaki i dziewczyny, czasami u nich coś opublikuję, ale chyba nie jestem członkiem grupy.

Ze środowiskiem komiksowym wiele Cię nie łączy, nie zależy Ci na tym?

Kiedyś sprzedawałem cały nakład mojego zina Depression na stronie Gildii Komiksu, ale później odmówili sprzedaży drugiego tomu, bo nie miałem założonej działalności gospodarczej. W sumie chętnie dowiedziałbym się, co myśli o mnie środowisko komiksowe.

Może będzie okazja... Skąd się wziął w ogóle pomysł na twoją drugą tożsamość?

Z żartu. Siedziałem na zajęciach z komiksu na ASP, które prowadził Kuba Woynarowski z Dariuszem Vasiną. Oni zainaugurowali coś, co nazywało się „Niepodległość komiksu”, warsztaty komiksowe, które miały na celu przybliżenie tego medium studentom ASP. Wtedy pomyślałem, że to bardzo spoko, w końcu zawsze chciałem rysować komiksy. Jednak komiks traktowałem tak bardzo mainstreamowo, sądziłem, że trzeba napierdalać tam te kratki, komiksowe chmurki, scenariusze o superbohaterach, ale jednak się przekonałem. A pseudonim wziął się ze skeczu Kolejarze Tymona Tymańskiego, z programu Dzyndzylyndzy. Oni tam na początku zaczęli żartować i przekręcili to nazwisko. Co prawda nienawidzę kabaretów, ale Dzyndzylyndzy jest zajebiste. Kiedyś w Bombie był Tymon Tymański i chciałem mu to powiedzieć, ale się wstydziłem.

Bolesław Chromry funkcjonuje jako twoje drugie oblicze.

Już sam nie wiem, ostatnio myślałem nawet, żeby się z tego wycofać. To jest o tyle feralny pseudonim, że strasznie mylący. Raz, że ludzie mnie mylą z Bolesławem Chrobrym, ale to już chuj, gorzej, że mylą mnie z Bronisławem Chromym, to jest taki rzeźbiarz krakowski, gdzieś tu ma nawet swoją galerię. Z tym się zresztą wiąże pewna historia. Jakiś czas temu byłem w taniej książce w Warszawie i tam znalazłem album Bronisława Chromego, sfotografowałem tę książkę i potem zdjęcie wrzuciłem na fejsa. Sporo ludzi to zalajkowało, a potem w pracy zaczęli mi gratulować wydania książki. To już zaszło za daleko. Była też tak sytuacja, że jeden galernik zapytał moją żonę, czy nie zechciałaby po znajomości polecić kogoś do konkursu Kompas Młodej Sztuki. No i powiedziała, że mogłabym polecić Bolesława Chromrego, a on na to, że z tego co wie, to on jest rzeźbiarzem i już dawno nie żyje, a tu można zgłaszać artystów do 35. roku życia (śmiech).

Teraz to już chyba tak musi zostać, ale jest to jednak trochę niepoważne, że tak nie pod własnym nazwiskiem działam.

Ludzie Cię kojarzą jako Chromrego? Masz jeszcze jakieś fałszywe tożsamości?

Kiedyś miałem jeden profil, który prowadziłem pod pseudonimem, chciałem nawet robić z tego doktorat, z fałszywej tożsamości, ale nie przyjęli mi na ASP.

Trollowałeś ludzi?

Mhm. Przez trolling poznałem moją żonę. Poważka.

Co myślisz o trollingu? Trolling to forma sztuki, uważasz swoje rysunki za rodzaj trollingu?

Nie no, bez przesady. Nie jestem trollem. Staram się też nie komentować rzeczywistości. Szanuję to, że są rysownicy, którzy – jak tylko coś się wydarzy w Polsce, o czym napiszą media, w dwie godziny później wrzucają rysunek komentujący to wydarzenie. Ale nie, ja jestem bardziej poetycki.

Czyli chcesz unikać tematów, jakimi zajmuje się Janek Koza?

Myślę, że bym nie umiał. Mnie rzeczywistość za bardzo smuci, żeby się z niej tak śmiać. Rzeczywistość jest rozczarowująca.

Lubisz ludzi?

Lubię.

Ale zwierzęta bardziej? Zauważyłem, że dość często pojawiają się w Twoich pracach.

No wiadomo, najbardziej lubię mojego psa. Psy są najlepsze, nigdy w życiu nie zrobię rysunku przedstawiającego zwierzę w złym świetle. Jestem jak Brigitte Bardot. Albo Agnieszka Włodarczyk. Tylko że ona jest fałszywa, bo wzięła udział w takim programie TVP, gdzie adoptowała pieska, a teraz go zaniedbuje.

Mimo deklarowanej niechęci do angażowania się we współczesne sprawy, brałeś udział w różnych akcjach. Np. ostatnio widziałem inicjatywę prozwierzęcą i antyfajerwerkową „Strzelaj, strzelaj”.

Tak, tak, robiłem tam scenariusz. Studio Platige Image wykonało później animację, ładnie wyszło chyba.

 

Bolesław Chromry

 

 Miałeś kiedyś jakieś problemy przez swoje rysunki na fejsie?

Coś było. W jednym rysunku zrobiłem parafrazę powiedzenia: „Nie przyszła góra do Mahometa...” i mój szef mi potem powiedział, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego, bo obraziłem Allaha. I to nie było dla żartu.

Ale nie miałeś nigdy na głowie ludzi, którzy oskarżali Cię o obrazę wartości?

Raczej nie, chociaż mój ojciec czasem mi mówi, że mu się moje rysunki nie podobają, bo obrażają jego uczucia religijne, ale uczucia religijne... to raczej dość śmieszne.

No właśnie, w Twoich rysunkach dość regularnie powraca temat religii, dlaczego?

Bo wyrosłem w religii katolickiej. Ta ikonografia jest atrakcyjna, jest ciekawa, taka bajeczna, jest śmieszna, zanurzona w polskości. Od religii nie da się uciec. Po co uciekać. Pewnie jakbym urodził się we Francji, to bym miał do tego inny stosunek, ale urodziłem się w katolickiej rodzinie, więc trudno, żebym miał bekę z judaizmu albo islamu. To znaczy mógłbym mieć, ale na tym się za bardzo nie znam, a za bardzo nie chcę mi się tego zgłębiać, bo są ciekawsze rzeczy.

Czy w żartach widzisz jeszcze jakieś granice, których byś nie przekroczył? Wymyśliłeś kiedyś żart, którego nie zrealizowałeś?

Tak, kilka razy tak było.

Jest jakaś szuflada, w której trzymasz te żarty?

Czasami się zagalopuję. Jak rysuję, jestem zadowolony, ale później stwierdzam, że to przegięcie i może kogoś obrazić. Wydaje mi się, że z powstaniem warszawskim jest takie balansowanie na krawędzi. Ja się nie śmieję z powstańców, generalnie interesuję się historią, nie militariami – tym, jak żyli ludzie, ale śmieję się z całego tego kultu, z Lao Che, z dresiarzy, którzy tatuują sobie „powstanie warszawskie”, i z tego, że wszyscy mówią: „Pamiętamy”. Przy okazji rocznicy to jest temat, który gdzieś delikatnie u mnie przemykał. Wydaje mi się, że to strasznie grząski grunt.

Uważasz, że każdy rysunek publikowany na fejsie musi być zabawny?

Nie, broń Boże. Choć przyznam, że jestem trochę takim niewolnikiem lajków. Kiedyś miałem na to wyjebane, czy rysunek będzie miał dwa lajki, czy sto, a teraz lubię pobić sobie rekord. Ale staram się nie rysować pod publikę. Później tylko z ciekawości sprawdzam sobie statystyki, jaki temat jest najbardziej nośny. Ale to też jest nie do przewidzenia. Czasem mi się wydaje, że zrobiłem jakiegoś bangiera, a później się okazuje, że jednak nie.

Czyli wiesz, co się podoba ludziom?

Czasami udaje mi się wyczuć gusta publiczności, ale nie zawsze. Ale to jest żenujące...

Co myślisz w ogóle o tej formie, o działalności na FB? Jakiś czas temu czytałem wywiad z Wiesławcem Deluxe na Popmodernie i on w pewnym momencie wycofał się z fejsa.

No myślę, że fejs umiera, ale na pewno nie umrze tak jak Nasza Klasa. Ja w ogóle nie wiem, gdzie moglibyśmy się przenieść, bo na pewno się nie uwolnimy od mediów społecznościowych, i takie pierdolenie, że: „Wycofuję się ze świata online” to gówno prawda, bo ci ludzie później i tak mają fejkowe konta, a najgorsi są ludzie, którzy twierdzą, że nie mają konta na fejsie, to najwięksi kłamcy. No i na Facebooku możesz sobie pooglądać zdjęcia ludzi, którzy ci lajkują, i to też jest interesujące.

W Twoich komiksach często powraca też temat choroby. Czy uważasz, że choroby to w Polsce tabu?

To nie jest temat tabu, bo Polska to kraj choroby. Wszyscy są non stop chorzy, wszyscy gadają o chorobach. Nawet jak są zdrowi, to sobie specjalnie wyszukują. Ja też jestem trochę hipochondrykiem, ale nie na taką skalę. Przede wszystkim, każdy z nas umrze na raka.

Często idziesz w mocniejsze rzeczy. Ktoś ma raka, czy wylew jak w Renacie...

No tak, staram się te rzeczy oswajać.

A co z napęczniałymi bohaterami kreskówek, to kolejny stały motyw twoich prac.

Te postaci z kreskówek, a zwłaszcza króliczek, który jest u mnie na zdjęciu profilowym [Bolesław pokazuje tatuaż na piersi – przyp. P.K.] pochodzi ze szkoły pierwszego rysowania z ojcem. Bo to jest najprostsze i najbardziej spektakularne, kiedy prosisz dziecko, żeby narysowało jedno kółko, drugie, trzecie i potem powstaje twarz. To są takie pierwsze rysunki w życiu człowieka, one są mega brzydkie i mega ułomne, ale są też fajne i szczere. I brzydkie rysunki są lepsze. One też są inspirowane tymi wszystkimi tanimi opakowaniami mniejszych producentów żywności, jakimiś opakowaniami bigosu, kapusty, gołąbków, płynów do mycia naczyń, to jest taka estetyka syfu.

Czyli z jednej strony powrót do dzieciństwa, a z drugiej – do niskiej kultury?

Niskiej kultury reklamy (śmiech). A że skończyłem liceum plastyczne i ASP, to rzygam estetycznym podejściem do życia. Ileż można? Trzeba się pogodzić z tym, że żyjemy w kraju, gdzie jest tak brzydko.

Dziękuję za rozmowę.

• • •

Bolesław Chromry – rocznik 39, rysownik, poeta, marzyciel. Absolwent krakowskiej ASP i jakiejś tam innej we Włoszech. Piewca dobrej nowiny, obywatel, bohater, mąż, kłamca, przyjaciel. Publikuje w intranecie i na Twoim pulpicie. Mieszka w Warszawie i lubi zapach uszu swojego psa.

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: ewelina.sasin@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Renata Bolesława Chromrego w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Renata w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information