Dlaczego "Gniew" musiał dostać Paszport "Polityki" i dlaczego dobrze, że tak się stało

Sowiński / Trzeciak

Satyra na akademicki światek z irytująco rozgadanym narratorem, małomówny diler poruszający się w mroku po gnijącej Warszawie i wreszcie zdobywca Paszportu „Polityki” – bezkompromisowy prokurator, który tym razem mierzy się nie tylko z wyjątkowo makabryczną zagadką, ale zostaje doprowadzony do bolesnej konfrontacji z samym sobą. Sto dni bez słońca Wita Szostaka, Ślepnąc od świateł Jakuba Żulczyka i Gniew Zygmunta Miłoszewskiego to tegoroczni nominowani do prestiżowego w branży kultury wyróżnienia. Zwycięzcą okazał się kryminał Miłoszewskiego, ale co mówi nam sam dobór nominowanych? Czy nagroda dla powieści kryminalnej o charakterze (który podkreśla sam autor) społecznego manifestu oznacza, że potrzebna i doceniana jest w Polsce literatura gatunkowa? I wreszcie – czy sama nagroda w postaci Paszportu zmienia coś w literackim świecie twórców, czytelników i wszystkich związanych z nimi instytucji?

 

Katarzyna Trzeciak: Cieszyłeś się z Miłoszewskiego?

Michał Sowiński: Na tym etapie już tak. Ale nie ukrywam, że marzył mi się zupełnie inny finał tegorocznych paszportów.

KT: Bez dilerów, irytujących intelektualistów i morderczych prokuratorów?

MS: Powiem inaczej – ciężko było mi znaleźć jakikolwiek element wspólny między tymi powieściami. Ich się nie da porównać. Być może jedyne, co je łączy, to gatunkowy, czy też quasi-gatunkowy charakter. Gniew to w oczywisty sposób „szwedzki” kryminał, Sto dni bez słońca to z kolei dość niszowy gatunek zwany powieścią akademicką, a Żulczyk to hm… gangsterska sensacja dla młodzieży.

KT: Zatem jeśli nie literatura gatunkowa, to jaka?

MS: Oczywiście nie wymienię żadnych tytułów, ale wyszło w zeszłym roku parę interesujących rzeczy, które zasługiwałby co najmniej na obecność w finale. Ale o ile zwycięstwo Miłoszewskiego mnie cieszy, o tyle trochę zdziwiła mnie jego nominacja. Z jednej strony, doskonale rozumiem powody, nazwijmy je poza- czy też okołoliterackimi, dla których tak się stało, ale z drugiej, budzi się we mnie – pewnie będziesz się śmiała – literacki konserwatyzm, który każe mi przynajmniej odrobinę podać w wątpliwość obecność dzieła popularnoliterackiego w finale jednej z największych i najważniejszych nagród literackich w Polsce.

KT: Oczywiście, śmieję się, bo to mi wygląda na tęsknotę za elitarystycznym i wysokoartystycznym modelem literatury, który byłby nagradzany przez równie wysokie i elitarystyczne nagrody literackie. A przecież tak nie jest. Paszport „Polityki” ma charakter ważnego wyróżnienia, mocno ustanawiającego instytucjonalną pozycję zwycięzcy, ale czy to wyklucza możliwość uznania literatury popularnej?

MS: Nie, jasne, że nie. W zasadzie sam ten podział jest mocno bez sensu. Chodziło mi o coś innego. Po pierwsze, Miłoszewski tej nagrody nie potrzebował – jego pozycja i ranga była i tak bardzo wysoka. Być może został teraz namaszczony na „prawdziwego” literata, ale on tego namaszczenia nie potrzebował, nie potrzebowali go także jego, bardzo liczni, czytelnicy. Po drugie, ale to już bardziej mój problem, jestem nieco bezradny wobec takich powieści jak Gniew. Absolutnie nie twierdzę, że literatura gatunkowa jest w jakiś sposób gorsza, chodzi mi jedynie o to, że takie instytucjonalne (bo przecież Paszport jest swego rodzaju instytucją) namaszczanie i promowanie literatury popularnej nie jest chyba konieczne, bo ona z założenia ma charakter popularny i dociera dokładnie do tych, do których ma dotrzeć – tak jak w przypadku dotychczasowej twórczości Miłoszewskiego, uznanej w gronie czytających kryminały.

KT: Mam wrażenie, że literatura popularna potrzebuje innego rodzaju namaszczenia – nie tego, które wzbudzi szerokie zainteresowanie czytelników, lecz takiego, które zwróci uwagę nie tylko entuzjastów gatunku, lecz być może także jego sceptyków. Sama czytałam Gniew dopiero w momencie nominowania go do Paszportu i mam wrażenie, że to nie kryminalna rama jest jego siłą. Może więc właśnie dlatego, by rozszerzyć pojemność kryminalnego gatunku (i jego możliwych odczytań) potrzebne jest tak zinstytucjonalizowane uznanie.

MS: Wydaje mi się, że problem jest szerszy i nie dotyczy tylko polskich twórców. Niesamowita moda na kryminały w duchu skandynawskim (swoją drogą – chyba nieco się już wyczerpuje) miała swoją genezę w braku pewnego modelu narracji. To, że to akurat są kryminały, a nie, powiedzmy, horrory czy powieści przygodowe, jest drugorzędne. Kryminał okazał się najlepszym nośnikiem dla tego nowego sposobu budowania opowieści, ale nie to było decydujące. Wydaje mi się, że kluczowe jest tu problem klasowo-społeczny – kryminały nowego typu to powieści przeznaczone dla klasy średniej. To świetnie widać na przykładzie Gniewu – nie ma ani jednej postaci, która wyłamywałaby się z tej grupy społecznej. Wszyscy bohaterowie są nieźle sytuowanymi mieszczanami, ze stabilną pracą i pensją oscylującą wokół średniej krajowej. Problemy „życiowe”, których doświadczają, też dotyczą wyłącznie takiego modelu egzystencji – rozwody, dorastające dzieci, kredyty, korki na drogach itp. Taka kumulacja „elementów dystynkcyjnych” sprawia, że tak, jak i skandynawskie kryminały, tak i Miłoszewskiego czyta się poza kluczem stricte kryminalnym. To chyba trochę jak ze współczesnymi serialami.

KT: To wszystko prawda, jakkolwiek mam wrażenie, że ta precyzyjnie założona mieszczańskość świata i jego bohaterów służy bardzo doniosłym celom, o których dotąd nie wspomnieliśmy – to ważny i donośny głos w kwestii przemocy domowej. Tym ważniejszy na gruncie polskim, że wydarzenia w tzw. pozatekstowej rzeczywistości (nieprzyjęcie Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet) prowokują dobitną reakcję. I ostentacyjna „statystyczność”, zwyczajność bezimiennej kobiety, mężczyzny i ich dziecka służy w sposób oczywisty wyeksponowaniu kluczowego komunikatu, że to jest nasza codzienność; spowszedniała do tego stopnia, że właściwie nie ma potrzeby jej nazywać.

MS: Może nie powiedziałem tego wystarczająco wyraźnie na początku – mi ta książka bardzo się podobała – i to z kilku powodów. Przede wszystkim ze względu na pewien etos pisarki, który reprezentuje Miłoszewski – to jest coś nowego (albo dotąd słabo obecnego) w polskiej kulturze. Przy okazji różnych wywiadów cały czas podkreśla, że on wierzy w moc i znaczenie literatury. Ale ta misja to coś zupełnie innego niż zazwyczaj się u nas przyjmuje – to nie jest romantyczno-idealistyczna koncepcja literatury, która ma… powiedzmy hasłowo: „zbawiać”. To bardzo świecki (a w genezie protestancki i anglosaski) model myślenia, w którym następuje bezpośrednie przełożenie tekstu na rzeczywistość. Powieść ma po prostu pomóc w naprawieniu jednego, konkretnego problemu – w tym przypadku, ma uwrażliwić czytelników na problem przemocy domowej, szczególnie wobec kobiet. Można się nieco zżymać, że to łopatologia, że naiwne, ale mi się to wydało bardzo orzeźwiające w swojej prostocie. Bo, i tu jest najciekawszy punkt tego „literackiego pomysłu”, nie wystarczy jedynie napisać powieści deklaratywnie zaangażowanej społecznie, jak się często wydaje lewicującym intelektualistom w modnych okularach…

KT: Sam sobie właśnie kupiłeś nowe okulary Ray-Bana!

MS: To akurat do pisania metodologicznie wyrafinowanych metatekstów o polskiej lewicy. Natomiast powieść zaangażowaną trzeba napisać dobrze, to znaczy w formie, która dotrze do szerszego odbiorcy, np. dzięki wykorzystaniu popularnego i lubianego gatunku literackiego. Bo po co komu książka, którą czytają głównie znajomi, ewentualnie znajomi znajomych.

KT: Ewentualnie recenzenci, którzy opublikują później swoje komentarze „w periodyku naukowym, czytanym przez czterech kolegów” – by posłużyć się ironicznym komentarzem samego Szackiego.

MS: No właśnie, Gniew nawet na poziomie tak dobrze wprzęgniętych w fabułę cytatów dystansuje się od takiego projektu zaangażowania, który nie zakłada kontaktu z rzeczywistością tych, którym to zaangażowanie byłoby najbardziej potrzebne. No i jeszcze raz wrócę do tego – ta książka jest bardzo dobra z punktu widzenia czysto rzemieślniczego. Rzadko mam okazję obcować z polską kulturą popularną bez obezwładniającego zażenowania. Tu wszystko jest jak trzeba – dobrze pomyślana i przeprowadzona intryga, sprawnie zbudowany główny bohater, no i, co zwraca szczególną uwagę, interesujący „drugi plan”.

KT: Ja mam jednak więcej zastrzeżeń, jeśli chodzi o rzemiosło, bo przyznam, że trochę parskałam śmiechem, a trochę nie dowierzałam „akrobatyce narracyjnej” (by posłużyć się sformułowaniem Kingi Dunin), mającej uzasadnić ulokowanie figury perfidnej zabójczyni-mścicielki w licealistce Wiktorii. Zresztą, gdyby tę akrobatykę rozmontować, to okazuje się, że uzasadnienie jest niezwykle proste: dawna ofiara sama bierze się za wymierzanie sprawiedliwości, a do tego – jak celnie uzupełniła Dunin – mózgiem całej misternej operacji morderstw doskonałych jest facet. Oczywiście, nie chodzi o to, by teraz licytować się na płciowe hierarchie, jednak symptomatyczny wydaje mi się fakt, że kobieca mścicielka ostatecznie i tak pozostaje jedynie ogniwem przerastającej ją akcji.

MS: Przesadzasz. No tak, nie jest idealnie, ale to wynika chyba głównie z tego, że Miłoszewski momentami za bardzo stara się wpisać w dość jednak sztywne ramy konwencji. Żałuję, że nie zdecydował się na nieco bardziej oryginalną formę – myślę, że ma ku temu możliwości – mógłby stworzyć coś na kształt „polskiego kryminału”.

KT: Ale wyszedł właśnie Gniew, rzeczywiście mocno uzależniony od gatunkowej konwencji. I właściwie może w myśl postulowanej przez Miłoszewskiego „pracy u podstaw”, którą ma do wykonania literatura, która chce mówić coś o rzeczywistości, to jest dobry punkt wyjścia (paradoksalnie, bo przecież książka wieńczy trylogię i „domyka” wszystko, co związane z losami prokuratora Szackiego).

MS: Cieszy mnie ta deklaracja o końcu cyklu o prokuratorze Szackim. To świadczy o tym, że autor nie jest cynikiem. Trzymam też kciuki za kolejne jego projekty, bo dostrzegam w nim duży potencjał na coś bardzo oryginalnego. Ale wracając do samego werdyktu…

KT: Paszport „Polityki” przypadł tekstowi, który proponuje wyrażanie zaangażowania społecznego w gatunku popularnym. Może są to propozycje trącące dydaktyzmem, jednak – o czym łatwo się przekonać – napisanie dobrej warsztatowo powieści gatunkowej, która zarazem wychyli się poza ten gatunek, nie należy do najłatwiejszych zadań. Natomiast jeśli chodzi o konkurentów Miłoszewskiego, to nie wydaje mi się, żeby Sto dni bez słońca (moim zdaniem, powieść zupełnie nietrafiona) czy Ślepnąc od świateł (powieść gatunkowa, ale raczej tylko potwierdzająca przekonanie Miłoszewskiego, że gatunek potrzebuje rzemiosła) były publikacjami wartymi wyróżnienia. I to nawet nie dlatego, że tak zwyczajnie nie są dobre. Przede wszystkim ze względu na fakt, że w konfrontacji z Gniewem te teksty mają po prostu niewiele do powiedzenia. To może nie jest precyzyjne narzędzie krytycznoliterackie, jednakże trafia chyba w problem obu nominowanych pozycji, tak akademickiej drwiny, jak i przygód sprytnego, warszawskiego dilera.

MS: Bardzo lubię Szostaka, ale zgadzam się – Sto dni bez słońca to bardzo dziwna rzecz – nie do końca rozumiem, o co w niej chodzi. To bardzo hermetyczna powieść, właściwie niezrozumiała dla ludzi, którzy na co dzień nie mają kontaktu ze światem akademii. Szostakowi zdecydowanie należy się Paszport, ale za jego wcześniejsze rzeczy, szczególnie chyba za Dumanowskiego albowłaściwie za całą Trylogię krakowską. Sto dni… nie wiem, co więcej o niej powiedzieć… Z kolei Żulczyk… to jeszcze inna historia. Wiem, że są fani jego twórczości. Znam ich nawet. Ale nie do końca pojmuję. Cała ta powieść przypomina trochę Remarque’a, do którego dialogi i scenerię dorobił Pasikowski. Momentami nawet wciągające, ale jako całość robi dziwaczne wrażenie. Że niby taka jest Warszawa/Polska-dużych-ośrodków? Czy to jakaś metafora?

KT: A może chodzi o to, że nawet bezduszni dilerzy miewają dobre serce?

MS: No właśnie. Ciśnie się na usta słowo „naiwność”, ale nie tylko w kwestii pewnych obserwacji społecznych (no bo bez przesady!), ale także w konstrukcji psychologicznej bohaterów i, przede wszystkim, samej struktury powieści.

KT: Fakt, książka zbudowana jest na monotonii i powtarzalności pewnych prostych obrazów. Po tak długim czasie obcowania z takim światem (a rzecz przecież jest bardzo obszerna) one, trochę nieświadomie, zaczynają przenikać do umysłu czytającego. Bo rzeczywiście – język jest prosty i plastyczny.

MS: Moim zdaniem zwyczajnie śmieszny. No i koszmarnie egzaltowany.

KT: No tak, ale co do samego Miłoszewskiego, mam wrażenie, że taka decyzja (abstrahując w tym miejscu od kwestii uwarunkowań marketingowo-promocyjnych, których analiza często kończy się z chwilą rozsnucia ponurej teorii spiskowej) może po prostu wskazywać, że Paszporty idą w stronę wyróżniania literatury po prostu dobrej do czytania. I nie chodzi mi tutaj o zwrot ku naiwnej radości towarzyszącej sukcesom kampanii promujących czytelnictwo w ogóle (te akurat uważam za zło najgorsze, bo bezrefleksyjne w założeniach i realizacji), lecz o sukces książki, która w sposób konkretny, bezkompromisowy i w atrakcyjnej formie podsuwa czytelnikom niezwykle istotne problemy społeczne. Jasne, można wymagać więcej, można też wskazywać na cyniczne (nawet nieintencjonalnie) zabiegi manewrowania trudnym i bolesnym tematem, jednak gniew, który stoi za całą powieścią Miłoszewskiego i wyziera z każdego poziomu tej historii, jest czymś, co powinno zostać wyartykułowane. Tym bardziej, że dzisiejsza rzeczywistość ma tendencję do ekskludowania gniewu, sytuowania go zawsze na zewnątrz, w wielkich konfliktach, które eskalują wybuchem prymitywnych instynktów. Gniew, jak dowodzi Miłoszewski, jest jednak istotnym wyrazem niezgody na rzeczywistość jak najbardziej bliską i obecną tuż obok.

MS: To wszystko zgoda, ale zastanawiam się, czy akurat Paszport jest odpowiednim narzędziem dla eksplikowania tego, o czym mówisz. Ja tylko chciałbym, żeby literatura nie była wyłącznie nośnikiem ważnych treści...

KT: Tej, która nosi nieważne, jest jednak już za dużo.

MS: I właśnie dlatego z Paszportem dla Miłoszewskiego jest dobrze. No bo jak nie lubić autora, który na oficjalnej gali ma odwagę zwróć uwagę dostojnym oficjelom, że sytuacja polskiej literatury wcale nie jest taka różowa. Taki gniew to ja rozumiem.

• • •

Michał Sowiński (1987) – absolwent Filologii polskiej (UJ), obecnie doktorant (WPUJ). W Ha!arcie zajmuje się różnymi rzeczami. Myśli o sobie jako o literaturoznawcy (miłośnik prozy), czasem para się krytyką literacką. Dyrektor programowy Festiwalu im. Jana Błońskiego.

Katarzyna Trzeciak – doktorantka na Wydziale Polonistyki UJ. Przygotowuje pracę doktorską o związkach literatury i rzeźby. Autorka książki Figury pożądania, figury pisania w wybranych nowelach Stefana Grabińskiego. Mieszka w Krakowie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information