Na podstawie (posta Adama Wiedemanna)

Aldona Kopkiewicz

Już chciałam pisać coś radosnego i z nadzieją, żeby koniec tego roku nie był tak czarny, jak jest, i nawet znalazłam temat: rosnącą popularność piesełków w internecie, z których najbardziej lubię te na stronce Doggo. Ściągnęłam już nawet parę obrazków i kiedy tak każdy uśmiech do pieska zamieniałam w myśl krytyczną, wpadł mi w oko post Adama Wiedemanna, jak zwykle w przypadku tego autora – całkiem niefejsbukowy, a Wiedemannowy właśnie – i zrozumiałam, że lepiej wypisać z siebie ten żal, a pieski i kotki odłożyć na nieokreśloną przyszłość. Poza tym nie odbierajmy internetom resztek boskości przez nadmierne analizy, zwłaszcza w świąteczny czas.

Wiedemann wrzucił więc taki post:

 

 

Kiedy piszę ten tekst w piątek popołudniu, trochę ponad dobę po publikacji, ma on prawie 70 lajków, nawet nie tylko od pisarzy. Wiadomo, 70 lajków to niewiele w porównaniu do grubych fejsbukowych ryb, zbierających atencję za swoje mądre i komunikatywne posty, a przede wszystkim za literacką sławę, jaka w literackiej Polsce – kraju tak małym, że szuka się go jak puzzla – może przydarzyć się tylko prozaikom środka, pop całkowity pomijam. Wiedemann nigdy pośrodku nie był, to znaczy w hierarchii mediów, bo przecież jego twórczość jest jak najbardziej pośrodku – tam gdzie płynie trudne do przyłapania samo życie czy też właściwie życie Wiedemanna. Właśnie tak, że można: „być sobie centrum wszechświata i siedzieć sobie w kątku”, robić to, na co się ma ochotę, ale bez oddawania się skandalom i transgresjom – po prostu sushi albo ziemniak. Najbardziej poruszyły mnie jednak uwagi, które dałoby się pewnie wziąć za zwyczajowe skargi mędrca lub poety: że paplanina rządzi, a prawdy chowają się po kątach wstydliwe i obolałe. Powiedzieć bowiem „coś” jest trudno. Skarga Wiedemanna zabrzmiała natomiast mocno, coś nazwała, przynajmniej dla mnie. Pewnie nawet dotknęła jakąś moją słabość.

Trafiło mnie zdanie: „coraz trudniej jest żyć po swojemu, nie zmuszać się i nie być zmuszanym, dawać, ale też brać”, a zaraz po nim: „nie ma już żadnych podstaw, na których można zrobić coś dobrego, robi się to pokątnie, byle jak”. Odpisałam od razu „mam wrażenie, że po prostu brakuje ci jakiegoś głównego, dobrego i poważanego czasopisma literackiego, i żeby poezja była znów ważna”, i dostałam trochę lajeczków od poetów i malarki, a także potwierdzenie „a żebyś wiedziała” od samego Wiedemanna. Musi tu więc być coś na rzeczy.

 

 

„Ma się jedynie swój smutek i swój smak”, ma się jedynie swoją małą osobność, z którą nie da się już podzielić, zwłaszcza na fejsbuku. Siedzi się więc ze sobą smętnie i samotnie, podczas gdy posty spływają. Z wydawnictw, pism, od znajomych, od znajomych znajomych. Tylko reklamy, akcje, byle cię wciągnąć. Głównie o polityce, tej bardziej bieżącej. Chce ci się w czymś uczestniczyć, pożyć chce dziś trochę twój zmysł udziału? (Mówię teraz do siebie, proszę o wyrozumiałość). Włącz się do którejś z debat lub zniknij. Przecież są to rzeczy ważne dla świata i kraju, istotne, o polityce i kulturze, i moralności, nie można przejść obok nich obojętnie, zwłaszcza jeśli widzisz, że ktoś nie ma racji, a tym bardziej, kiedy jakieś niebezpieczne lub niesłuszne, albo też i zwyczajnie głupawe poglądy zyskują sobie popularność, i to co gorsza w kręgach ci bliskich, bo z nimi trzeba jednak rozmawiać, zamiast po prostu wściekać się, jak to bywa w sprawach, których nikt ze znajomych twoich znajomych nie chwali, bo to zupełnie inna bańka, opowiadana już nie tylko na dobranoc (wyskakuje mi na ścianie co chwilę, trudno odpocząć od frustracji i strachu).

I nie ma w tym, co piszę, cynizmu. Coraz trudniej znaleźć odrobinę miejsca na własną ciekawość i własne odkrycia, fejsbuk ciągle wywołuje do odpowiedzi i zmusza, ale zmusza tak, że sami się zmuszamy, skoro nie wypada przemilczeć tych wszystkich jakże ważnych debat, w trakcie których okazuje się, że wcale nie chodzi o to, by wspólnie myśleć, by coś na nowo zrozumieć. Chodzi tylko o to, żeby poumacniać się w swoich poglądach, poznać, kto jest wróg, a kto przyjaciel, zabłysnąć we własnym stadzie. Przekonani są przekonani, nieprzekonani są po prostu po drugiej stronie, za myśl dwuznaczną lub sprzeczne uczucia czeka cię w najlepszym razie czyjaś ironia, najpewniej agresja – ironia i agresja, te najpopularniejsze dziewczyny w szkole, na dodatek siostry. I na nic zdadzą się pocieszenia, że ironia to tylko przykrywka dla niepewności większej, niż ty w sobie masz.

Zawód po fejsbukowych utarczkach smakuje tak gorzko dlatego, że media społecznościowe pełnią rolę w miarę oddolnej sfery publicznej. Targowiska próżności, ale też idei. Gniazdka do wylęgania opinii, prezentacji sztuki, form polityczności. Media te miały być czymś więcej niż wylewy nienawiści na forach i medialne doniesienia; czymś innym niż tabloid i demonstracja. Przenosząc się do sytuacji literatury – obecność na fejsbuku mogłaby być odskocznią od opisanego przez Przemysława Czaplińskiego „powrotu Centrali”. Przypomnę tylko, że w latach 90. krytykę zajmowało stworzenie obrazu literatury po upadku komunizmu, kiedy to z jednej strony tradycyjne publiczne i społeczne, czyli co tu kryć: obywatelskie zobowiązania pisarzy, zwłaszcza poetów, straciły swą moc, a z drugiej strony państwo – jego cenzura, czasopisma, wydawnictwa, podział na obieg oficjalny i drugi, a nawet trzeci – nie mogło już stanowić urzędu kontroli. Stał się nim rynek. Wierzono, że Centrala upadła, nastała zaś wolność i demokracja. Nie tak naiwnie, ale zawsze. Powstawały pisma literackie, nawet zwyczajnie poetyckie, które miały dla autorów jakieś znaczenie. Publikacja wiersza była wydarzeniem. Redaktorzy dbali o jakość, ambitne wydawnictwa nie zajmowały się głównie własną popularnością, wydając miernoty budzące sensację. Były i festiwale, środowiska. Towarzystwa, rozmowy. Nie twierdzę, że to złota era, pewnie też zdarzało się, że bywało smutno i smętnie – pisano zresztą dużo dobrych wierszy – skoro nie uczestniczyłam, bo byłam za młoda. Pamiętam może jakąś końcówkę tego trybu życia, rozmów i kawiarni, oczywiście w Krakowie. (I całkiem przypadkiem wprowadził mnie w to właśnie Wiedemann).

Wiem jednak, jak smakuje różnica między bezpośredniością rozmów o ważnych sprawach z ludźmi, którzy są częścią naszego życia – bo pozostają dla nas choćby realnymi ludźmi, konkretnymi znajomymi, jeśli już nie przyjaciółmi – a zdystansowaną artykulacją poglądów wobec kogoś, kogo nie znam, a kto czeka tylko, by napisać swoje. Artykulacja poglądów to już nie jest nawet myślenie, na fejsie (w publicystyce zresztą też) poglądy należy jak najbardziej uprościć, bo zaraz będziesz tłumaczyć się wobec co najmniej nastu osób, które nie zrozumiały wprawdzie, a najpewniej nie chciały zrozumieć, ale uznały, że warto cię trochę oświecić lub zdyscyplinować.

Centrala zaś w końcu wróciła, a stał się nią ów rynek właśnie. Rozrósł się i okrzepł, w przeciwieństwie do liczby czytelników (i pewnie warto by rozważyć, czy czytelnictwo nie spada przez ekspansję rynku właśnie). Zamiast poważanych krytyków głównymi aktorami życia literackiego uczynił rynek dziennikarzy piszących do prasy głównie recenzje lub artykuły biograficzne, zaś za szare eminencje przestały uchodzić wybredne redaktorki, zaczęły natomiast działy PR większych wydawnictw. Rzetelna dyskusja została wycofana na uniwersytety, a jaskółką swobody jest opublikowany raz na kwartał esej pana lub pani profesor. Nie mówię tego z przekąsem, cieszą mnie te teksty. No i nie jęczę aż tak, zostało parę istotnych czasopism. Tzn. ze dwa, trzy. Z pięć? Co zresztą może wystarczy na życie literackie w tym kraju. I tu jednak obserwuję często pogoń za sensacją i klikalnością, dbałość o przystępność, jasne tezy; przystępność zaś często manifestuje się poprzez wyjście z kontekstu literatury (kto by się tam znał na historii literatury, o teoriach języka czy analizach kultury nie wspomnę) i podebranie dzieła do najbardziej ekscytującej na fejsiku przejażdżki, tej przez politykę – jeśli chodzi o krytykę literacką, sprawę opisał już Łukasz Żurek.

 

Fantin-Latour, Un coin de table

 

Wobec powrotu takiej Centrali, fejsbuk mógłby nieść możliwość odnowy oddolnego życia literackiego. Tym bardziej, że pisarze to stworzenia niekoniecznie towarzyskie i nieraz chętniej zostaną w domu. Dyskusje, wrzucanie wierszy; może wręcz nadzieja na wyjście z niszy, w którą w literackiej Polsce wpadła twórczość surrealistyczna, metaforyczna, formalna albo też w inny sposób aspołeczna – jednym słowem: nieprzejrzysta, trudniejsza, z innym tematem niż sytuacja polityczna lub rodzinna historia. Tymczasem na fejsiku gdzieś w cieniu debat o ważnych sprawach, w których dwie strony demonstrują swoje poglądy – sama to czasem robię, lecz potem, gdy już się otrząsnę, nie wiem, dla kogo i po co tracę siły, nie wiem, w imię czego daję się wciągać narzucanym problemom, choć przecież nie są to problemy jedynie pozorne lub nieistotne; nie wiem przede wszystkim, po co wydaję swoje myśli pod osąd ludzi, którzy nie potrzebują myśli, a wroga – tymczasem na fejsiku w cieniu bębna maszyny losującej, czym się będziemy teraz zajmować, życie literackie okazuje się jedynie trwaniem w rozproszeniu. W mediach społecznościowych rozproszenie to staje się po prostu bardziej widoczne, i bardziej dotkliwe. Pewnie też pogłębia się ono – bo nie widać sensu zbudowania „ważnego i poważnego pisma o poezji”.

Sądzę jednak, że choć media tworzą warunki naszego życia i rozmów, które ze sobą prowadzimy – polecam tę lekturę – to jeśli chodzi o tożsamościowe wojenki i stadne odruchy, fejsbuk wyostrza jedynie prymitywne potrzeby, z którymi borykamy się jako ludzkość od zarania i niezależnie od danej kultury. Lecz ten właśnie mechanizm wyostrzania, ustawiania zawodników po przeciwnych narożnikach, jest istotny – nawet jeśli zawsze należy mieć na uwadze, że to my sami, każdy z nas z osobna, dajemy lajeczki najprostszym, przemocowym atakom i nie traktujemy innych użytkowników tych mediów jak ludzi. Mechanizm polaryzacji i związana z nim spirala wzajemnych ataków jest istotny zwłaszcza wobec coraz szerszego zasięgu mediów społecznościowych, kryzysu faktów i opinii profesjonalistów, komercjalizacji prasy i wszelkich kataklizmów, u bram których jako ludzkość stoimy. Mechanizm ten mówi właściwie, jak bardzo się siebie nawzajem boimy i jak sobie nie ufamy – istnienie pozostaje walką o własne miejsce za wszelką cenę – i jak bardzo przenosimy lęki, które powoduje w nas sytuacja polityczna i ekologiczna świata na to, co w zasięgu ręki, tam, gdzie można realnie się wyżyć – na kogoś, kto ma nieodpowiednie poglądy na fejsiku.

Niewielka ilość oddolnych instytucji życia literackiego – czyli tych umożliwiających komunikację między autorami i krytykami – wynika w znacznej mierze ze słabego finansowania literatury, pieniądze idą bowiem na życie wystawne: telewizyjne, prasowe – na nagrody i festiwale. Oczywiście istnieją jeszcze pisma kulturalne i literackie, ale rzadko ukazują się regularnie, jest ich zaś tak dużo, że debata wielu autorów śledzona przez szerszą publiczność okazuje się niemożliwa. A jeśli już – dyskusja winna być dostosowana do potrzeb mitycznego czytelnika i nie może być zbyt profesjonalna, intelektualnie frywolna, w dziwnej formie. Nie jestem przy tym wrogiem komunikatywności, nie ma nic gorszego niż akademicka lub pseudoartystyczna glątwa. Nie, żebym nie miała gdzie opublikować tekstu. Chodzi raczej o to, by takie teksty spotykały się z merytoryczną dyskusją, by poezja była omawiana ze względu na prawdziwe kryteria, przez osoby, które się znają i którym na literaturze zależy. Owszem, to się wciąż zdarza. Staramy się jakoś ciągnąć ten wózek. Trochę jednak „wymoczkiem, wypierdkiem”, „pokątnie”, ponieważ „podstawa” bardziej złożonego myślenia nie daje się wyłożyć na fejsiku.

 

Grupa Bloomsbury

 

Ktoś zaraz powie: załóżcie sobie stronkę i dyskutujcie, skoro macie potrzebę. Ale to nie takie proste: raz, że redaktor, korektor i autorzy musieliby się eksploatować za darmo, a w dzisiejszej gonitwie za pieniędzmi na umowę o dzieło ledwo starcza czasu na samą twórczość. Dwa, że właściwie nie wiadomo dla kogo i po co. Tak, jakby rynek i fejsik wysysały samą wiarę. To, co ciche, delikatne, dyskretne – staje się nieważne. Dyskursy i promocje, które dominują w niewielkiej przecież literackiej Polsce, skutecznie odbierają poczucie sensu rozwijania myśli o poezji i dyskusji o literaturze czy kulturze, czy nawet o polityce, lecz z nieoczywistych pozycji. Wobec rozgłosu, jaki zyskują teksty publicystyczne i pisane pod klikalność, wszystkie inne skromne tekściki na niewydarzone tematy zdają się nieważkie; także ten, który właśnie sobie piszę. Siedząc osobno, każdy na własnym profilu jak na wyspie, widzimy się wprawdzie i możemy przekazywać krótkie notatki. Wyspa już nie jest bezludna, choć wciąż wydaje się pusta. Rzucamy butelki z listami już nie w nieokreśloną dal, a gdzieś obok albo i w siebie nawzajem. Niektórzy też karmią rekiny, ktoś gada do papugi. Ktoś uśmiecha się grzecznie do statku pasażerskiego, może go wezmą. Inny postanowił zagłodzić się sam, nim zmuszą go okoliczności. Każdy sobie centrum – a tym samym prowincją.

„Ma się jedynie swój smutek i swój smak”. Swój smutek i swój smak nie są już manifestacją mocy czerpanej z osobności, lecz wyrazem rezygnacji wobec spektaklu walki o władzę. Ta walka jest odwieczna, lecz na fejsiku przybiera nazbyt bliską i całkiem międzyludzką formę. Pisarzom z pewnością narzuca się też, jak walka ta eksploatuje język i jak zwykli ludzie używają tego języka, by zaistnieć. Może gdyby o swoim smutku i swoim smaku pamiętali użytkownicy fejsbuka, nasza rzeczywistość byłaby łagodniejsza? Ma się jedynie swój smutek i swój smak. Rzadko się zdarza, by aliteracja była tak treściwa. Dla pisarza winna być zarazem ostrzeżeniem, że czysty język poezji mówiony do samego siebie skazuje na powtórzenie, prowadzi donikąd. Wiersze Wiedemanna mają jednak prowadzić do środka życia, i tylko poezja pozwala wejść do tego środka poprzez życie kogoś innego, dajmy na to Wiedemanna.

Życzę Ci zatem Adamie jeszcze wielu pomyślnych lat życia, w tym życia literackiego. Pisz dalej tak, jak sam chcesz.

 

 

• • •

Czytaj także:

• • •

Aldona Kopkiewicz – urodzona w 1984 roku w Szczecinie. Autorka poematu sierpień (Lokator 2015), filozoficzno-fantastycznych bajek i esejów (publikowanych głównie w „Dwutygodniku”, „Ha!arcie”, „Ricie Baum”, „Twórczości”). Bywa też dramaturgiem. W 2016 sierpień został wyróżniony Wrocławską Nagrodą Poetycką Silesius za debiut roku.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information