O esejach Rebeki Solnit „Mężczyźni objaśniają mi świat”

Gabriel Krawczyk

Kiedy nie sposób nadążyć za technologicznymi nowinkami, kiedy filmy znikają z ekranów prędzej, niż ktokolwiek o nich usłyszy, a reportaże z kryzysu migracyjnego wymagają aktualizacji, zanim doczekają się tłumaczeń na inne języki, wydany przez Karakter zbiór esejów Mężczyźni objaśniają mi świat chlubnie wyróżnia się na tym ruchliwym tle. Pisane w latach 2008–2014 teksty Rebeki Solnit (ur. 1961), amerykańskiej feministki i historyczki, nieraz wywołują wrażenie, jakby zostały zainspirowane teraźniejszością roku 2017. Czytelnik, który nie odnotowałby daty i miejsca powstania esejów, mógłby sądzić, że napisał je świadek wydarzeń mających miejsce dwa miesiące temu we włoskiej Rimini lub w polskiej Łodzi, kilkanaście dni temu na ulicach protestującej Warszawy czy wczoraj – w Hollywood.

Oznaczone hashtagami #metoo i #jateż wyznania pokrzywdzonych dziewcząt i kobiet na portalach społecznościowych pokazują, że statystyki, którymi Solnit opatruje swoje teksty, choć szokujące, wcale nie są przesadzone. Kultura gwałtu ma się dobrze – a zachowania mieszczące się w obrębie napastowania, molestowania czy napaści na tle seksualnym są częstsze, niż można by sądzić. Masowe wyznania ofiar z ostatnich dni są jak długo wyczekiwany wybuch gniewu. Współczesne Kasandry, które dotychczas bały się mówić lub którym odmawiano prawa do głosu; które wahały się, wątpiły w siebie, wypierały krzywdy, obawiały się kary lub ostracyzmu ze strony otoczenia – wszystkie one (czy na pewno wszystkie?) decydują się krzyczeć.

Kontekst niewielkiego tomiku Rebeki Solnit wciąż jest więc aktualizowany. I, nie oszukujmy się, od zawsze był do bólu aktualny. Historia pokazuje, że męski głód władzy nad kobietą jest niezaspokojony. W Mężczyźni objaśniają mi świat Solnit opisuje rozmiary fizycznej przemocy, które potrafiły walnąć mnie jak obuchem w łeb; kiedy indziej podejmuje temat przemocy nieuświadomionej – zwanej szowinizmem, mizoginią tudzież seksizmem – wyrażającej się w uprzedmiotawiającym języku, prowokacyjnym spojrzeniu, śmiałym geście czy w „jaśniepanieńskim” dyktowaniu kobiecie, jak ma żyć.

„Doświadczenie nauczyło mnie, że całkowita, konfrontacyjna pewność siebie połączona z całkowitą niewiedzą jest upłciowiona” – czytam dość stronnicze stwierdzenie „siostry-feministki” Solnit. Po chwili jednak mój sceptycyzm gaśnie. Uświadamiam sobie, że owo stwierdzenie jak ulał pasuje np. do polskiego Episkopatu. I że nie pasuje do żadnego znanego mi ugrupowania złożonego wyłącznie z kobiet. Mężczyźni dobrowolnie rezygnują z życia u boku kobiet, by traktować je (użyję słów Solnit) jak puste naczynia gotowe do wypełnienia ich wiedzą i mądrością. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, nie muszą więc należeć do brutalnego ekstremum zekranizowanego w Pokoju Lenny'ego Abrahamsona lub w Witamy w Nowym Jorku Abla Ferrary (ten drugi film stanowi parafrazę molestującego przypadku Dominique'a Straussa-Kahna). Niektórzy mężczyźni sprawują autorytarną władzę przez zatykanie kobietom ust (np. w środowiskach kościelnych), podważanie ich praw do zabierania głosu (np. w sejmie czy w zakładach pracy). Znamiona przemocy ma również nieuznawanie, że kobieta może znać prawdę i dysponować faktami (np. na policji czy w instytucjach sprawiedliwości).

 

Rebecca Solnit, ''Mężczyźni objaśniają mi świat'', Karakter, Kraków 2017

 

Przykładów tej nieuprawionej niczym władzy Solnit wynajduje całe strony. Od odzywek polityków, przez ogromną skalę nierozpatrzonych oskarżeń o gwałty, po nierówność płac. Pisze również o systemowej zależności młodych pracownic od wpływowych szefów – np. w świecie polityki. Bliźniacze zjawisko, czyli wadliwość hollywoodzkiego systemu – uzależniającego (również seksualnie) aktorów i aktorki od wpływowych producentów filmowych – zostało najlepiej unaocznione w ostatnich dniach, gdy na jaw wyszło, jak posiadający znaczną władzę producent Harvey Weinstein przez lata budził strach i ten strach wykorzystywał. „Im potężniejszy prześladowca” – pisze Solnit w kontekście seksualnych dokonań Straussa-Kahna – „tym większy ma wpływ na kreowanie oraz interpretację rzeczywistości”. W kontekście molestowania, Solnit nie omieszkała przypomnieć o Woody'm Allenie i Romanie Polańskim. Jaki jest wspólny mianownik powyższych przypadków? Ofiarom wymienionych mężczyzn zarzucano kłamstwa, oskarżano o przesadę i sugerowano, że same są sobie winne.

W esejach sprzed kilku lat Solnit odnotowuje szereg ponurych danych z USA. Wymienię kilka. Na sześćdziesiąt dwie strzelaniny, do jakich doszło w ciągu trzydziestu lat, tylko jedna była dziełem kobiety. Co trzy lata liczba śmiertelnych ofiar przemocy domowej dorównywała liczbie ofiar zamachu z 11 września. Gwałt zgłaszany był co sześć minut. Prawie dwie trzecie kobiet, które ginęły zabite z broni palnej, znalazło śmierć z rąk partnera lub byłego partnera. Jedną z najczęstszych przyczyn śmierci ciężarnych kobiet była przemoc w rodzinie. Przemoc domowa to najczęstsza przyczyna urazów i zranień kobiet od piętnastego do czterdziestego czwartego roku życia, częstsza niż wypadki samochodowe, nowotwory i napady rabunkowe razem wzięte.

Autorka dodaje do tego prześladowania kobiet w Indiach, zabójstwa honorowe w Azji Południowej i na Bliskim Wschodzie. Przypomina o Afryce Południowej jako światowym centrum gwałtów. Wśród krajów, w których gwałt stanowił lub nadal stanowi broń wojenną, wymienia Mali, Sudan, Kongo i byłą Jugosławię.

Eseistyczna licencja poetycka pozwala autorce wedle uznania poruszać się po osi wydarzeń historycznych. Gdy jednak tworzy analogię między historią polityczną lub współczesną gospodarką a pojedynczymi gwałtami, wówczas dramat kobiet wydaje się zabawką w rękach próbującej zabłysnąć erudytki. Jeśli cytowane przez Solnit statystyki potrafią jeszcze przerazić skalą, to już szeroko rozpięta metafora politycznego gwałtu i historycznego ujarzmiania jednego kraju przez drugi odbiera – jeśli mogę się tak wyrazić – moc pojedynczej krzywdy każdej z kobiet.

Na ogół jednak szeroka perspektywa i wielość kontekstów, jakie rozważa Solnit, podkreśla intencje autorki: przywraca głos tym, które ze wstydu nie mają odwagi wykrzyczeć przed światem, że dzieje im się krzywda. Solnit podejmuje kwestię zachodnich uwarunkowań kulturowych, językowych (słowa też potrafią krzywdzić!) i prawnych. Różnicę między jej Ameryką a naszą Polską widać w pominięciu kwestii patriarchalnego języka Kościoła (że wspomnę tylko o zrównującym woła i kobietę Dekalogu).

Wspólny mianownik tych wszystkich kontekstów jest niedorzecznie oczywisty. To nie – jak sądzą niektórzy krzykacze – kolor skóry, narodowość czy wyznanie wywołują przemoc, lecz płeć. Przemoc z reguły ma płeć.

Z jakichś względów uprzedzonym wobec feministek czytelnikom Solnit powtarza do znudzenia: nie każdy mężczyzna jest winny. Źle się jednak dzieje, gdy głos kobiet pozostaje niesłyszalny. Gdy doradza się kobiecie, by nie szła ciemną uliczką i by zakładała dłuższe spódniczki, równocześnie usprawiedliwiając męski instynkt drapieżcy. Gdy wyśmiewa się Marsze Szmat, a ofiary męskiego przymusu diagnozuje się jako histeryczki. Gdy w przypadku gwałtu testom poddaje się ofiarę, a nie gwałciciela. Gdy dąży się do ograniczania praw reprodukcyjnych – dostępu do antykoncepcji i aborcji. Solnit dyskutuje z kulturą gwałtu i powtarza: nie o wojnę płci tutaj chodzi, lecz o wojnę ról płciowych – tego, co każe usprawiedliwiać jednych i zakazywać czegoś innym.

Czy Solnit proponuje jakieś rozwiązania? Nie popadajmy w językowe uproszczenia, mówi. Nie idźmy wzorem polityków i nie sięgajmy po populistyczne stwierdzenia. Raczej komplikujmy sobie rozmowę, doceniajmy niuanse, szukajmy wieloznaczności, spekulujmy. Za wzór Solnit stawia Virginię Woolf, której teksty o krytyce obiera za pozytywny przykład mówienia o kulturze i o życiu w ogóle. Jeśli krytyka – postuluje za autorką Pani Dalloway Solnit – to nie taka, w której należy mieć ostatnie słowo i która wywołuje milczenie. Krytyka winna otwierać na rozmowę i sprawiać, że ta rozmowa prędko nie osiągnie końca.

Co jeszcze wpisuje się w ramy Solnitowej terapii? Nowy feminizm wymaga skupienia uwagi nie na sobie samym, lecz również na sprawcach przestępstw, kobiecych szantażystach, upokarzających w sieci szerzycielach nienawiści. Dlaczego to ich głos słychać najmocniej!? Należy przyjrzeć się kulturze, która każe oceniać kobiety, ich wygląd i zachowanie, która pozwala karcić je i uprzedmiotawiać, a równocześnie – o paradoksie! – sprawia, że to mężczyźni popełniają większość samobójstw. Jak gdyby przemoc adresowana do kobiet już mężczyznom nie wystarczyła...

Propozycje Solnit robią dobry pijar feminizmowi. Taki feminizm chce być blisko codzienności, dąży do równości, a ucieka od hierarchii. Żąda współistnienia i niszczy barykady. Głośno krzyczy, lecz nie chce nikogo ranić. Ran odniesiono już przecież wystarczająco wiele.

• • •

Gabriel Krawczyk – rocznik '91. Jeśli wierzyć opiniodawcom, był już błaznem, kombinatorem, niedoszłym księdzem, przyszłym jazzmanem, głuchą kurwą. Aktualnie rowerzysta, łasuch, student (w tej kolejności). Pisze o kinie (wszelakim). Publikował lub publikuje m.in. w „Kulturze Liberalnej”, „Ekranach”, na portalach O.pl, Esensja.pl. Prowadzi bloga http://kinomanhipomaniakalny.blogspot.com/

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information