Cała o prawda o magicznej kamieniczce. O "Upiorze w bloku. Kryminałkach mieszkaniowych" Marty Rysy

Kaja Puto

Jeśli macie w swoich bańkach informacyjnych jakichś studentów, co wrzesień walle waszych mediów społecznościowych opływają pewnie w anegdoty o wynajmie mieszkań. O zgniłych ścianach, szafach śmierdzących trupem i kranach, które z biegiem czasu wyewoluowały w fontannę. O kłamiących w żywe oczy agentach nieruchomości, właścicielkach, które okazują się voyerystycznymi dewotkami, i umowach, których nie powstydziłby się diabeł z Fausta. Marta Rysa zebrała te wszystkie anegdotki w jedną książkę, która ukazała się niedawno nakładem Krytyki Politycznej.

Upiór w bloku. Kryminałki mieszkaniowe to absolutne the best of. Niby wszyscy to w jakichś odstępach czasu przeżywamy (z wyłączeniem bogatych z domu i tych, co już wzięli kredyt), ale o ile nie zabierzemy się do lektury tuż przed przeczesywaniem ofert na Gumtree, możemy się nią delektować z satysfakcjonującym uczuciem Schadenfreude.

Osobiście mam tylko jedno takie mocne wspomnienie: to było mieszkanie, w którym drzwi wejściowe z dworu (pardon, pola) były drzwiami do łazienki z wywietrznikami, w ścianie wybuchła rura z gównem, a woda w zlewie kopała prądem. Po wielkiej dziurze w ziemi (pardon, dziedzińcu) biegały szczury ze śmietnika Telepizzy, które zarządca tępił, wlewając do dziury truciznę. Nie mogłam się stamtąd wyprowadzić, bo w umowie małym druczkiem zabroniono takiej możliwości. Ot, magiczna krakowska kamieniczka znanego, ustawionego w Krakowie prawnika.

No, a Marta Rysa takich historii ma trzydzieści pięć.

 

Marta Rysa, ''Upiór w bloku. Kryminałki mieszkaniowe'', Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2017

 

Wydawca określa anegdotki zebrane w książce mianem „reportaży”, choć ciężko uwierzyć, by to wszystko przydarzyło się jednej osobie. No ale raz, że polska szkoła reportażu, jak wiemy, rządzi się swoimi prawami, i pokonfabulować nie zaszkodzi, a dwa – że obecna sytuacja na warszawskim rynku mieszkaniowym właściwie czyni to wszystko bardzo prawdopodobnym.

Ja bym to nazwała raczej zbiorem statusów z facebooka – krótkich, dowcipnych, z nieprzewidywalną puentą. Sprawny język, błyskotliwy humor, duża doza autoironii. Między wierszami – przywary polskiego społeczeństwa, nad którymi kochamy się pastwić. Mamy takie opowiastki w swoim feedzie i bardzo je lubimy. Dokładamy sobie trudu, żeby zamiast lajka dać serduszko. To książka, którą można przeczytać w pociągu, w którym nie ma zasięgu (pozdro dla kumatych) i nie da się scrollować. Ja skończyłam jeszcze przed Włoszczową.

Szkoda tylko, że autorka ograniczyła się do Warszawy. Jeśli trafiłaby do Krakowa, do zestawu wymienionych na początku problemów dołączyłoby jeszcze obowiązkowe awanti o krzyż na ścianie, „zabytkowe flizy” i „przytulna kawalerka” urządzona w dawnej służbówce. Aha, i „tradycyjne ogrzewanie”, czyli piec na węgiel lub „co tam pani pod ręką znajdzie”.

Zapraszamy do Krakowa z nadzieją na drugi tom.

• • •

Kaja Puto (ur. 1990) – dziennikarka, redaktorka i aktywistka. Zajmuje się głównie Europą Wschodnią i migracjami. W Korporacji Ha!art fundraiserka i redaktorka serii Czyli Nigdzie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information