Trendy Srendy (4): Witamy w Dwutygodniku
Kiedy koledzy pytają mnie, jak wyrwać dziewczynę z polonistyki, mówię im, że muszą opanować tak zwany „język dyskursu”. I wysyłam link do Dwutygodnika, zapewniając, że jak będą go czytać przez miesiąc, zdobędą taką bajerę, że ho ho, panie. Mało który jest jednak w stanie przejść przez ten rytuał godowy, bo w ogóle mało który ma cierpliwość. żeby przejść przez choćby jeden akapit. Dziewczyny z polonistyki mogą więc spać spokojnie.
Ponieważ przez lata grałem dla teamu Popmoderny, bekę z Dwutygodnika mam we krwi. To oni ciągnęli kasę z rządu, ze swoim bufoniastym językiem, który był jak „Nowa Dekada Krakowska” infekująca elegancko skrojony website. I kiedy na łamach Popmoderny Marcin Pawlik o nowym albumie Radiohead pisał tak:
w Dwutygodniku Borys „Chciałem mieć swoje Radiohead” Dejnarowicz:
Ogólnie rzecz ujmując, aplikowano nam, ówczesnym studentom Krytyki literackiej, ten Dwutygodnik prawie jak niegdyś „Tygodnik Powszechny” (nie ujmując nic temu drugiemu). Pisać tam to była renoma, a kiedy od czasu do czasu pojawiały się panele o krytyce literackiej w sieci, Dwutygodnik robił w nich za ostatni bastion powagi, umowną granicę, za którą kończy się to, co papierowe, a dalej już tylko Mordor internetowych blogów i fanpejdży, czyli wszystko to, o czym szanowne środowisko woli nic nie wiedzieć.
Piszę więc sobie ten tekst, który pewnie wielu potraktuje jako resentyment albo próbę wyładowania jakichś tam rzekomych kompleksów. Tyle że kompletnie mnie to nie obchodzi, bo na nic już w dzisiejszej Polsce neoliberalne oskarżanie o kompleksy („to idzie deeemooonstracja KOOOD-u”), i na nic nadęte prychanie podstarzałych, literackich rock’n’rollowców, których nie umiał wykarmić Dunin-Wąsowicz. Jak na dłoni widać przecież, że autorzy ci przeszli do kolejnej dojnej krowy, tuczonej wciąż paszą III RP. Na nic argument, że niejaki Michał Paweł Markowski napisał dla Dwutygodnika kolejne dukanie o innym/obcym – tylko po to, by się pochwalić, że od kilku lat mieszka z latynoską. Na nic, że Sieńczyk tam rysuneczki, a Masłowska rypie felietony o żarciu. Od 15-tego roku życia czytam „Ha!art” olewając „Lampę”, tak jak fani prawdziwego hc/punk olewają Woodstock. Na nic, wszystko na nic, I can’t hear you!
Dałbym jednak trwać temu dziaderstwu, bo wszystko ma prawo żyć i zdychać po swojemu, ale czasem trzeba uciszyć wujka przy świątecznym stole, zwłaszcza kiedy prowadzi niekończący się monolog na temat, o którym nie ma zielonego pojęcia. Tak właśnie odebrałem tekst Zofii Król Co słychać?, w którym założycielka Dwutygodnika próbuje wziąć pod swoje skrzydła fejsbukowe posty.
No właśnie – ho ho, w porę. Nagle elyta zdobyła się na gest miłosierdzia wobec tej podrzędnej sztuki rozlewającej się po fejsie. Otóż pani redaktor odkryła, że status też może być literaturą, skoro gatunek ten uprawiają „prawdziwi pisarze”, tak – ci prawdziwi, papierowi. Więc może nie ma w tym jednak nic złego? A Facebook to wprawdzie paskudne korpo, zło z serialu Black Mirror, ale jeśli Bieńczyk nazwał go „Książką Twarzy” (ha ha), to może i nie jest takie zły?
Tak, Pani Zofio, odkryła Pani, że na fejsie wytwarza się literaturę. Tymczasem od prawie dwóch dekad tyje nam potężne ciało opracowań naukowych poświęconych literaturze elektronicznej. Może usłyszała pani, że o tym już można mówić i zaryzykowała Pani taki tekst po to, by, niczym papież z trudem akceptujący prezerwatywy, zrzucić ze swojego kościoła kolejne kajdany?
A wie Pani, „literatura uzdrowiskowa” to rzeczywiście interesująca kategoria. Czyli że co, Czarodziejska góra? Nie no, dobra. Nie będę wchodził w porządki literatury uzdrowiskowej w swoich brudnych podkarpackich butach, ponieważ, Pani Zofio, ja naprawdę Panią szanuję. Tylko dlaczego używa Pani sztućców do jedzenia frytek? Żeby nie pobrudzić sobie rąk?
Okej, odpływam. Konstruując te puste metafory chciałem jednak zaznaczyć, że odbiór literatury elektronicznej wykracza poza nieco zmurszały obieg mainstreamowo-festiwalowy, który zagranicznymi gwiazdami fascynuje się z mniej więcej takim lagiem, z jakim w trasę po Europie Środkowo-Wschodniej ruszają amerykańskie zespoły muzyczne założone w latach osiemdziesiątych. To może i niezbyt fortunne, by o tym tu wspominać, ale wydaliśmy w Ha!arcie co najmniej kilka numerów tematycznych (np. DANK MEMES), w których da się wyczytać, że działają już twórcy, którzy papier mają kompletnie, że tak powiem, „w piździe”. No i tak, piękne są „papierowych pisarzy” utarczki z codziennością, które tu Pani tak pięknie analizuje:
Ale błagam, kiedy bierze się Pani za Podgórniego, to przypominają mi się czasy, gdy cała Polska zachwycała się twórczością Magika, a jeden ksiądz ogłosił nawet, że Jestem bogiem to piosenka o tym, że wszyscy jesteśmy jednym kościołem.
To już naprawdę żaden wstyd mieć profil na fejsie, a tym bardziej korzystać z niego w sposób kreatywny. I nie jest tak, że życie wszystkich pisarzy to walka o własną Czarodziejską górę. Dla wielu, Pani Zofio, jest wręcz odwrotnie. Chodzi o to, by z tej góry zjechać – i to jak najszybciej. Ale przecież nie muszę chyba Pani o tym pisać.
R E K L A M A XD
POLECAMY TOBIE PRZEMYTNICZĄ POWIEŚĆ KONRADA
Podkarpacki thriller Przemytnicy za jedyne 18,99 zło
Ja wszystko rozumiem, wiem, że język dyskursu pozwala wykarmić niejedną mieszczańską rodzinę, i że tak po prostu trzeba pisać, tak wypada, bo to właśnie poważna humanistyka. Nie żadne tam pozory naukowości, tylko literaturoznawstwo przez duże „l”, które w żaden sposób nie powinno być kojarzone z lizaniem dupy. Ale, Pani Zofio, dlaczego na fejsie szanuje Pani tylko „prawdziwych pisarzy”: Fiedorczuk, Wolny-Hamkało, Najdera, Szczerka czy Klicką, jeśli np. na fejsie bardzo dobrze ma się też taka Ola Radomiak z Piotrkowa Trybunalskiego? Ola co prawda nie wydała jeszcze książki, ale za to uzbierała za swoje wypociny ponad 50 tys. lajków i chyba nawet nie będzie chciała niczego wydawać, skoro w Dwutygodniku mają potem pisać o niej jakieś brednie. Albo jeszcze inny przykład: cała subkultura true memowców, którejprzedstawicielem jest np. admin fanpeja Ale cispy ska jedzie !1!!11. Cipasek w wywiadzie z Mareckim opowiadał o trzech poziomach memów; w tym najwyższym chodzi o to, by dostawać jak najmniej lajków pisząc kompletnie o niczym (coś jak Dwutygodnik, tylko lepiej). Gra od dawna nie toczy się więc już tylko o lajki z pisania typu: co tam u mnie słychać/co bym zjadł/co mi się fajnego dziś przytrafiło. Przynajmniej jeśli mówimy o literaturze fejsbukowej, a nie o normikowych statusach.
Specjalnie dla Pani wklejam więc tutaj ten status, aby sprowokował do myślenia i odesłał do głębszych rejonów literatury fejsbukowej, bo nie po to w Polsce i na świecie rozwija się cały nurt badań, żeby Pani tu wyskakiwała z Bieńczykiem. Swoją drogą, opowiadałem niedawno znajomym Francuzom, że jest u nas w Polsce taki koleś, który pracował we Francji przy winach, a po powrocie do kraju zaczął chodzić w berecie z antenką, tłumaczyć Ciorana i pisać o radosnej melancholii. I śmiali się ci znajomi wniebogłosy, po czym ze smutkiem oznajmili, że właśnie dlatego wyjechali z Francji. Bo oni to gówno mają u siebie od dziecka.
Także come on, Pani Zofio, proszę się nie gniewać, ale niech ci czytelnicy Dwutygodnika coś z tego mają oprócz wzorcowej polszczyzny, jaką nas Państwo raczycie. Bo tak na dobrą sprawę, po co mi takie wytworne internetowe medium, jeśli do dyspozycji mam całą półkę pism literackich, które mądrze wyglądają (bo są papierowe), a w dodatku można na nie wyrywać nawet ich nie czytając? A ta Państwa stronka to, przepraszam – no ale kogo jeszcze jarają takie grafiki, jak ten brodacz z ajfonem przy Pani tekście?
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia.
• • •
Trendy Srendy – spis odcinków
• • •
Konrad Janczura – krytyk, prozaik, czasami dziennikarz, copywriter, a także webmaster, seowiec i programista. Projektariusz do reszty. Oprócz Ha!artu, współpracował z Popmoderną, Gazeta.pl i kilkoma mniej lub bardziej wdzięcznymi mediami. Prowadzi blog Janczura prywatnie: http://ikonradlove.tumblr.com