Mój Stary: wypracowanie site-specific

Stroix

Tekst ukazał się w albumie o historii Narodowego Starego Teatru wydanym przez Narodowy Stary Teatr. Dziękujemy za zgodę na przedruk.

 

Trochę nie wiem, co powiedzieć, bo ja w Starym Teatrze, no, tak jakby mieszkam. Nie tyle przychodzę, co nie wychodzę. Zaczęło się od bycia wyciągniętym na Pawia królowej. Przedtem chodziłem jak każdy, czyli nigdy albo prawie, ale wieczór z Pawiem wszystko uczynił nowym. Pamiętam ten moment: Paulina Puślednik w różowej peruce mówi monolog o dniu, który „nie jest najlepszy, wszystko od rana się pieprzy”, a ja już wiem, że zostaję na zawsze, że tak, to jest życie! Siedzieć i się patrzeć. To była iluminacja, nagłe zrozumienie. Albo lepiej: heroina, której pierwszy w życiu strzał nazywa się riding the dragon (tak mówili w filmie Inwazja barbarzyńców), a potem się już tylko tęskni, żeby było jak wtedy, jak za pierwszym razem.

Zakochałem się, nie za bardzo wiedząc w czym: w Masłowskiej czy w Starym, czy w ogóle w teatrze. Gust skąd miałem mieć, kręciło mnie wszystko. Nawet Poczet królów polskich, jako coś nowego. Jednak gdy zobaczyć drugi, trzeci spektakl tego reżysera, wszystko opada jak niedopieczone ciasto. Garbaczewski to impreza na raz, na pierwszy raz, i dlatego nie dziwi, że otworzył repertuar za nowego dyrektora. Chodziło zapewne o tak zwaną shock value, „pierwsze pierdolnięcie”, i dla widowni, i dla aktorów – i to się udało. Tylko teraz „jak to zrobić, żeby były tylko pierwsze rzuty oka?” („Krum”). Garbaczewski w Starym to klasyczna downward spiral, krążenie w kółko, a za każdym razem niżej. Hamlet jeszcze był przynajmniej ładny, a Kosmos to już naprawdę nie wiem, jakaś czarna dziura, wysysa z widzów i nic nie oddaje. Obrać to z zabawek i wtedy popatrzmy, czy się coś ostanie. Nawet w tym teatrze, moim ukochanym, zdarzają się rzeczy, których jestem antyfanem.

Najważniejszym wydarzeniem za dyrekcji Klaty była podobno Nie-Boska Frljicia. Tak słyszałem od teatrologów, a sam, prosty widz, nie wiem, nie widziałem, ciężko mi ocenić... Widziałem natomiast dossier upadłościowe i, mówiąc Markiem Koterskim, ciągnący się „odtamtąd” towarzyski „posmród”. I wiecie, co myślę? Niedospektakl Frljicia jest taki „istotny” właśnie jako pustka. To jak z PRL-em, gdzie najlepsze w kinie było to, czego nie było (por. Tadeusz Lubelski, Historia niebyła kina PRL). Nie-Boska komedia. Szczątki jest następnym do kolekcji demonem Starego, czaszką w magazynie, spektaklem nienarodzonym, który krąży po bufecie i po internecie i wskazuje palcem. Zazwyczaj się mówi, że ktoś „jest, a jakoby go nie było” (Jan Kochanowski), a tutaj na odwrót:nie ma – a jakoby! Lub jak w filozofii greckiej, gdzie to, czego nie ma, żąda wyjaśnień od tego, co jest. „Wszystko, cokolwiek się zdarza, musi pokutować za to, że się zdarzyło” (Adorno i Horkheimer, Dialektyka oświecenia). Bo dlaczego jest raczej coś niż nic? No słucham – dlaczego?

Tym czymś, co jest, co ma czelność być, jest „nie-boska” Strzępki. I to jest najważniejsze wydarzenie za dyrekcji Klaty, bez „podobno”. Wiem, bo widziałem, nawet bardziej niż widziałem, byłem, ile wlazło. Strzępka odniosła sukces i nikt jej tego nie wybaczy. Frljiciowi dziękuję, że wyleciał, bo dzięki niemu powstało to przedstawienie, mające się pierwotnie inaczej nazywać, Wszystko powiem Bogu!, i stąd kapitaliki, skoro podtytuł jest tak naprawdę właściwym tytułem. Nigdy nie wiadomo, dlaczego coś jest arcydziełem, ale jeśli jest, to wiadomo, że jest. Może chodzi o słynną obsadę? Ja myślę, że obsada plus tekst. Napisany specjalnie dla Starego, dla aktorów Starego, pod tych aktorów. Dramat Demirskiego jest dramatem, nie wykładem, bo postdramatyzm jeśli nawet się nie skończył, to się dawno przejadł, i teraz jak nie umiesz postawić postaci, to daj sobie lepiej spokój. Wszystkie jego teksty na tej narodowej scenie – jeszcze Bitwa warszawska 1920 i Triumf woli – mają wartość poetycką, zawierają dowcipy oraz monologi i są kochane przez aktorów, a aktorzy przez widzów. Sztuka polityczna, jeśli ma zadziałać, musi być dobrze skrojona, mieć ręce i nogi i „jakoś wyglądać”. Trzy spektakle Strzępki w Starym to obecnie korona tego teatru i teatru polskiego w ogóle.

Najwięcej premier za Klaty zrobił Klata. Na razie pięć, a w tym turnusie ma być razem sześć. Jeśli byłby to ktoś słabszy, to bym się przyczepił, a tak – tylko mówię. Król Edyp, gdyby pożył dłużej, może by domykał „trylogię królewską”, została dylogia: Król Ubu i Król Lear. Dzieła, jak by nie patrzeć, mocno symetryczne: z samcem alfa, samicą i męskim w tle stadem. Ubu jest wszystkim, czym nie jest Lear, działa (na mnie działa) celową żenadą i poniżej pasa, w duchu serialu Beavis i Butthead. To jest nowa jakość, połączenie farsy z fart jokes, bardziej nawet cyrk niż teatr i świetnie się odnalazł „w trasie”, jako objazdowy show pod namiotem (akcja Ubu Tour). Lear jest z kolei widowiskiem bardziej stacjonarnym, jeśli już wyjeżdża, to od razu na bogato, do Gdańska, żeby wygrać (akcja Festiwal Szekspirowski), albo do Wenecji, lub w ogóle do Pekinu, jeszcze tam ich nie było! Jest tak hieratyczny, jak Ubu obciachowy. Teraz, dawno po premierze, Lear jest czymś zupełnie innym, granym po części tak jakby zza grobu. Przejdzie do historii rolą, a w zasadzie tańcem, Bartosza Bieleni do piosenki Smalltown Boy.

Jeszcze bardziej „przejdą”, a w zasadzie przeszły, dwie inne propozycje w tej reżyserii. Obie kombatanckie, po przejściach. Głośniejszą jest Do Damaszku, bo tam właśnie o hałasowanie poszło. Jeśli wierzyć w przesądy teatralne, to sami się prosili tą trumną na scenie. Uderzenie Wroga ludu odbywa się w ciszy, przy ściszonym mikrofonie, enjoy the silence. Monolog doktora-aktora (by Juliusz Chrząstowski) ściska widzom żołądki, aż niektórzy czują wolę wyjść. Niektórzy – nie wszyscy – go, monologu, szczerze nienawidzą. No nie można przejść obojętnie. Tę nieplanowaną dylogię kombatancką łączy literatura skandynawska i bycie na faktach, na autobiografii. Oraz cmentarz jako miejsce akcji: kaplica czaszek, trujące uzdrowisko.

 

 

Narodowy Stary Teatr ma w nazwie aktorkę, i to jest najkrótsza, najcelniejsza „definicja” Starego. Bo Stary Teatr równa się zespół Starego Teatru, słynny zespół aktorski, w którym każdy chciałby być, a jeśliby nie, to i tak tam wyląduje (por. Małgorzata Gorol, Słyszałam, że jestem za niska na Kraków). Można by ich załatwić jednym strzałem za to okropne, ale słuszne przedstawienie na tekście Jelinek. Oczywiście się droczę. Aktorzy są najważniejsi. Za dużo ich mama miała, żeby pisać o każdym, a o wszystkich „tak ogólnie” byłoby nietaktem i nieuprzejmością, takie talenty potraktować jednym walcem. Więc nastąpi metonimia, o jednym za wszystkich.

Michał Majnicz. Jego transfer do Krakowa to jeden z fajniejszych pomysłów Jana Klaty. Mniej ważne, czy Klaty, czy Strzępki, czy też Pana Boga, ważne, że się stało. Ktoś go musiał stracić, żeby zyskać mógł go ktoś, więc rozumiem, że we Wrocławiu to się nie cieszyli. Na jego wspaniałość można spojrzeć nietypowo, od strony dublury, bo nie tyle wszedł w zastępstwo za kolegę w Trylogii (nie istnieje coś takiego jak „zastąpić Globisza”!), co wszedł idealnie w rolę, jakby od początku była jego własna. To przyjemność patrzeć, jaką ma przyjemność z grania. Majnicz jest filarem w trzech spektaklach Strzępki, co nie znaczy „słupem”, co znaczy: podporą. Jego rola monodramatyczna, tytułówka w Jasieńskim, jest najsłabszą z zestawu, ale wielu aktorów chciałoby mieć takie „słabe”. Jego kolegów oraz koleżanki z pracy proszę o przeczytanie tego tekstu do końca albo przeczytanie końca tego tekstu.

Teatr, a na pewno Stary, chłonę holistycznie, all inclusive, z „całym dobrodziejstwem”: kasjerki, inspicjenci, promocja, dźwiękowcy, szatniarze, bufetowe, psychofani, dyrektor... Ponieważ, jak widać, jest to spore miejsce pracy. O zasobach ludzkich, w hołdzie dla zasobów, jest Kwestia techniki, przedstawienie. Powstał pomysł w hallu, że teraz może sequel, Kwestia obsługi, gdzie aktorzy mieliby powiedziane zasuwać na szatni, a szatniarze na scenie. Albo Kwestia sprzedaży, z terminalem płatniczym jako dobrą zmianą.

Sceny są trzy, a jedna jest mała. Perłą małej formy, teatru kompaktowego, jest Ojciec matka tunel strachu, jednoaktówka rodzinna grana przez rodzinę. Troje aktorów, nie licząc muzyka, sześćdziesiąt minut, muszą się zgęścić w niedużym kwadracie i tych właśnie niewielu minutach. Znakomity, znakomity tekst, podany słowem i ciałem, z poniemiecką dyscypliną. Wielka rola drużynowa.

Stary Teatr under Klata zaliczył dwie bezdyskusyjne, obiektywne wpadki, obie na „g”, przypadek? Geniusz w golfie i Gyubal Wahazar. Dwa rodzaje tortur: intelektualistyczna i energetyczna. Z antyarcydziełem też nie powiedziesz dlaczego, chociaż głównie o tym – dlaczego? – myślisz. Ważne, że się wycofali, wstydu oszczędzając. Natomiast błędem, do którego nie ma się co przyznawać, bo go nie ma, jest niedobór reżyserek pośród reżyserów – nie ma niedoboru. Alfabetycznie: Anna Augustynowicz, Aneta Groszyńska, Anna Karasińska, Anna Smolar, Justyna Sobczyk, Monika Strzępka, Weronika Szczawińska, Ewa Wyskoczyl.

Pośród kreujących są też cudzoziemcy, akurat ze Wschodu: Gebing, Bogomołow. Autorzy boskich przedstawień wystawiających aktorów na próbę, bo zakazujących „grać”, każących się ruszać (Dekalog) lub nie ruszać i mówić (Płatonow). Zagranica to w Starym Teatrze sfera rozciągliwa, „było”, „miało być” i „będzie”. Miał być gość z Południa (Frljić), a będzie ze Wschodu (Bogomołow 2) i będzie z Północy (Luk Perceval). Z Zachodu można by Krzysztofa Warlikowskiego, zapraszałbym.

Marzeniem, które „się udało wymarzyć” (Bitwa warszawska), jest muzeum interaktywne / piwnica edukacyjna, znana szerzej jako MICET. W pełni istniejąca, dotykalna i międzymedialna. Jeśli wolno z tego miejsca coś zaproponować, to oczami wyobraźni widzę archiwum nagrań do konsumpcji na miejscu, oglądanie spektakli nie do obejrzenia. Bo nie bierze mnie przerost kontekstu nad treścią, wolę stary dobry kontent, którym jest sceniczne, choćby na filmiku, show.

Pozwolą Państwo, że swój esej miłosny zakończę już totalną kawą na ławę, cytatem z wielkiego (a na pewno metrażowo) Factory 2 w reżyserii Lupy. Czyta się tak, jak się pisze, dużymi literami: „I LOVE YOU. KOCHAM WAS. WSZYSCY JESTEŚCIE CUDOWNI. WSZYSCY JESTEŚCIE ABSOLUTNIE CUDOWNI. ABSOLUTNIE”.

Love,

Stroix

• • •

Stroix – za Klaty zwolennik Klaty, a teraz nie wiadomo.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information