Sztuka dla sztuki, zabawa dla zabawy

Anna Fiałkowska

Nie jestem osobą pozytywną, to na pewno. Nie potrafię wypowiadać legendarnej frazy „będzie dobrze”. Niestety – zwracam raczej uwagę na to, co gorsze, niż na to, co lepsze, a przede wszystkim nie potrafię się w nic zaangażować. Oto moje wady. Jednocześnie nad gadanie o tym, co zrobić trzeba, przedkładam działanie. Przelewam pieniądze Ośrodkowi Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, nie jem mięsa (co za altruizm, prawda?) i bardzo chciałabym wiedzieć, co jeszcze mogłabym zrobić, żeby na świecie nie było tak paskudnie. Na szczęście spotkanie trzeciego stopnia z rzeczywistością, które to spotkanie nastąpiło w momencie wyjścia poza bramy uczelni, poza próg domu i poza bańkę własnych przekonań o świecie, nauczyło mnie, że kolorowo – ani tym bardziej wesoło – rzeczywiście nie jest i prawdopodobnie nie będzie.

Nie jestem pozytywna i nie jestem wesoła. Sytuacja w Polsce – postępująca w coraz bardziej nieokreślonym kierunku, który wielu ludzi próbuje nazywać komunizmem, nacjonalizmem, rasizmem czy biedą – zaczęła uświadamiać mi, że skoro w moim pięknym, pachnącym lipą i cebulą kraju niedobrze się dzieje, to wypadałoby coś z tym zrobić. Ale jako że nie jestem pozytywna, nie potrafię zostać działaczką społeczną. Nie potrafię zaangażować kogokolwiek do czegokolwiek, nie potrafię tak naprawdę zaangażować samej siebie do czegokolwiek. Potrafię przelać pieniądze, oddać makulaturę, posegregować śmieci. Wierzę, że to jest realne działanie. Ale za nic w świecie nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy wierzą, że ich śmichy-chichy i świetna zabawa zmienią coś w życiu realnie cierpiących ludzi.

Skąd u mnie takie gorzkie refleksje? W Poznaniu po raz kolejny odbył się Festiwal Malta, a mi po raz kolejny udało się nie pójść na żadną z atrakcji (to trochę kłamstwo, kiedyś byłam na Murcof live). W tym roku niepójście na cokolwiek było ułatwione: wszystko odbywało się jakoś pokątnie, mimo że na placu Wolności dudniła muzyka i widać było krzesełka rozstawione pod sceną, a także dwa (czy dobrze pamiętam, że kiedyś było ich ze trzydzieści?) hamaki rozwieszone w przestrzeni prawdopodobnie przeznaczonej do relaksu. Kiedy z nudów weszłam w pracy na rozkład jazdy festiwalu, odkryłam całą masę wydarzeń. Na większość z nich obowiązywały bezpłatne wejściówki, odbiór których odbył się dwa tygodnie wcześniej i które rozeszły się wówczas w parę godzin. Kto miał czas, ten sobie postał we wtorek rano przed biurem informacji miejskiej i potem poszedł na jakieś tam spotkanie z kimś czy pokaz czegoś. Ja niestety nie mam refleksu, refluksu ani w ogóle żadnego kontaktu z rzeczywistością. Żeby przekopać się przez program jedynego dnia, w którym miałam akurat wolne i mogłam spożytkować go na pójście dokądś, musiałam przedrzeć się przez całą masę wydarzeń przeznaczonych dla dzieci, a także tych, które odbywały się cały dzień, ale w programie dnia były wpisane co godzinę. Kuriozalne wydały mi się niektóre punkty programu: odkryłam na przykład spotkanie z Danutą Stenką, którego zapowiedzią nigdzie nie pochwalono, choć prawdopodobnie byłaby to przyciągająca reklama. Odbyło się też przedstawienie Mai Kleczewskiej, co wytropiłam oczywiście w dniu spektaklu, kiedy bilety już dawno zostały wyprzedane. Były pokazy filmów, a jakże, ale koło 23:00, w dni deszczowe i burzowe, na dziedzińcu jednego z budynków w centrum. W końcu odbył się też koncert Laibacha, który podudnił wieczorem na cały Poznań, aż rozbawione towarzystwo spod mojego wieżowca na przedmieściach zaintonowało motyw z Battlefielda.

Udało mi się więc nie pójść na żadne wydarzenie, mimo że nawet trochę chciałam. Chciałam iść na pokaz serialu Artyści (bezpłatne wejściówki), chciałam iść na któryś z filmów Tarkowskiego, który już widziałam (bilety dostępne jedyne w kasie, gdzie przybyć nie mogłam w godzinach jej otwarcia, bo pracowałam), chciałam wybrać się na Polsko-Syryjską Wyprzedaż Garażową, żeby posłuchać, co ma do powiedzenia na żywo Ziemowit Szczerek (nie udało mi się, znowu utknęłam w pracy).

Ale właśnie to ostatnie wydarzenie mnie boli i denerwuje, i piecze najbardziej. Bo cały festiwal odbywał się w przestrzeni politycznej – uchodźcy, Syria, pamiętajmy. W sumie Ethno Port też się odbywał odrobinę politycznie, co nie? Zbierali te pieniądze do puszek PAH-u, dzwonili nimi pod nosami innych ludzi i rozdawali ulotki. Jakoś mi to jednak nie przeszkadzało – czy to już tendencyjność? Chociaż akurat z PAH-em mam bardzo zabawne doświadczenie. Kiedy byłam w pierwszej gimnazjum, udało mi się wziąć udział w ich szkoleniu. Obligatoryjne kształcenie dla wszystkich klas pozwalało unikać nam kartkówek z biologii oraz wuefów, nasi rodzice musieli kupić niebieską plastikową kropelkę (albo, w moim przypadku, udawać, że ją kupują), a pieniądze w ten sposób zebrane miały zostać przekazane na budowę studni w Sudanie. Czy studnię faktycznie zbudowano, czy też było jak w Młodym papieżu albo w Nocnym recepcjoniście – nikt się nigdy nie dowiedział, ponieważ gdy szkoła zapytała o efekty, PAH zerwał z nią kontakt.

No ale co na tej Malcie wymyślono? Ano wymyślono, aby mówić o problemach politycznych – o Bałkanach, o Syrii, o biedzie, o trzecich światach (thirdworlds.net, anyone?) i o potrzebie niesienia pomocy. A to wszystko w klimacie zabawy, rozrywki, światełek, uciech dla dzieci, kolorków, silent disco i piweczka za dziesięć złotych. Polsko-Syryjska Wyprzedaż Garażowa – tylko dla kogo to, po co? Czy moje pytania są naiwne albo zbędne? Czy wystarczyłoby, gdybym sobie trochę o tym poczytała? Albo taki performans: tańczymy dla Syrii. Czy Syrii się to spodoba, czy Syrii to pomoże, że jakieś panie potańczą sobie dla niej na placu Wolności w Poznaniu przez – teoretycznie – dwie godziny, a w praktyce pewnie czterdzieści pięć minut? Czy Syria będzie się teraz czuć lepiej, czy wreszcie skończy się tam wojna domowa, czy chore na czerwonkę dzieci otrzymają swoje lekarstwa i dostęp do wody pitnej?

Czytam właśnie Oto jestem Jonathana Safrana Foera. Snuje się w niej rozważania o fikcyjnym trzęsieniu ziemi na Bliskim Wschodzie, grzebiącym pod gruzami setki tysięcy ludzi, zaostrzając tym samym konflikt między Izraelem a państwami z nim sąsiadującymi. Premierzy i prezydenci tych krajów nie mają pojęcia, co zrobić, Ameryka wstrzymuje oddech, Ściana Płaczu zostaje zburzona przez wstrząsy tektoniczne, rozprzestrzenia się cholera i dur brzuszny. Jednocześnie w ciepłym Waszyngtonie jakieś rozpadające się małżeństwo próbuje dowiedzieć się, jak bardzo się rozpadło i czy może się nie rozpaść do końca. I tak przez ponad siedemset stron.

Czy dobrze się bawię, kiedy czytam? Raczej tak, bo odpoczywam od myśli o swoim życiu i o swojej śmiertelności, szczególnie w dziesiątej godzinie bólu pleców, którego nabawiam się od niewygodnego krzesła w pracy – słabo płatnej i żałosnej. Czy fikcyjne, skłócone małżeństwo pomaga fikcyjnym ofiarom trzęsienia ziemi w Izraelu? Czy fikcyjne, skłócone małżeństwo pomogłoby fikcyjnym ofiarom trzęsienia ziemi w Izraelu, gdyby zaczęło tańczyć albo uruchomiło wyprzedaż garażową czy pokaz Słodkiego filmu, a wszystko to pod szyldem „dla ofiar trzęsienia ziemi w Izraelu”? Być może. Być może zebraliby ze sto dolarów z biletów na tańczenie dla Izraela; być może jakiś sąsiad zainteresowałby się mocniej wiadomościami na CNN i przelałby piętnaście dolarów na rzecz ofiar, które to piętnaście dolarów i tak trafiłoby na konto tego legendarnego Sorosa albo innego George'a Busha (czy wszyscy są ostatecznie przekonani, że „9/11 was an inside job”?). Być może fikcyjne, skłócone małżeństwo – dzięki pomocy niesionej innym, czy to tańczeniem, czy to wyprzedawaniem czterokołowych rowerków swoich dzieci – poczułoby się lepiej, przestałoby się kłócić na dwa, trzy dni i odnalazłoby drogę do siebie nawzajem.

To tak samo jak z niejedzeniem mięsa: czujesz się lepiej, bo nie krzywdzisz innych, prawda? Nie pochłaniasz zwłok zwierząt, które zabito w okrwawionych, obsranych rzeźniach, ucinając ich okropne życia, a właściwie nie-życia, które i tak były tylko trwaniem w cierpieniu i oczekiwaniem na ostateczny strzał w głowę, kojarzącym się z oczekiwaniem Żydów na śmierć – po tym, jak już zdążyli resztkami sił wykopać sobie zbiorowy grób. Kiedy zostałam wegetarianką, czułam się ze sobą tak dobrze przez tych kilka pierwszych dni. Miałam wtedy depresję, brałam leki, które błyskały w moim zmęczonym umyśle niebieskimi kolorami, a wegetarianizm sprawił, że poczułam się jak anioł. Wreszcie nie jadłam tych niewinnych kurczaczków, krówek i świnek; parówki i pasztet z lodówki oddałam mojemu ówczesnemu przyjacielowi. Jakie to było dobre, to moje działanie. Zwierzątka wreszcie były bezpieczne, zdrowe, z dala od bólu, chorób i, co najważniejsze, śmierci. Czy organizatorzy Festiwalu Malta i uczestnicy tych szczytnych wydarzeń czują się ze sobą tak samo dobrze, kiedy piją swoje piwko na placu Wolności i kiedy idą wieczorem na silent disco? Czy czują, że są dobrymi na wskroś ludźmi, bo przecież działają, bo tańczą dla Syrii, bo sprzedają śmieci – o, pardon, „fanty” – z myślą o chorych na malarię Syryjczykach; bo lajkują na feju petycję „TAK dla korytarzy humanitarnych dla uchodźców”?A może czują się jeszcze lepsi, ustawiając sobie na profilówkę naklejkę z napisem „I stand with refugees”?

Z trzeciej i ostatniej strony, mogę stwierdzić jedynie, że nie mam pojęcia, co sama powinnam zrobić, żeby było lepiej. Kiedy odbywały się Czarne Protesty – te kolejne, a nie ten wielki, z odezwami od samej Sexmasterki i Rafalali – te pomniejsze, na które nikomu nie chciało się już iść, napisałam do poznańskich organizatorek z zapytaniem, czy planują jakoś rozpropagować kolejne wydarzenia i czy mogłabym pomóc, bo sama nie wiem, co zrobić. Otrzymałam odpowiedź, że one już dobrze wiedzą, co robią, a jak mi się nie podoba, to mogę sama coś wymyślić. I do widzenia. No więc do widzenia, na żaden kolejny Czarny Protest nie poszłam, głównie dlatego, że czułabym się jak ostateczny przegrany. Na Manifie było już jednak inaczej, znów ta atmosfera dobrego samopoczucia, iluzji działania, euforii świadomości, że może być inaczej. Już tak się kiedyś czułam – właśnie wtedy jak pierwszy raz nie jadłam mięsa.

Nikt nie wie, co robić. Prawdziwi działacze przykuwają się do drzew w Puszczy Białowieskiej, a ja siedzę przykuta do komputera, oglądając strony poświęcone temu, jak to dzieje się coraz gorzej. OKO.Press codziennie dodaje nowy, mrożący krew w żyłach artykuł: a to o kolejnym zamkniętym teatrze, a to o planowanej nowej konstytucji, a to o tym, że Duda podpisał już tę ustawę o pigułce „dzień po” na receptę. Coraz mocniej noszę się z zamiarem odobserwowania wszystkich tych źródeł wiadomości. Bo już nie mogę. Bo nie mogę nic zrobić. Bo nikt nic teraz nie może zrobić – takie jest moje wrażenie, bo nie jestem osobą pozytywną. Bo nie sposób być osobą pozytywną, kiedy myśli się ciągle o narastających wokół problemach. A zabawa pozostanie tym, czym jest – zabawą. Ani Polska, ani Syria, ani jakiekolwiek inne Węgry zabawy w tym momencie nie potrzebują. Podobnie jak nie potrzebują klepania się po plecach, że jest okej i nie tak znowu najgorzej; proszę nie przesadzać, komuna się skończyła, ty to synku cenzury nie widziałeś, histeryzują ci, co się ich od koryta oderwało, elity do gazu, wstęp tylko dla Polaków, śmierć wrogom ojczyzny, kiedy wzywa polska, moim honorem jest walka, murzyna to bym nie obsłużyła, nie podoba ci się, to wypierdalaj z kraju, Ukraińcy to podludzie, ciapaci chcą tylko gwałcić, uchodźcy tu przyjeżdżają zamiast bronić swojego kraju, Rosja i Tusk zabili najprawdziwszych polaków, aborcja to zabójstwo, a antykoncepcja to planowanie zabójstwa.

Prawdopodobnie jednak organizatorzy Festiwalu Malta klepią się właśnie po plecach i mówią sobie: „Osiągnęliśmy wielki sukces. To był fun. To była dobra zabawa dla zabawy”.

• • •

Anna Fiałkowska – lat 22, mieszka w Poznaniu. Obecnie trochę studiuje filologię polską. Fanka Warhola, Bowiego i Tracey Emin. Czyta Houllebecqa, Grochowiaka i Hertę Muller. Dużo pisze, głównie prozę i poezję.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information