Być jak Hank Moody. Polish version (Odpowiedź Annie Fiałkowskiej)

Michał Wieczorek

„Bezdomnych polonistów na pewno się kilku trafi” – rzucił z przekąsem wykładowca polonistyki w jednym z dużych polskich miast, podczas zajęć, na które miałem okazję uczęszczać z autorką pewnego „biedapoetyckiego” felietonu. Mógłbym podsumować spostrzeżenia (świadectwo? autoreportaż z dziejów irytacji młodej, być może „zapowiadającej się”, pisarki?) tytułem piosenki Tima Minchina. Ale byłoby za prosto i za krótko, a w wydawnictwach płacą podobno akordowo. Im więcej się człowiek napoci nad tekstem, nawysyła do przybytków małych lub dużych, tym większa szansa, że gdzieś go przyjmą – przynajmniej tak się autorowi wydaje. Wysyła więc i czeka, odbywa rozmowę, którą dokładnie relacjonuje. I tutaj zaczyna się głośny problem z urynkowieniem literatury oraz – ten nieco bardziej ukryty, lecz równie ważny – z ego początkującej autorki.

Mamy przepięknie naszkicowany wizerunek złego kapitalisty (ironia tylko częściowa) – trampki Lacoste, nowy iPad. Truizmem jest stwierdzenie, że za pracę należy się godna zapłata. W Rzeczach pierwszych Hubert Klimko-Dobrzaniecki zawarł symptomatyczny obrazek autora kradnącego własne książki, by móc otrzymać godne wynagrodzenie za spotkania autorskie (a, jak wiemy, na owych spotkaniach publikacje nieźle się sprzedają); Kaja Malanowska wywołała niemałą burzę wspomniawszy o kwocie, jaką otrzymała za książkę, która dotarła do finału najbardziej mainstreamowej nagrody literackiej przyznawanej między Odrą a Bugiem. Abstrakcyjnej prawdy nie ma, jest tylko ta konkretna, jak widać. Co do realiów ekonomicznych trudno się z Anną Fiałkowską spierać, natomiast należy zwrócić uwagę na aspekt ambicjonalny u początkujących autorów. Jak doskonale wiemy, przypominają zazwyczaj poszukiwania przez Henryka Berezę nowego Joyce'a czy Kafki. A wyszło, jak wyszło...

Druga, bardziej drażliwa kwestia – ambicje autorów in spe. Póki w literaturze polskiej można było, nawet w celach wyłącznie pedagogicznych, wyróżnić ciąg następujących po sobie generacji, z których każda chciała na swój sposób zdyskredytować poprzednią, było prosto. Dawni prorocy obrastali w tłuszcz, po nich przychodzili kolejni, by „wiosnę, a nie Polskę zobaczyć” oraz „by otworzyć okno i wywietrzyć pokój”. Wybaczało się pewne słabości i niedoczytania ze względu na świeżą krew. Ale świeżość ta musiała charakteryzować się nową jakością, nową optyką, odnalezieniem własnej przestrzeni na osi dotychczasowych konfliktów bądź wyjściem z tychże. Przy czym chętnych do rewolucji, efektownego wejścia zawsze było więcej niż wolnych miejsc. Ale samo wejście nie wystarcza, trzeba jeszcze umieć utrzymać poziom. Zostańmy jednak przy etapie początkowym. Anna Fiałkowska łączy autobiograficzną (a zarazem charakterystyczną dla swojego środowiska) sytuację konieczności godzenia pracy ze studiami, sprowadza ją na ziemię bądź przelewa czarę goryczy w związku ze sposobem, w jaki została potraktowana przez – najprawdopodobniej (w tekście nie pada tytuł) – bydgoski „Akant” . Sam „Akant” znany jest z tego, że poza środowiskiem kujawsko-pomorskiego ZLP odgrywa rolę stojaka na kurz w kioskach tudzież Empikach. I tu właśnie jest pies pogrzebany – jeśli autorka chciałaby zostać „drugą Murek albo Masłowską”, to czy nie pomyliła aby adresów? Chyba że ma ochotę wskoczyć do pisarstwa związkowego, w takiej sytuacji – bardzo proszę. Niech tylko nie zapomni dodać się do spisu treści następnego wydania Klejnotów poezji polskiej, antologii – jak sam tytuł wskazuje – polskiej liryki, w której wierszy Heleny Gordziej czy Stanisława Leona Machowiaka jest więcej niż Białoszewskiego i Szymborskiej. Ot, taka modernizacja kanonu...

PS Być może wówczas, po jakimś czasie, uzyska związkowe obuwie Lacoste i związkowy tablet firmy Apple. I sama postanowi zaoszczędzić na egzemplarzach autorskich oraz estetycznych kopertach.

• • •

Jak pisać, żeby nic nie zarobić – przeczytaj felieton Anny Fiałkowskiej

• • •

Michał Wieczorek – lat 22, w 100% student polonistyki i w 75% prawa na UAM. Słucha wyłącznie Weather Report, Herbiego Hancocka i Herbiego Manna. Czytuje fragmentarycznie Saula Bellowa, Wiktora Jerofiejewa i Annę Świrszczyńską.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information