Najebawszy (Duda-Gracz w Poznaniu)

Stroix

Agata Duda-Gracz jest i piękna, i utalentowana – ja się tak nie bawię! Proszę się zdecydować. Ja na przykład jestem tylko piękny. A ta i napisze, i ubierze, i udekoruje, i zrobi z aktorami, że będą mieć ciastko i będą jeść ciastko, i sama się odstawi na premierę tak, że majtki przez głowę: black velvet od szyi po ziemię. Umieć pisać, ale jeszcze umieć włożyć to aktorom w usta – nie za dużo dobrego? Oczywiście tylko się droczę, I know a good show when I see one.

Będzie pani zadowolona. Spektakl jest naprawdę boski, jak ktoś lubi takie rzeczy. Takie: „Coś takiego jest dziwnego, że ja ciągle robię jeden spektakl. Za każdym razem borykam się ze śmiercią, bo sobie z nią nie radzę, za każdym razem opowiadam o miłości albo o marzeniu o miłości, o przeznaczeniu, o strachu, o tyranii, o dojrzewaniu, o macierzyństwie, o tym, co nam się wlewa do domu z telewizora i zza okna, o tym, co w nas, o gorszości, o nietolerancji”. Zazwyczaj rzygam, jak reżyser się tłumaczy, ale tutaj jest i ładnie, i trafnie powiedziane. Więc spójrz na listę i jeżeli lubisz takie, to jest nas dwie. Więcej w książeczce do spektaklu, gdzie aż wzrusza, jak twórczyni się przykłada, jakby rozpisywała wielotygodniową sesję RPG.

 

 

Pierwszy raz byłem na premce, gdzie bankiet był najpierw – lub nawet zawczasu, sądząc po stanie niektórych postaci. Na premce, gdzie był TYLKO bankiet, bo sama była bankietem. After był biforem, jak również wszystkim innym. To się nigdy nie zaczyna i nigdy nie kończy, bo otwarcie bramek, a postaci już zrobione, już najebawszy, w przerwie wychodzą z sali, ale nie z roli, a końca nie widać, nie ma. Jesteś, jeśli nie wiesz, gościem, nie tyle się PACZYSZ, co jesteś tam z nimi. No i, jak to na weselu, wychodzi z ludzi niczym wyciskane z syfa.

Tragedia zemsty (por. Oresteja, Hamlet, Ojciec chrzestny), do streszczenia jednym zdaniem, czego Wam nie zrobię, powiem tylko, że jest trup, a czy i jaka będzie zemsta, sobie zobaczycie. Wśród zabawowiczów są też martwi i popierdoleni, i nowobogaccy. Miks towarzyski wywołuje sytuacje, ale także śmieszne. Bardziej Wyspiański niż Smarzowski. A jeszcze bardziej Martin Šulík, jakbyś oglądał jakiś jego film, albo nawet Tysiącletnią pszczołę, ta metafizyka w przeplocie z zakąską. Bo właśnie przeplot jest zasadą konstrukcyjną jak na jutub party: raz na wesoło, raz na refleksyjnie, tutaj dyska, tam rytm serca, sceny zbiorowe przecinane solówkami. Szczególnie w mono widać, że reżyserka pracuje z aktorem, w multi bardziej choreograf, tak było dynamicznie, z obrotami i rozciąganiem, że aż się bałem o ich BHP. Ale w końcu wesele i jeśli nikt nikogo by nie pobił, by nie zgwałcił i nie okradł, to nie byłoby wesela.

Tekst jakby nie z dzisiaj, nawet nie z wczoraj, pomimo Ikei i jej barw firmowych niczym barwy Watykanu. Napisany jakby przez Reymonta, co jest komplementem. Świadome kiczowate nazywa się kamp, po polsku: przegięcie, a świadome przaśne? Wiocha? Jeśli tak, to też komplement. Bajera się im nie kończy i drukowałbym bez korekty. Samo „gówno” i „pizda”, nawet postać potrafi mieć to w nazwie. „Od kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, nie znam już żadnych interesujących osób. Wszyscy mają wszystkie zęby” (Masłowska) – i jeśli tak spojrzeć, to przedstawienie jest z nie-Warszawy, bo tu nikt na scenie nie ma. Taki tekst wymaga takiego uzębienia. Podtytuł mógłby być jak w Pani Bovary: „Z obyczajów prowincji”.

Recenzenci jak nie wiedzą, co powiedzieć, to mówią „machina teatralna”, że reżyser „puszcza w ruch machinę teatralną”. Ale Duda-Gracz naprawdę to robi. Obsadą, która cała zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a żeby nie było gołosłownie, polecę po postaciach i nazwiskach. Widząca w bladoniebieskim i z bielmem na oczach to Anna Mierzwa – w „moim” secie, i jakkolwiek była boska, niepokojąca i pięknie śpiewająca, to nie lubię ról dublowanych, bo nic w takim razie nie mogę Państwu obiecać. Padam do kolan Mateuszowi Ławrynowiczowi, a konkretnie jego „jebace”. Ciekawym nabytkiem jest Bartosz Nowicki, może świeżak, ale obiecującą świeżością, zwierzak-świeżak. Ławrynowiczowi upadłem do kolan, a do stóp – Bożenie Borowskiej, Dorocie Abbe i Julii Rybakowskiej, które zagrały „rodzajowo” tak, że to było coś więcej, dużo więcej, beyond rodzajowość. Jeśli były śmieszne, to bardzo śmieszne, i tak samo wzruszające. Aktorem ścichapęk jest Szymon Mysłakowski, dla którego trzeba przeżyć te trzy godziny, żeby wreszcie wystrzelił monologiem, po którym dostanie brawa. Solo o robieniu rosołu (by Małgorzata Łodej) przypomniało mi solo o sprzątaniu (by Iwona Bielska) z Factory 2 Lupy. Kogo nie wymieniłem, w tym samego Cysorza (by Mariusz Zaniewski), musi sam wiedzieć, jak dobrze i w jak dobrym spektaklu gra.

Wiecie, gdzie to widzę w sensie festiwalu? W Katowicach i w Kaliszu. Na Boskiej chciałbym, zabrałbym psiapsiółki, też byście – wierzcie mi – chcieli i zabrali, ale czy wezmą na Boską? Spektakl w gatunku „mający się podobać”, czego jak widać po tytule, nie ukrywa. A ja nie ukrywam, że siadło i uśmiałem się jak norka, a gdzie nie, to wzruszyłem.

Skróciłbym.

• • •

Stroix – krytyk teatralny „Przekroju”, a jak spektakl jest niefajny, to Destroix.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information