Wszystkie ciotki Pilcha

Jakub Nowacki / Jacek Wiaderny

„Od samopoczucia ciotki nie ma w kulturze nic ważniejszego”

Jerzy Pilch

 

Historia działalności Jerzego Pilcha na rynku literackim jest nieprzerwanym pasmem zwycięstw. Debiut wyróżniony Nagrodą Kościelskich, potem Paszport Polityki, Nagroda Nike, Nagroda Gdynia – gdyby Pilch był klubem piłkarskim, na pewno nie byłby Cracovią. To także dzieje kształtowania się pisarskiej legendy (czy może, jak lubi powtarzać w duchu Gombrowicza autor Spisu cudzołożnic, „cyganeryjnej gęby lekkoducha”) – Pilch jest przecież doskonałym materiałem na młodzieńczą fascynację. Piękna fraza i piękne kobiety, uwznioślony alkoholizm, zdjęcia z papierosem na tle imponującej biblioteki, słowem: wszelkie zewnętrzne atrybuty przynależności do cechu pisarskiego. Kolejne gwiazdy polskiej prozy wschodzą i zachodzą, a Pilcha wciąż się naśladuje – kto nie wierzy, niech przeczyta kilka felietonów Krzysztofa Vargi z „Dużego Formatu”.

Ale Jerzego Pilcha gra biografią jest bodaj najbardziej radykalna w prozie polskiej po 1989 roku. To gra va banque. Jest bowiem Pilch chodzącą literaturą, człowiekiem „myślącym pełnymi zdaniami” (Gustaw, bohater Pilchowego Spisu cudzołożnic, mówi w pewnym momencie, że „w żyłach jego przestała płynąć krew, a zaczęła celuloza” – to zdanie pasuje równie dobrze do jego autora). Pierwszy polski pisarz, który stał się powieścią – tak nazwał go Zdzisław Pietrasik.Dowiadujemy się o tym w pełni dopiero z jego ostatnich książek – przede wszystkim z dwóch tomów sylwicznego Dziennika, ale także krótkiej powieści Zuza albo czas oddalenia (to dziwna, rapsodyczna, pisana zrywami i nagle urwana książka, w której przedstawiony zostaje warsztat pisarza tracącego władzę nad ciałem). Wydaje się, że dla Pilcha nie ma takiej rzeczy, której nie można byłoby wykorzystać w literaturze; wszystko można twórczo przetworzyć, włącznie z chorobą Parkinsona. To nie tylko felietonistyczny atawizm, gorączkowe poszukiwanie tematów na teksty, gdy goni czas, a boski deadline się zbliża. To także pewna życiowa deklaracja, ostateczna apoteoza literatury.

W tej sytuacji biografia pisarza, Pilch w sensie ścisłym Katarzyny Kubisiowskiej, szybko stała się głosem niepokojącym – głos ten rozlega się w Pilchowym uniwersum, ale pochodzi spoza niego. Z jednej strony Kubisiowska zna pisarza od lat, łączy, czy raczej: łączyła ich przyjaźń, o czym autorka pisze rozlegle we wstępie i zakończeniu. Początkowo Pilch wyraził zresztą swoje błogosławieństwo dla jej biografii, obiecując pomoc i wsparcie, jednocześnie planując równoległą pracę nad książką autobiograficzną. Na kilka miesięcy przed planowaną premierą biografii błogosławieństwo swoje jednak wycofał. Z drugiej więc strony Kubisiowska okazała się intruzem, dziennikarski etos i wiara w „suche fakty” szybko weszły w konflikt z tendencjami mitologizującymi. Do premiery biografii Pilch rozporządzał swoim życiorysem wedle własnego uznania i pisarskiej intuicji. Gdzie chciał – przeinaczał, gdzie chciał – dodawał, gdzie chciał – odejmował. Raz się odkrywał, raz zasłaniał, jak wytrawny drybler. Podobny los spotkał wywiad rzekę z Pilchem, Zawsze nie ma nigdy, przeprowadzony przez Ewelinę Pietrowiak. Choć nie brakuje w nim momentów szczerości ze strony pytanego, w ostatecznym rachunku Pietrowiak i Pilch okazują się grać w jednej drużynie, jak gdyby do pustej bramki.

W przypadku biografii nie ma takiej możliwości. Pilch w sensie ścisłym jest książką polifoniczną, reporterskim kolażem wypowiedzi i cytatów. Kubisiowska robi w niej to, co wychodzi jej najlepiej (jako dziennikarka „Tygodnika Powszechnego” zajmuje się przede wszystkim rozmowami) – oddaje głos ludziom. Matce Jerzego Pilcha. Mieszkańcom Wisły. Kolegom od kieliszka. Współpracownikom z „Tygodnika Powszechnego” i „Polityki”. Nie podejmuje literackiej gry z charakterystycznym idiomem pisarza, nie wchodzi w zabójczy agon z jego firmową frazą. Poza emocjonalnym wstępem i zakończeniem samej autorki właściwie w tej książce nie ma. Pozwala mówić samodzielnie tym, którzy dotychczas przemawiali tylko jako bohaterowie prozy. W najlepszym bodaj rozdziale tej książki Kubisiowska konfrontuje wypowiedzi Jerzego Pilcha o kobietach z relacjami jego byłych partnerek. Burzy w ten sposób czystość uniwersum, w którym każdy głos zapośredniczany był dotąd przez instytucję pisarza-demiurga. Nic więc dziwnego, że demiurg się wkurwił.

 

***

 

Głośne niezadowolenie wyrazili też niektórzy krytycy – chodzi tu przede wszystkim o głosy Marcina Sendeckiego w magazynie „Książki”, Dariusza Nowackiego w „Gazecie Wyborczej” oraz Dawida Szkoły w Laboratorium „Więzi”. Czytając ich recenzje Pilcha w sensie ścisłym można niekiedy odnieść wrażenie, że przystępowali do lektury z apriorycznym obrazem tego, jak biografia ta powinna wyglądać, a następnie porównywali ów obraz z tekstem. Wiążą się z tym liczne nieporozumienia i dość osobliwe sądy.

Dariusz Nowacki pisze na przykład, że „biografka wypytująca tych, którzy się z pisarzem alkoholizowali, siłą rzeczy notuje właśnie to, czego w książkach i wywiadach nie ma, czyli przedstawia niefajny i nieradosny wymiar alkoholowego nieszczęścia”.

Warto to powtórzyć by wybrzmiało donośnie: przedstawianie niefajnego i nieradosnego wymiaru choroby alkoholowej bohatera jako zarzut wobec biografii. Każdy, nie tylko klasycy picia tacy jak Pilch, kto miał z alkoholem styczność większą niż kieliszek prosecco do kolacji, wie, że alkohol ma – jak śpiewał Andrzej Grabowski (zresztą jeden z „tych, którzy się z pisarzem alkoholizowali”) – „dobre, ale też złe strony”. Nowacki zdaje się pozostawać po stronie bachicznej biesiady, platońskiej uczty, w której Sokrates pije nie ponosząc konsekwencji picia, przeciwnie: peroruje z jeszcze większą retoryczną swadą i nigdy nie zwala się pod stół.

„Tandety – ciągnie Nowacki – której Pilch nigdy by świadomie nie sformułował i nie puścił w obieg, jest tu mnóstwo. O powodach picia powiedziałby zapewne to, co Juruś, bohater jego powieści, lub cytowany w biografii Bronisław Maj: »Są dwa powody, by się napić – kiedy pada deszcz i kiedy nie pada«. Tymczasem w biografii czytamy o tym jak Pilch nawalił się »ze smutku«, ponieważ jego Wiele demonów nie uhonorowano nagrodą Nike”. Tak jakby było coś naprawdę gorszącego w nawaleniu się ze smutku po przegranej w finale Nike.

W przytoczonej wypowiedzi Nowackiego jest jeszcze coś. Pobrzmiewa w niej szczególny ton żalu o to, że biografii nie zredagował sam pisarz, który swoją mistrzowską frazą wygładziłby kanty. Recenzent przyznaje, że o wiele bardziej podobał mu się wspomniany wywiad rzeka Eweliny Pietrowiak, w którym Pilch sprawował nad słowem władzę absolutną, a jego interlokutorka była kimś w rodzaju Dominique'a Le Roux ze słynnego quasi-wywiadu z Gombrowiczem. Przedkłada mityzację nad tzw. prawdę. Narkotyczną gawędę Jedynego Autora nad mniej literacko wyrafinowane wypowiedzi jego bliskich. Oczywiście – rzetelność reporterska, warsztat dziennikarski nie porywają tak jak stylowa proza. Jeżeli jednak odkryjemy podstawowe genologiczne rozróżnienie – literatury pięknej i literatury faktu, powieści i biografii reporterskiej, zarzuty w rodzaju tych formułowanych przez Nowackiego okażą się bezpłodne.

Roland Barthes, w swoim słynnym eseju Przyjemność tekstu porównywał strategie, jakie obiera pisarz wobec czytelnika, do technik miłosnego uwodzenia: „Muszę szukać czytelnika (»poderwać go«), nie wiedząc, gdzie jest. Tak tworzy się przestrzeń rozkoszy. Nie potrzebuję drugiej »osoby«, lecz przestrzeni; wejścia w dialektykę pożądania, nieprzewidywalności rozkoszy: nie kończcie jeszcze gry, rzucajmy kości!”. Taką przestrzeń konstruuje Jerzy Pilch, który więzi czytelnika w swoich długich, mannowsko-schulzowskich zdaniach, każąc się śmiać, wodząc i mamiąc, przeinaczając, korygując i upiększając. I trudno oprzeć się wrażeniu, że Nowacki czy Sendecki piszą właśnie z pozycji uwiedzionych, zakochanych w języku, gawędzie, opowieści. Według Barthesa pod zmysłową frazą kryje się jednak znak egzystencjalnej pustki, świadectwo grozy istnienia. Odtwarzana przezeń historia „przyjemności tekstu” jest historią „ponurą i tragiczną”. W takim duchu można czytać też powieści Pilcha – jako przykrywanie życiowych traum rozbuchanym językiem, uwodzicielstwo desperackie. Jeden z bohaterów Tysiąca spokojnych miast wypowiada zdanie, które uznać można za programowe dla Pilchowej prozy: „Zmyślona opowieść przegranego jest znakiem zwycięstwa”, podobnie zresztą rozumiał jego pisarstwo Jan Błoński, mówiąc o „sztuce gadania”. W tym kryje się odpowiedź na „fundamentalne” pytanie postawione przez Marcina Sendeckiego: „po co właściwie ta książka powstała?”. Ano po to, żeby przedrzeć się do tego, co pulsuje pod literaturą, pod narkotyczną frazą, pod tą prozą – jak słusznie dostrzega i Sendecki, i Nowacki, i Szkoła – „radykalnie autobiograficzną” – horror, horror.

 

***

 

Problem z książką Kubisiowskiej odsyła nas do szerszego pytania o biografię jako gatunek, pytania o jej granice. Wydaje się jednak, że kiedy recenzent „Więzi” pisze: „Lubię starą szkołę: kiwkę Garrinchy, papierosa w ustach Bogarta, biografię napisaną po śmierci autora” w ogóle nie stawia sobie tego pytania, lecz po prostu odmawia biografii Pilcha racji bytu, ustanawiając pewien autorytarny porządek, w którym się ona nie mieści. Skoro tak, nie mieszczą się w nim też takie pozycje jak Michel Houellebecq. Biografia Denisa Demonpiona czy Lars von Trier. Życie, filmy, fobie geniusza Nilsa Thorsena, nie mieszczą się piłkarskie biografie Maradony i Zidane’a, Szkoła będzie musiał zaczekać z lekturą życiorysów gigantów rockandrolla w rodzaju Micka Jaggera (to może trochę potrwać), nie wykupi też licencji Netflixa, który od roku dystrybuuje serial The Crown, opowiadający o losach królowej Elżbiety II, cieszącej się niesłabnącym zdrowiem na brytyjskim tronie. Mniej przykładów znaleźć można na rodzimym podwórku, o czym wspomina Marcin Sendecki, tu jednak rodzi się pytanie: czy luka ta rzeczywiście stanowi powód do dumy?

Znany jest też przypadek biografii pisanej post mortem, która wzbudziła reakcje gwałtowniejsze jeszcze niż Pilch w sensie ścisłym – chodzi oczywiście o Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego. Przypomnijmy: córka Kapuścińskiego i wdowa po nim wytoczyły biografowi procesy, domagając się przeprosin za naruszenie dóbr osobistych oraz skrócenia książki o niewygodne rozdziały. W dyskusji wokół książki wziął udział także Jerzy Pilch. W Dzienniku pod datą 9 marca 2010 r. zapisał:

 

Taka czy inna krzywda jest nader często w los bliskich artysty wpisana, można to kunktatorsko omijać, łagodzić, kastrować, czekać z pisaniem pół wieku – w końcu to także nasza pimkowska szkoła: stawiać na nijakość i odwlekać w nieskończoność. Biografii mamy przez to tyle, ile mamy. Ach, nie tylko przez to – też z piramidalnego lenistwa. Względy moralne są tu jakże dogodnym alibi – nie róbmy nic, bo ciotka źle się poczuje. Od samopoczucia ciotki nie ma w kulturze nic ważniejszego.

 

Ostatecznie w październiku 2016 roku Domosławski proces wygrał, potwierdzając swoje prawa do publikacji książki w niezmienionym kształcie. Prawomocny wyrok pokazuje, że spadkobiercy nie mają monopolu na życiorys osób publicznych. Chciałoby się powiedzieć: tym bardziej nie mają go najwierniejsi nawet czytelnicy.

Przykłady sporów wokół pojęcia prawdy i granic jej przedstawiania można mnożyć. W swoim niedawnym facebookowym poście Ludwika Włodek punktowała nieścisłości faktograficzne książek Jacka Hugo-Badera, zarzucając mu nadmierne beletryzowanie materiału reporterskiego (sic!). Przy okazji burzliwej dyskusji pod wpisem przypomniano wypowiedzi Mariusza Szczygła i Joanny Tokarskiej-Bakir sprzed kilku lat, dotyczące rozmowy „Tygodnika Powszechnego” z Małgorzatą Wosińską. Wosińska, etnolożka i psychotraumatolożka, skomentowała wtedy reportaż Wojciecha Tochmana, Dzisiaj narysujemy śmierć, poddając w wątpliwość niektóre z jego wniosków. Oto w jakim tonie udzielono jej reprymendy: „Wosińska, osoba tuż po magisterium, za to znacznie przed doktoratem (...) krytykuje Tochmana, reportera górującego nad nią dorobkiem i doświadczeniem” (Tokarska-Bakir), „Z nazwiskiem Małgorzaty Wosińskiej spotykam się po raz pierwszy. Z notki pod wywiadem już wiem, że jest etnologiem, psychotraumatologiem i muzykiem oraz, że współpracuje z rwandyjską Narodową Komisją Walki z Ludobójstwem. Nie wiem, na czym polega ta praca ani jak długo te trzy profesje pani Wosińska uprawia. Sądząc z przyjemnej dla oka fotografii – dość krótko” (Szczygieł).

O ile jednak krytyka Wosińskiej wychodziła z pozycji hierarchicznych, o tyle pobłażliwy ton, który pobrzmiewa w recenzjach Pilcha w sensie ścisłym, jest raczej przykładem besztania kobiety-intruza. Nie miejmy złudzeń: także biografistyka ma swój wymiar genderowy. Książka Kubisiowskiej jest próbą opowiedzenia o świecie męskich przyjemności z kilku perspektyw, przede wszystkim jednak z perspektywy kobiet, za które dotychczas mówił ktoś inny – wspaniałomyślny i zmysłowy, ale jednak głos Jerzego Pilcha. To się może nie podobać. Marcin Sendecki pisze dobrotliwie: „Podśmiewam się, i sam trochę nad tym boleję, z Katarzyny Kubisiowskiej, lecz ponownie muszę jej oddać sprawiedliwość: starała się, jak mogła”. Następnie dodaje: „niektóre [towarzyszki Pilcha – przyp. aut.] składają Kubisiowskiej dość obszerne i w gruncie rzeczy nieciekawe relacje z owych miłosnych wypadków, kto ciekaw, ten sobie przeczyta”. Dawid Szkoła: „Oddajmy głos kobietom, głosi Kubisiowska, ale przecież uważny czytelnik książek Pilcha sam wyciągnie z nich wnioski”, podrzuca też kolejne pojęcia: półprawda, prawda plotkarzy. I wreszcie Dariusz Nowacki: „Podobnie sprawy się mają z wątkiem erotycznym. Kiedy Pilch nie kontroluje tej opowieści, staje się ona nieznośnym kiczem, odsłaniającym manipulacje, których autor Miasta utrapienia się dopuszczał”. Ta charakterystyczna retoryka, choć nie robi tego wprost, odwołuje się przecież do jakiegoś pojęcia dobrego smaku, który, czerpiąc z wyobrażeń o literackiej powinności, ustanawia granice lektury („Dżentelmen o takich sprawach nie czyta”). W XIX wieku sposobem odebrania kobiecie głosu było zdiagnozowanie jej jako histeryczki – pomysł nazywania wielowątkowych wypowiedzi byłych partnerek Pilcha „nieciekawymi” czy „kiczowatymi” doprawdy nie ma w sobie wiele więcej finezji.

 

***

 

W Pilchu w sensie ścisłym Kubisiowska przytacza anegdotę o ojcu pisarza:

 

Władek lubił wypić. Ale górnicy muszą pić ze wszystkimi, taki zawód – mówi Andrzej Lubkowski – Pamiętam zdarzenie z lat siedemdziesiątych. Henio Filcek i Władek Pilch przyszli do mnie z wizytą. Była okazja: od wdzięcznego pacjenta dostałem kaszankę. Podgrzaliśmy ją na patelni, otworzyliśmy pół litra dobrze schłodzonej wódki. Położyłem gazety, żeby obrus się nie ubrudził, ale i tak postawiłem na nim patelnię. Jedliśmy z patelni. Atmosfera była cudownie męska. I wtedy weszła moja żona. Do tej pory mi to wypomina.

 

W recenzjach biografii Jerzego Pilcha jest chyba coś z ducha owej męskiej biesiady. Wyobraźmy sobie taką scenę – przy obłożonym gazetami stole siedzą nad wódką i kaszanką Marcin Sendecki, Dariusz Nowacki i Dawid Szkoła, wsłuchani w nostalgiczną gawędę Mistrza. Niespodziewanie do pokoju wpada Katarzyna Kubisiowska i biesiada nagle się urywa, kieliszki brzękają, koledzy rozchodzą się pochrząkując i odgrażając na stronie. Sam Mistrz siedzi, pali papierosa i wymownie milczy. Marcin Sendecki zakładając palto rzuca jeszcze na odchodnym (to także cytat z jego recenzji): „o książkach Jerzego Pilcha – mam nadzieję, że także nowych – będzie można napisać przy jakiejś sposobniejszej okazji. Tymczasem kłaniam się i życzę stu lat!”.

My kłaniamy się Marcinowi Sendeckiemu, z nadzieją, że jeszcze się kiedyś spotkamy i pogadamy o stanie naszej polskiej krytyki literackiej. W Piotrusiu przy Nowym Świecie podają świetną kaszankę.

 

Jakub Nowacki, Jacek Wiaderny (kolejność alfabetyczna)

• • •

Jakub Nowacki (ur. 1994) – student Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Publikował w „Twórczości”, „Tygodniu Powszechnym”, „ArtPapierze”, „Popmodernie”, „Niewinnych Czarodziejach”. Śnił mu się Henryk Bereza. Dwa razy.

 

 

 

Jacek Wiaderny (ur. 1994) – student Kolegium MISH na Uniwersytecie Warszawskim. Publikował w „eleWatorze”, portalu Biura Literackiego „biBLioteka”, „Nowej Orgii Myśli”. W tym roku nie ukazała się żadna książka jego autorstwa.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information