Panie Zemsty (Chan-wook Park, "Służąca")

Gabriel Krawczyk

Blask blizny na chłostanych pośladkach; lina trzeszcząca pod ciężarem wisielca; chrobot pióra sunącego po woluminie; wydzieliny chlupoczące podczas stosunku; refleks światła na zsuwanej z włosów szpilce; piłowanie zęba naparstkiem podczas kąpieli... W swoim najnowszym filmie Chan-wook Park celebruje zmysłowość obcowania człowieka z materią, jakby jego naczelnym zamiarem było oczarowanie nas zaklęciem synestezji. Rekwizyty widoczne na ekranie zaszczepia nam w głowach: pozwala je usłyszeć, każe przyjrzeć się im w detalu, serwując przepyszną ucztę dla oczu; gdyby tylko mógł, podzieliłby się pewnie ich smakiem i zapachem. Intensywność dotykalnej materii jest w Służącej jedynym pewnikiem. Co do natury ludzkich uczuć i emocji, żadnej pewności mieć nie możemy.

Pozory ufundowane na podstępie stanowią katalizator intrygi. Oto wychowana na ulicy manipulatorka i złodziejka Sook-hi ma usługiwać spadkobierczyni wielkiej fortuny, pięknej Japonce Hideko, i skłonić ją do małżeństwa z pomysłodawcą całego zamieszania, fałszywym hrabią Fujiwarą. Para lawirantów odgrywa przed spragnioną bliskości kobietą teatr (do czasu) pozorowanej namiętności. Jak się okaże, nie tylko oni ukrywają się za maskami. Gdy dadzą o sobie znać porywy serca i ciała, kamuflaż zostanie zrzucony, a do głosu dojdzie sumienie oraz pobudki zgoła innej natury. Pierwszy podstęp prowadzi więc do kolejnych. Kłamstwa odbijają się od adresatów, rykoszetem trafiają w nadawców, by skierować swój wektor w niczego nie spodziewających się widzów.

 

 

Park lubi skrajności. Pączkująca i wypierana przez konwenans miłość rodem z wiktoriańskich romansów, chciwość napędzająca z ducha Fincherowską intrygę, pożądanie przypominające to z Imperium zmysłów, obezwładniające pragnienie zemsty (jak w kinie twórcy Oldboya bywa), libertyńskie fantazje godne Markiza de Sade'a – każda emocja, uczucie, pragnienie i motywacja; obsesje, fascynacje i sekrety, podobnie jak przeżywana wszystkimi zmysłami materialność, nabierają w Służącej ekstremalnych walorów. Zapętlone w pełnej twistów narracji, niczym w Rashomonie Kurosawy, zatapiają się w różnych punktach widzenia, ujawniając swoje grząskie podłoże i każąc nam stale rewidować wiedzę o bohaterach. Trzy części filmu opowiadane są z różnych perspektyw. Głos z offu, kąty ustawienia kamer, akcentowane plany i ostrości widzenia, dostrzegalne w zależności od wiedzy i intencji narratora gesty i spojrzenia oddziałują na nasz ogląd chirurgicznie pozorowanej intrygi. Rzeczywistość zaaranżowanych uczuć zostaje więc odwzorowana za pomocą fizyczności języka kina, jak gdyby filmowa materia usługiwała życiu wewnętrznemu bohaterów. Jak gdyby spór na linii materia-uczucie przenikał nie tylko fabułę o namiętności kobiet skonfliktowanych ze spragnionymi cielesnych i finansowych zdobyczy mężczyznami, ale i współtworzył sam narracyjny budulec.

Kinomani złapani w macki Oldboya pamiętają, jak trudno wywinąć się z pułapek pozostawionych przez Parka. Szczególnie, gdy pokazywane na ekranie rozkosze udzielają się publiczności. W Służącej uroda kadrów idzie w parze z wdziękiem aktorek. Pełne kolorów baśniowe pejzaże asystują bogato zdobionym półprzezroczystym pomieszczeniom, w których toczy się akcja. Rzeczona rezydencja to zresztą – jak w innym podskórnie lesbijskim melodramacie i błyskotliwym kryminale, czyli Rebecce Hitchcocka – osobny bohater filmu. Na rozłożystej scenie mieszkalnego wnętrza rozgrywany jest pojedynek klas, gra w uwodzenie, wreszcie – feministyczne wyzwalanie z patriarchatu. Jak zapowiada wykład o architekturze posiadłości w pierwszych scenach filmu, łączy w sobie ona cechy japońskie z angielskimi. Służąca, będąca adaptacją brytyjskiego romansu Sarah Waters Złodziejka, również kradnie zdobycze różnych kultur, czasów i poetyk. Wiktoriańska Anglia literackiego oryginału na ekranie zostaje zastąpiona Koreą okupowaną przez Japonię w latach 30. XX wieku. Owo połączenie autokomentuje strategię koreańskiego reżysera. Twórca Stokera od lat romansuje przecież z kulturą Zachodu.

Nie jest więc zaskoczeniem, że opowieść o kochankach, którzy (które?) chcą wyzwolić się z okowów męskiego/przyziemnego/fizycznego zniewolenia, w finale ujawnia humorystycznie oswobadzającą przewrotność. Oto narzędzia dotychczasowej opresji, rekwizyty skupionych na sobie mężczyzn i artefakty kultury Wschodu poniewierającej kobiety, w delikatnych dłoniach tych ostatnich stają się środkiem do wyzwolenia – od konwenansu, kultury i od zmaskulinizowanego świata w ogóle. Najważniejsza okazuje się bezkresna przyjemność – tyleż kobieca, bo nie czyniąca nikomu krzywdy. Tylko niezdolni do poznania takich pragnień i uczuć mężczyźni, zamknięci w piwnicy własnych fantazji, sami sobie piszą żenująco śmieszny koniec.

• • •

Gabriel Krawczyk – rocznik '91. Jeśli wierzyć opiniodawcom, był już błaznem, kombinatorem, niedoszłym księdzem, przyszłym jazzmanem, głuchą kurwą. Aktualnie rowerzysta, łasuch, student (w tej kolejności). Pisze o kinie (wszelakim). Publikował lub publikuje m.in. w „Kulturze Liberalnej”, „Ekranach”, na portalach O.pl, Esensja.pl. Prowadzi bloga http://kinomanhipomaniakalny.blogspot.com/

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information