51. KVIFF: Pokolenia (Łukasz Grzegorzek "Kamper"; Michał Marczak "Wszystkie nieprzespane noce")

Krystian Buczek

KVIFF lubi polskie kino, co roku w selekcji festiwalu przybywa polskich tytułów. Swoje filmy pokazali tu Agnieszka Smoczyńska (Córki dancingu), Tomasz Wasilewski (Zjednoczone Stany Miłości); w Konkursie Głównym zaprezentowano Fale Grzegorza Zaricznego, a w Konkursie Dokumentalnym – nagrodzone na Sundance, mające w Karlowych Warach swoją europejską premierę – Wszystkie nieprzespane noce Michała Marczaka. Na KVIFF odbyła się też światowa premiera Kampera, debiutu fabularnego Łukasza Grzegorzka. Dwa ostatnie tytuły to całkowicie odmienne spojrzenia na dwa polskie pokolenia – Millennialsów i Generację X.

 

Film Servis Festival Karlovy Vary

 

 

Pokolenie, które kolorowy niesie wiatr

 

Puste mieszkanie z widokiem na Pałac Kultury, świt, rozwiany ostatecznie after. „Miało się tyle dziać, a nic się nie wydarzyło” – dziewczyna mówi zmęczonym głosem do Krzysztofa, głównego bohatera Wszystkich nieprzespanych nocy Michała Marczaka. Trudno uniknąć wrażenia, że tkwiący gdzieś na granicy fabuły i dokumentu film reżysera Fuck for Forest to przepięknie sfotografowana pustka, która po seansie zostawia widzów tak samo zagubionych jak i przed nim.

Narrator, Krzysztof, marzący o wielkiej miłości, i Michał, mniej skomplikowany, moralnie bardziej elastyczny i nowoczesny, a może po prostu szczery, idą środkiem ulicy z melanżu na after, ubrani jak bohaterowie z Do widzenia, do jutra czy Niewinnych czarodziei (zapięte pod szyję białe koszule z podwiniętymi rękawami, golfy). Zakochują się, odkochują, smakują mody na poliamorię, tańczą na super-domówkach do kawałków Caribou. Czegoś szukają, trochę filozofują. To kronika nocnego życia – naszego, millenialsów, o pokoleniowości których najwięcej nie mówią wcale sceny z imprez. Eva, dziewczyna Krzysztofa, zaczyna tańczyć w pokoju i z egzaltacją śpiewa Autobiografię mojej generacji, wyrosłej na gruncie wielkich popkulturowych franczyz, czyli Kolorowy wiatr z Pocahontas.

 

 

Dokument Marczaka ma w sobie coś z nadmiarowości filmów Michaela Bay'a (naprawdę!). Bez eksplozji i orgii efektów specjalnych, ale za to z nieustannie wirującą wokół bohaterów kamerą i pornograficzną wręcz plastyką obrazu w ciągłym ruchu. W tych ujęciach można się albo zakochać, albo szybko doświadczyć przesytu estetyzacją każdej nocnej eskapady.

Cyfrowo stabilizowany w postprodukcji obraz (np. wokół konkretnych punktów w kadrze) daje wrażenie odrealnienia, bezcielesności kamery unoszącej się w przestrzeni. Do obrazu dochodzi dźwięk nagrany w postsynchronach. Dialogi w znakomitej większości, jeśli nie w całości, zarejestrowano ponownie w studiu dźwiękowym i dopasowano do ruchu warg bohaterów. Wymagający ogromnych nakładów pracy proces zmienia całą percepcję mniej lub bardziej spontanicznych imprezowych rozmów. Czyste głosy nie rezonują z przestrzenią, dźwięki tła są często ograniczone do minimum albo całkowicie wyciszone, każdy śmiech brzmi trochę strasznie, ale i trochę komicznie. Imprezowy mumblecore'owy dialog po ponownym nagraniu w studio (zapewne w wielu dublach) przestaje być świadectwem chwili, a staje się celebrowaną, przemyślaną frazą, którą trudno brać na poważnie („– Czegoś poszukujesz? – Nieustannie czegoś poszukuję”).

Nie wątpię, że Wszystkie nieprzespane noce znajdą wielu zwolenników, jednak w filmie tak mocno osadzonym w żywiołowości i ulotności nocnego życia brakuje zaskoczeń, niespodziewanych zwrotów, niezaplanowanych ludzkich interakcji. Jedyna w moim odczuciu obserwacyjna scena i właściwie jedyny moment kontaktu bohatera z innym, nieimprezowym światem ma miejsce pod koniec filmu. Krzysztof – z mikrofonem w ręku i w różowym stroju królika – z czułością i humorem komentuje wygląd przechadzających się po parku ludzi: „I znowu piękna para!”. Jedna delikatnie nakreślona scena mówi o potrzebie miłości bohatera więcej niż cała poetycka narracja z offu. Dokładnie zaplanowana choreografia kamery rejestrującej imprezowe odpały i bójki, wystabilizowany obraz i nagrane ponownie w studio dźwięki czynią ze Wszystkich nieprzespanych nocy doskonale zakonserwowanego w bursztynie owada. Piękno kosztem spontaniczności i naturalności.

 

Pokolenie 8-bitowe

 

Kamper (Piotr Żurawski) zarządza zespołem testerów gier w dużej firmie IT, Mania (Marta Nieradkiewicz) marzy o własnym kulinarnym biznesie. Mają po trzydzieści lat, a ich napędzany młodzieńczym szaleństwem związek zaczyna przeżywać kryzys. Przyznanie się przez Manię do zdrady sprawia, że jeszcze szybciej oddalają się od siebie. Kamper, trochę z zemsty, trochę, by udowodnić sobie, że też potrafi kogoś zdobyć, nawiązuje romans z Luną, nowo poznaną lektorką hiszpańskiego.

Pełnometrażowy debiut Łukasza Grzegorzka i Krzysztofa Umińskiego wypełnia ten dość prosty fabularny schemat ciekawymi elementami – np. satyrą na programy pokroju MasterChef i Hell's Kitchen, świetnie dobraną muzyką, pięknymi zdjęciami Warszawy. Oddechu scenom dodają postaci drugoplanowe – Carlos i Dorota – grane przez Bartosza Świderskiego i znaną z Body/Ciało Justynę Suwałę. W filmie czuć między nimi silną wieź; stanowią wiarygodny przykład pary, która weszła na kolejny level związku – spodziewają się dziecka, potrafią opanować kryzysy.

 

 

Jednak Kamper to nie ten sam film, którego spodziewamy się po obejrzeniu zwiastuna i plakatów. Wbrew hasłu marketingowemu „Ogarnij się!” (w angielskiej, karlowarskiej wersji „Pull yourself together!”), Kamper nie trzyma się ustalonego schematu opowieści inicjacyjnej o dorastaniu do odpowiedzialności w życiu i związku, w której nagrodą będzie „I żyli długo i szczęśliwie”. Gdy główny bohater dostaje od Marka Bany życiową lekcję: „Całe życie możesz być chłopaczkiem w szortach (…), weź się do jakiejś porządnej roboty”, czujemy, że zaszła jakaś pomyłka. Kamper mieszka w ładnym, jasnym mieszkaniu, jest, jak wspomniałem, szefem dużego zespołu testerów w firmie IT, słowem robi to, co kocha – nie podpada zatem pod prostą definicję „chłopca w szortach”. Jego niedojrzałość wynika raczej ze sposobu, w jaki radzi sobie z problemami, co nie zostało wystarczająco w filmie wyartykułowane. Kamper – wbrew ksywce, która sugeruje „kampienie”, czyli czekanie w grze komputerowej na dogodną sytuację do ataku – miota się, działa impulsywnie, pogrąża się w gniewie. To trochę frustruje i może wydawać się błędem w filmowej sztuce – bohater nie zmienia się, w końcu rusza dalej ze swoim życiem, ale ten krok naprzód wydaje się nieautentyczny, wymuszony scenariuszem. Filmowy, kolorowy cukierek okazuje się w smaku dość gorzki.

• • •

Czytaj także:

• • •

Krystian Buczek (1991) – absolwent studiów licencjackich na kulturoznawstwie IKP, dziennikarstwie na WDiNP UW oraz filmoznawstwie praktycznym w Warszawskiej Szkole Filmowej. Uczestnik I edycji warsztatów dziennikarstwa filmowego „Krytycy z pierwszego piętra”. Współpracuje lub współpracował m.in. z Portalfilmowy.pl, Artpapier.pl, 5kilokultury.pl oraz Bad-taste.pl. W sercu gra mu Herzog, w głowie Kubrick. Gdy tylko może, pakuje plecak i jedzie na festiwal filmowy.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information