Notki kciukiem po taczskrinie (2)
Domie złoty!
W okolicach zjazdu na stację Wirek na A4 skarpiała skarpa niezbyt stroma, a z tej skarpy zrastały domki różnokolorowe i nawet, naaawet, zaczynało mieć to w sobie jakieś począteczki malowniczości. Ten półwysep Europy Wschodniej wpuszczony w Europę Środkową, jakim jest Polska, zaczynał wydawać z siebie piękno, nawet jeśli to piękno to wyłącznie mirage oriental. Przede mną jechał opel insignia z brudną dupą. Ta brudna dupa jakoś mnie uspokajała, bo nie chciało mi się wierzyć, że polska, wschodnioeuropejska, krótko i po żołniersku obcięta policja pozwoliłaby sobie na taką nonszalancję jak wyjazd na łowy insignią z brudną dupą, ale na wszelki wypadek zwolniłem. Jak i wszyscy inni zresztą. Zwolniłem, a potem zobaczyłem zjazd na Kędzierzyn – i pomyślałem, że co tam. Pieprzyć autostradę.
I znów to samo: barbarzyńska nakładka na niemiecką tkankę, a w tle Radio Maryja jako nowa polska normalność i nadanie temu barbarzyństwu mocy urzędowej. Podawali, jak zwykle, numer konta, a w tle leciała muzyka z windy. Potem głos rodem z salki katechetycznej zaczął czytać jakąś dozwoloną dla polo-katolików powieść o wiejskiej idylli dzieciństwa. Powieść brzmiała jak szkolne wypracowanie na temat „wspomnienia z młodości”, pisane przez kogoś bardzo zaangażowanego emocjonalnie i przywiązanego do czegoś, co rozumiał jako klasyczną estetykę w równie mocny i równie groteskowy sposób, w jaki policjanci przywiązani byli do swoich krótkich włosów. I zapewne równo obciętych paznokci, i zapewne porządnie umytych dup swoich insigni. Było tam o płożących się kaczeńcach i polach ukwieconych kwietnymi kobiercami nasturcji przeszywanych pieśnią maryjną niosącą się przez poranną mgłę za sprawą rześkiej bryzy.
I jechałem tak przez tę Opolszczyznę polszczyźnianą, i przełączyłem na jedynkę, gdzie z wiadomości wynikało, że przerażony PiS zaczynał zdawać sobie sprawę, że przyłączenie się do zachodnich struktur oznaczało nie tylko kasę i lepszy sprzęt, ale i przyłączenie się do zupełnie obcej cywilizacji, której duszy i istoty PiS pojąć nie jest w stanie. Jechałem, słuchałem, cieszyłem tym wszystkim oczy i uszy, zwolniłem przy znaku drogowym ostrzegającym przed wypadkami, na którym wykrzyknik zapisywany był trumienką, i niedługo potem musiałem aż oczy zmrużyć, i z mego gardła wyrwał się okrzyk wzywający nadaremno.
Stał oto przede mną Dom Złoty, Domus Aurea, kostka sewentisowa o elewacji całej wyłożonej potłuczonym szkłem. Stał i błyszczał w słońcu popołudniowym, był piękny jak Wszyscy Święci i Święte na Świętych obcowaniu.
Fotki nie zdążyłem zrobić, ale muszę to cudo znaleźć na Google Street View, amen.
Parę kilometrów dalej, pod Nysą, w zachwycie patrzyłem na góry w różowym zachodzie słońca i na dwie wieże kościołów w kotlince pełnej czerwonych dachów, i w chwili, gdy zorientowałem się, że patrzę na nie tak samo jak gliniarze na swoje obcięte paznokcie – parsknąłem śmiechem tak zamaszyście, że omal nie wpadłem na wbijającego się na chama do ruchu złotego poloneza. Polonusa Aureusa. Ave.
• • •
Czytaj także:
• • •