Po obejrzeniu W głowie się nie mieści Freud rzuciłby wszystko w cholerę, uświadomiwszy sobie, że niepotrzebnie pokomplikował tak czytelną dziedzinę, tytułowy bohater Czy Noam Chomsky jest wysoki czy szczęśliwy zapłakałby z żalu, że swoją obecność na ekranie ograniczył do filmu Gondry'ego, a Platon wziąłby się za reżyserowanie filozoficznych teorii – przeświadczony o wszechmocy kinowej ilustracji.
Kiedyś (10 lat temu?) fatamorganie towarzyszyło wrażenie, że coś telepie się pod maską lub w bagażniku, na co dochodziła odpowiedź: Sorry, to mój kurator. Odkąd przebojowi producenci muzyczni wychynęli z cienia konsolet i odpowiedzialność za aranżacje brzmienia wynieśli na czoło utworu (bo „klimacik określa podmiot”), podobnie w kontekstach tego, co robi sztuka na wystawie, poczęła odznaczać się kuratorska robota.
Od kiedy pamiętam, ujmował mnie etos pogranicza, miejsca, w którym jak w tyglu spotykają się i mieszają kultury; gdzie ludzie różnie się ubierają, mówią w różnych językach, wierzą i nie wierzą, kochają tak i kochają inaczej. Tutaj, na granicy polsko-czeskiej, z różnych powodów takiego pogranicza nie ma, może kiedyś będzie, nie wiem.
Często zdarzało mi się, zresztą nie zmieniło się to do dziś, mylenie końcówek, używanie niewłaściwych słów (kiedyś na zajęciach z historii sztuki starałam się przypomnieć znajomej, jak wygląda obraz Wolność wiodąca lud na barykady, więc zaczęłam od opisu kobiety „z ogoloną piersią”).
Czarny jest traktowany jak biały, bez odwrotu. Bez odbioru. Kulturowa rola Sima, niezależnie od koloru skóry, to biały, młody mężczyzna z wysokorozwiniętego społeczeństwa. Nawet jeśli jest niebieski lub zielony. Wzorzec jest tylko jeden, dlatego niebieski lub zielony nikogo nie dziwi – nikt go nie widzi inaczej niż poza naturalną i normalną bielą jego skóry.
Niestety cała ta seksualna rewolucja jest pruderyjna tak, jak tylko polskie kino być potrafi – seksu w filmie w ogóle nie ma, co najwyżej jakaś para przewraca się po sianie albo jakieś młode, skąpo ubrane dziewczyny ubijają kapustę w drewnianych kadziach. A wszystko to ku uciesze dowodzonej przez Pujszo, przepraszam – Hałaburdę, bandy podstarzałych dziadków.
W ostatnich wywiadach Ziemowit Szczerek i Sławek Shuty zgodnie odkrywają, że tym, czego brakuje Magnitogorskowi Serca Europy – są kawiarnie. Czy też, objaśniając sens wypowiedzi obu pisarzy mniej złośliwie, a bliżej ich intencjom – życia knajpianego, które pociągałoby za sobą również i kulturalne ożywienie. Z tych postulatów obu autorom żartem wymigać się nie damy. Zresztą, i tak nie mamy poczucia humoru, prawda?
Cóż począć, mówić o ‘45 w Polsce jest dziś na czasie, a dla higieny psychicznej czasem dobrze zrobić coś na czasie. Na nowe sezony seriali nie mam czasu, polityka interesuje mnie o tyle, o ile, a jeśli już polityka, to bardziej ta z ‘45 niż dzisiejsza. No i mamy to siedemdziesięciolecie, a na jubileusz mamy książkę Magdaleny Grzebałkowskiej 1945. Wojna i pokój.
Nie wiem, co brał George Miller, ale za pół wieku zażądam identycznego koktajlu. Efektywność samochodowego pościgu z punktu A do punktu B i z powrotem, do którego ogranicza się fabuła nowego Mad Maxa, zawstydza poczynania tegorocznych Szybkich i wściekłych.