Las jak galeria sztuki. Dobry ten kwas, czysty zachwyt biologią, lasem. Las musi być lasem, nie angielskim parkiem, mówię, bo lubię lasem nie spacerować, a przedzierać się, gubić. Czuć zew przygody. Zrozumieć człowieka, który żył z lasem, w lesie i z lasu. Nie przycinał lasu jak parku, był przez las przycinany, żył tak, bo inaczej nie umiał. Czy głupi był? Może różnie to widział, rozumiał.
„Chrobry, Chrobry” – pomyślałeś. „Chrobry, ty chuju, ty chuju ciemny, buraku zapyziały, po tacieś państwo odziedziczył, a tatko dziedzinę podbijali, tak samo jak mafia zagarnia kolejne interesy pod ochronę, a potem ją ochrzcili, czyli zalegalizowali w myśl ówcześnie panującego prawa”.
Nie wiem, gdzie jestem, ale za rogiem spotykam pacana w przykucu z czarną reklamówką. Kucamy chwilę razem, on przed cerkwią, ja przed kompem. Jednoczymy się w przykucu. Google nas jednoczy. Google nas spaja. Google jest spoiwem naszej słowiańskości. Nogi wchodzą mi do dupy. Kwateruję się w kuchni. Suchy prowiant. Bezrefleksyjne klikanie w przypadkowe punkty na mapie miasta.
Idziesz, mijasz kapliczkę, w której święty Krzysztof trzyma Jezusa na barana. Jezus wygląda, jakby kierował Krzysztofem, z wyniosłą miną pokazuje mu kierunek, Krzysztof z kolei minę ma dość tępą i zrezygnowaną, obaj przypominają team Hodor–Bran z Gry o tron.
W nocy przybyło namiotów. Demonstranci rozbili je na gazonach, niszcząc pędy wschodzących tulipanów. Pies drapał tulipany! W końcu Donieck to miasto miliona róż (przynajmniej tak można przeczytać na Wikipedii). Jednak póki co, jedyne róże to te białe, z piosenki pod takim właśnie tytułem.
Władza narzucana przez najeźdźców jest nierealna. Wspomniałem, że Kota Mati miało swój epizod jako kolonia Imperium Brytyjskiego. Było też pierwszym miejscem, które Izba Lordów postanowiła wykluczyć z Dominium, a i tak według niektórych stało się to o wiele za późno. Trwająca przez prawie pięćdziesiąt lat kolonizacja Kota Mati była jedną z największych porażek brytyjskiej polityki ekspansji.
Oczy ci się zrobiły jak mandarynki, patrzysz – i nie wierzysz: Geralt. Długie, białe włosy, skórzany wiedźmiński strój i nawet klinga miecza za ramieniem, tylko klaczy Płotki nigdzie nie było widać, no ale pewnie właśnie dlatego Geralt stopem podróżował, że Płotki nie było. Tylko jakiś taki grubawy był, trochę za gruby na Geralta i trochę za niski, właściwie to bardziej przypominał krasnoluda niż porządnego wiedźmina.
No więc siedzisz za kierownicą, palcami w nią stukasz, stuk, stuk, twoja vectra w korku stoi, a ty przypominasz sobie, co też się tam wczoraj działo z okazji tego całego Halloween, bo też wyszedłeś z kolegami z pracy, z informacyjnego portalu internetowego Światpol.pl, w którym pracujesz jako redaktor i w którym redagujesz stronę główną i wymyślasz klikalne tytuły.
Miasto miewa różne oblicza. W przypadku Bękartów Wołgi mamy do czynienia przynajmniej z pięcioma. Pięciu prozaików, pięć historii – każda z nich pokazuje inne miasto, jednocześnie na nowo definiując pojęcie „legendy miejskiej”. Klechdy zgromadzone w antologii różnią się między sobą, tak jak różnią się ich autorzy.