Dropie (fragmenty)

Natalka Suszczyńska

Wskutek recesji na rynku nieruchomości zmuszona zostałam podówczas do zamieszkania w psiej budzie. Ogłoszenie znalazłam na Gumtree. Buda znajdowała się na posesji byłych nauczycieli języków Bliskiego Wschodu, starszego małżeństwa, a wynajęta mi została przez ich syna, przedsiębiorczego trzydziestolatka znakomicie odnajdującego się w czasach kryzysu i umiejącego rozsądnie gospodarować majątkiem rodowym. W celu zmniejszenia opłat do niezbyt zawrotnej sumy trzystu pięćdziesięciu złotych miesięcznie (plus media), zgodziłam się na dzielenie budy z siedmioletnim biszkoptowym labradorem nazywającym się Borys Szyc. Z powodu zbieżnych zainteresowań i podobnego stosunku do świata szybko żeśmy się z Borysem zaprzyjaźnili. Tak sobie razem mieszkaliśmy jakieś trzy miesiące. Każdego ranka wychodziliśmy razem do pracy. Ja byłam wówczas zatrudniona w bankomacie na stanowisku kontrolera poprawności kodów PIN. Nie była to prosta praca. Żeby ją wykonywać, musiałam wcześniej zapamiętać miliony PIN-ów zestawionych z numerami kart, a potem jeszcze ich nie mylić. Na szczęście był to zawód dobrze płatny i całkiem prestiżowy. Borys nie miał tyle szczęścia. Każdego ranka wsiadał w autobus i jechał dwie godziny na drugi koniec miasta, by obsługiwać tam na skrzyżowaniu sygnalizację świetlną. Osiem godzin siedział w podziemnej kabinie i zmieniał światła. Bywało, że również na pomarańczowe. Wykonywany zawód nie dawał mu ani satysfakcji, ani możliwości awansu. Nad jego głową bezwzględnie rozpościerał się szklany sufit, z tym że akurat w postaci denka od studzienki.

Każdego wieczora po pracy wybieraliśmy się do pobliskiej tawerny na parę kufli relaksującego piwa. Niejednokrotnie spotykały nas tam różnego rodzaju przygody. Borys zawsze bał się śmiertelnie, że pod wpływem alkoholu stanie się zbyt wylewny i wyjawi o sobie zbyt dużo. Już od wczesnych lat życia zaczął więc rozwijać technikę, dzięki której pijany mówił same kłamstwa. „Nazywam się Tomasz Kot” – przedstawiał się dziewczynom, a ja już wiedziałam, że tego wieczora nie będzie z nim żadnej rozmowy. Po trzech miesiącach byliśmy tak zżyci, przyzwyczajeni do naszego rytmu dnia i naszej psiej budy, że najzwyczajniej zapomnieliśmy o tym, że świat lubi się zmieniać. Jak zwykle w takich momentach, odezwał się zły los, by podważyć fundamenty naszych uporządkowanych żyć.

A było to tak. Czarna noc i my – mijając hordy fetującej weekend młodzieży – wracaliśmy powoli do naszej budy. Już z oddali zauważyliśmy, że u dobrotliwego małżeństwa wynajmującego nam lokal pali się – co bardzo niecodzienne o tak późnej porze – światło. Postanowiliśmy tak tylko zerknąć przez okno i zobaczyć, o co chodzi. Zaglądanie ludziom do domów przez okno nie jest, umówmy się, bardzo kulturalne, ale zdarza się nawet najlepszym. W środku zobaczyliśmy trzy trupy i aranżację podobną do tej z filmu Funny Games. Dlaczego wcześniej nie skojarzyłam tych kanap, tego stolika, tego telewizora? Wielokrotnie obwiniałam się potem za tragedię, która nie miałaby miejsca, gdybym nie oddzielała filmów od realnego życia. Teraz jednak było za późno. Borys przeraźliwie zawył. I wtedy, w cieniu, nieopodal begonii, spostrzegłam wpatrujące się w nas czerwone ślepia Leśnego Ludka. Ja zdążyłam jeszcze uskoczyć, ale Borys nieświadom był zagrożenia. „Czym prędzej uciekajmy!”, krzyknęłam nawet, lecz przeraźliwe szczęki Leśnego Ludka rozerwały bezwładne ciało Borysa chwilę później.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information