Hail Eris! All Hail Discordia!

Maciej Bobula

Rok, w którym ma się dopełnić immanentyzacja eschatonu. Idziemy z Mieciem Strzeleckim w stronę przystanku autobusowego w Szalejowie, mamy jechać do Kłodzka, bo tam pod ratuszem ponoć jakieś rozruchy, policja pałuje ludzi. Dzień chłodny, grudniowy, widoczność kiepska. Dlatego idziemy wolno, a jak idziemy Miecio nadaje jak najęty:

– I tak, mówię ci, non stop te informacje ktoś przeinacza, żebyś się tylko, broń Boże, prawdy nie dowiedział. Ten ci powie, że jest tak, a drugi, że zupełnie inaczej. I bądź tu człowieku mądry. Niczego nie idzie z tego zrozumieć, tylko głowa pobolewa, kiedy ci przyjdzie się o coś kłócić, bo ty mówisz, o czymś, co przeczytałeś w jednej i drugiej gazecie, którą lubisz, i ta informacja się tu i tu w miarę pokrywa, a ktoś ci nagle mówi, że nie, że to jest zupełnie inaczej, że te informacje, co je masz, to je produkują w takiej budce pod Londynem, podobnej do tej, co w niej Max Kolonko siedzi. I ja w to w sumie wierzę, że tak te media teraz generalnie wyglądają, że masz kilku takich gości rozsianych w budkach, którzy siedzą i produkują niusy. Ponoć jeden jest tu przy ulicy w stronę Kudowy, gdzie się zatrzymują samochody ciężarowe na wątróbkę i krupniok, tam siedzi taki korespondent i nadaje ten szum, jakby go z tej ruchliwej ulicy krajowej mikrofonem zbierał w godzinach szczytu. Zaśmieca nim fejsbuka, trochę wrzuci na „Wyborczą”, trochę na ASZdziennik. Jest też kilku sponsorowanych przez Rosjan, ci są ponoć najgorsi, tak przynajmniej mówią ci z wege-budek. Mówią, że ci od Rosjan siedzą w tych takich zapyziałych budach z najtańszymi parówkami i zapiekankami i tam popijają kolorowe oranżady od Heleny, po których świecą w nocy, ale też mają po nich siły jak Ivan Drago – i chwalą reżim, że Putin prowolnościowy, mówią, obrońca demokracji, takie tam. Mają, proszę ja ciebie, niespożyte moce i sokoli wzrok, potrafią dopatrzyć się podobieństwa w oczach jakiegoś gościa z ISIS, który ma buzię owiniętą szmatą, i jakiegoś randomowego mężczyzny, który ucieka z Syrii. I mówią, że to jeden i ten sam człowiek, bo przecież identycznie patrzy. Ma mord w oczach. I najnowszą komórkę w dłoni. A skąd ma mieć tę komórkę w dłoni, jak nie od Arabii Saudyjskiej, ona sponsoruje komórki uchodźcom, żeby mogli się umawiać w Niemczech i podpalać domy w bawarskich wioskach. No i, mówią, dobrze robi Dania, że im te komórki zabiera za to, że mogą być w tej Danii, i nie mają się jak umówić. I Dania nie płonie, płoną Niemcy, mają za swoje. Przyjmują, to mają. A najbardziej spektakularne było to, jak przed wyborami w Stanach te budki się pomobilizowały, wrzały aż, żeby niusy produkować, żeby Trumpa wyciągać na przód. Bracie, tam się szumu dopiero nazbierało i smogu w tych nowinkach! Udusić się szło od samego wejścia w Internet. Clinton umiera, jej śmierć sponsoruje Soros, żeby Amerykanie mogli użyć jej ciała i włożyć w nie androida, który w niczym się nie będzie od Clinton różnił, a będzie nawet mniej sterowany niż ona żywa, bo przecież ona żywa bardziej sterowalna jest niż zaprogramowany android. A Trumpa ponoć też chcą zabić, żeby się nie odklejać od koryta, bo oni do koryta są przyklejeni, że koryto to dla nich powietrze, inkubator, oni bez koryta nie pożyją długo, tak jak Wałęsa nie pożył bez komuny. To znaczy pożył, dalej żyje, ale bez komuny została tylko karykatura. Reptilianin jakiś.

Miecio bierze oddech, bo doszliśmy do przystanku, patrzy, o której najbliższy autobus. Skołowany tą jego logoreą, próbuję się zebrać, żeby coś powiedzieć mądrego, ale to najwyraźniej nie czasy mądrych narracji, bo nim się zdążę odezwać, Miecio ciągnie dalej.

– O 15:23 jest najbliższy, za 23 minuty. A, przecież byłbym zapomniał... A propos repitilian. Są też, bracie, budki bardziej ezoteryczne, tam dają wodę życia ze strumienia w starożytnych ufo-bunkrach w Rumunii, syrop namaszczenia od Ptaaha i krew z pękniętego wrzodu Lorda Gorloja. Ci mają budki wyścielone astralnymi fototapetami i opowiadają o wkraczaniu na piąty wymiar miłości. Tam na chmurce siedzą potomkowie Słowackiego z mistycznego okresu i walą niusidła o tym, kto co zobaczył ostatnio w obłokach nad na przykład Będzinem i dlaczego jest to dowód na to, że Ziemia się zmienia i dumnym krokiem wkracza do nieba razem z nami wszystkimi ją eksploatującymi, bo ziemia miłosierna jest i nam wybacza. Choć są spory, że może nie ze wszystkimi, bo są tacy, co się do piątego wymiaru miłości nie zdążą dostroić i zostaną tutaj. Są już nawet pierwsze typy, kto raczej zostanie: Zygmunt Solorz-Żak i chyba Karolina Korwin-Piotrowska. Coś w tych podwójnych nazwiskach jest takiego, że ich blokuje rozwojowo, zatyka im pory łączące ich z kosmosem.

Mietek przerywa na chwilę, więc od razu wdrażam mu się w tę przerwę, żeby znowu nie zaczął nawijać jak Kendrick Lamar:

– Ale mi się nie chce wierzyć, że tak jest, jak mówisz. Bo skąd wiesz, czy sam się właśnie nie dajesz jakiejś teorii spiskowej? Te budki to brzmi, kurwa, surrealistycznie, przecież one są po to, żeby ludzie coś zjedli. Chujowego często, bo chujowego, ale zawsze coś, siedzą ludzie zziębnięci na dworcu albo pod uczelnią, zima jest, co mają nie zjeść, nie wypić jakiejś parzochy w papierowym kubku. Przecież nie potworzyli tych budek po to, żeby słać w świat sprzeczne informacje i konfundować opinię publiczną, coś ty, kurwa. Choć przypomina mi się, że miałem pisać na studiach magisterkę z różnych teorii Williama Burroughsa, które wygłaszał w jakichś esejach i wywiadach. On tam często gadał, że język jest wirusem i zaraża świat, a największa wojna, wojna informacyjna, jest jeszcze przed nami, bo kto ma informacje, ma najcięższy kaliber broni. Zastanawiam się tylko, czy myślał o tym, że bronią równie skuteczną co informacja prawdziwa może być informacja sfałszowana. Ktoś, komu uda się skłonić ludzi, żeby pod wpływem sfałszowanej informacji zrobić jakąś grubą rozróbę, będzie panem świata. W zasadzie mieliśmy z tym do czynienia, kiedy Bush i Blair pieprzyli o tym, że Hussein ma broń atomową, a nie miał. Mało kogo dziś obchodzi, ilu ludzi przy tym zginęło, a co się Bush z Blairem nachapali, to ich. I, proszę ciebie, nie potrzeba żadnych budek, żeby siać informacyjny zamęt. Wystarczy, że odpowiednio wyprofilujesz niusa. Czyli na przykład jak ktoś nienawidzi Ukrainy, wystarczy, że napiszesz o tym, jak żołnierze ukraińscy w Donbasie zjadają ludzi żywcem, zaraz będziesz miał oddział wspierających Putina w walce z ukraińskimi barbarzyńcami. Nikt prawdziwości niusa nie sprawdzi, bo nie ma jak, kto się będzie na wojnę pchał, żeby sprawdzić. Jeszcze go, nie daj Boże, zjedzą, jak kebab z budki.

Podjeżdża autobus, o dziwo pusty, nikt nie jedzie walczyć z policją. Bierzemy bilety po 4,70 każdy, siadamy. Mietek patrzy na kierowcę, który poprawia zdjęcie ks. Józefa Tischnera nad szybą, bo spadło, jak wchodziliśmy. Przypomina mi się anegdota, którą Tischner opowiadał, o tym, jak jakiś marksista wygłaszał w Łopusznej wykład zatytułowany Pan Bóg nie istnieje. No i dowodził, wyjaśniał, a jak skończył, jakiś góral odezwał się: – Mądrze godocie, Boga musi nie być. Ale ja się pytam, czemu nie ma gwoździ we spółdzielni?

Marksista się zdziwił, że takie pytanie, ale odpowiada, że nie ma, bo niestety to, to i tamto. Chłop replikuje: – Mądrze godocie, ale i ja wom coś powiem: gwoździe we spółdzielni som.

Z zamyślenia wyrwał mnie Miecio, który zaczął mówić pod nosem, potem spojrzał na mnie i trochę pogłośnił, bo zauważył, że go nie słucham:

– Gdzie indziej, jak nie w tych budkach? W budkach i nigdzie indziej. To akurat sprawdzona informacja, przecież Max Kolonko gdzie siedzi? I skąd ma te informacje, które ma? Z tych paru książek, które stoją za nim? No nie, w budkach są serwery różnych sił, porozmieszczane są na czakramach ziemi, żeby ssać prawdę prosto z jej wnętrza. Kolonkę zmylili Kukiz z Cejrowskim i podłączyli do fałszywego czakramu, sami nadają mu tematy, które im pasują, a ten powiela, robi oglądalność, bo tematy to pod publiczkę. Jak już będzie miał więcej widzów niż teledyski Gangu Albanii, to się zbiorą we trzech i zatańczą „breadgance'a” pod Sejmem. Żartuję, napiszą nową konstytucję. Takie mają plany, ale wszystkich nas nie oszukają. Mogą sobie gadać, mnożyć te informacje o imperialnej polityce jednych albo drugich, zapętlać się w tym, przeczyć samym sobie, ale prawda wyjdzie na jaw! – krzyknął Miecio, ale zaraz się zaczerwienił, bo zorientował się, że pan kierowca obserwuje tę jego tyradę w lusterku. Chowa się więc za siedzenie i dodaje jeszcze: – Mogą mieć agentów, ale my się nie damy!

– Ale przestań – przerywam mu. – Przesadzasz teraz. Dajesz się porwać temu ogłupieniu i dezinformacji. Kolonko gada w tej budce jakieś wyssane z palca pierdoły, które do ludzi trafiają, bo są logiczne, ładnie skrojone, inne niż w głównym nurcie wiadomości, a główny nurt wiadomości to jest po prostu główny nurt, do tego krojony przez władzę. Zawsze będą tacy, którzy odrzucą jeden czy drugi główny nurt i pójdą do trzeciego, początkowo niszowego, który będzie im serwował populistyczne hasła, aż stanie się kolejnym głównym nurtem, któremu ktoś inny w końcu zaprzeczy. Tak dialektyka, co nie. Ale dociekanie w tym wszystkim jakichś tajnych działań jest używaniem podobnej retoryki, co wszystkie te alternatywne media, które starają się nadać sens chaosowi. A dziś nie uświadczysz spójnej linii informacyjnej, możesz jedynie być sceptyczny odnośnie wszystkiego. A czy coś jest prawdą, czy nie jest – nie stwierdzisz. Możesz tylko wierzyć. Dlatego coś czuję, że z tą tęsknotą za aksjomatami do łask wróci instytucjonalna religia i wszyscy spotkamy się w kościele.

Im dłużej mówię i wykładam swoje racje, tym bardziej Mietek posępnieje, i widzę, że coraz bardziej skory jest do tego, żeby się ze mną brutalnie nie zgodzić. Po tym o kościele nie wytrzymuje, mówi:

– Naiwny jesteś, Maciek, bardzo naiwny i zobaczysz, że cię to wszystko zaleje, ani się obejrzysz, a te budki nawalą ci na głowę tyle informacji, że się ugniesz pod nimi i kręgosłup ci nie wytrzyma. Jak zobaczysz, jaką konstytucję napiszę Kolonko, Cejrowski i Kukiz, kręgosłup ci nie wytrzyma. Tam będzie preambuła, że będziesz zmuszony wietrzyć spisek u siebie w domu, sprawdzać, czy ci mama czegoś do zupy nie dolała na niedzielnym obiedzie, bo może działać na rzecz jakiegoś dolnośląskiego Daesh, dążyć do utworzenia wspieranej przez Stany Zjednoczone autonomii ludzi po pięćdziesiątce na Dolnym Śląsku. I co wtedy? Głupio ci będzie sprawdzać, czy nie masz trucizny w rosole od swojej własnej matki, co?

Autobus zatrzymuje się na przystanku przy targowisku, gdzie ludzie sprzedają owoce i warzywa. Wychodzimy, trochę burczy mi w brzuchu i kupiłbym sobie jakieś jabłko, ale nie ma czasu, musimy spieszyć pod ratusz. Milczymy.

Powiedziałbym coś, ale raczej się nie zrozumiemy. Nie chce mi się wierzyć w Kukiza, Kolonkę, Cejrowskiego i ich preambułę o rosole. No to milczę.

Ale niedługo. Jak tak szliśmy, zacząłem rozmyślać o starożytnych Atenach i o tym, że takiemu Sokratesowi musiało być tam łatwo, bo mógł chodzić to tu, to tam i być sprawiedliwy, informacji nie było tak dużo, ale nawet mimo tego wypowiedział sentencję, którą teraz powtarzam na głos:

– Wiem, że nic nie wiem.
– He? – burczy Mietek.
– Sokrates.
– Co Sokrates?
– Nic, brakuje mi go.
– A na chuj ci teraz Sokrates?
– Powiedziałby, co myśleć, co sądzić.
– Gówno prawda. O Sokratesie nic nie wiemy. Sam weź skumaj, ile mamy przekazanych nam wizerunków Sokratesa: Arystofanesa, Platona, Ksenofonta. Który prawdziwy? Każdy? No nie chce mi się wierzyć. Nawciskali nam tych Sokratesów, z których każdy jest inny, i bądź tu człowieku mądry w tym, jaki ten Sokrates naprawdę był.

Już mam ironicznie pytać, czy Arystofanes, Platon i Ksenofont też siedzieli w tych budkach i wciskali ludziom każdy innego Sokratesa, ale wchodzimy na rynek i już mi się nie chce.

Pod ratuszem pusto, jedna osoba na murku z rabatką próbuje zdjąć sobie buta, ratusz zaś zamknięty. Podchodzę do chłopaka, który próbuje zdjąć buta, i pytam, gdzie zamieszki, gdzie policja. Nie zwraca na mnie uwagi, patrzy w dal i mówi do siebie: – Nic nie da się zrobić.

Jakiś staruszek idący o lasce usłyszał moje pytanie, podchodzi i mówi: – Panie, spóźniłeś się pan. To wczoraj było.

Inny starszy pan w kaszkiecie zatrzymuje się przy nas i mówi: – Co? Ta rekonstrukcja zeszłotygodniowego zamachu na sejm? No pewnie, że już była. Coś pan źle poinformowany, zmień pan media – kiwa na mnie pouczająco palcem i patrzy przenikliwie, jakby dociekał, czy nie jestem jednym z dekabrystów. – Bo te, których pan słuchasz, w chuja pana robią.

Z dala jakaś pani krzyczy: – Jakbym tego ich prezesia złapała, do morza bym go wrzuciła. Z wężem, psem i kogutem w worku.

Pan w kaszkiecie się zagotowuje i krzyczy: – Co pani, to są legalnie wybrani rządzący, przez nas, Polaków. Jak się pani chce aborcji albo invitra, to wypierdalaj pani na zachód!

Pierwszy pan, który się przy nas zatrzymał, zaczyna szarpać za kurtkę pana w kaszkiecie, krzyczy: – Coś pan, cholera, szacunku dla kobiet nie masz, patriarcho jebany!

Chłopak na rabatce powtarza: – Nic się nie da zrobić.

– Tu już jest Berlin trzydziestego ósmego. Idź pan na ulicę Wojska Polskiego, zobaczysz pan kamień, który mówi, co tam się stało i co spalili. Niedługo sejm spalą, zamkną się w sali i podpalą, i dopiero będzie można interweniować, jak dym ludzie zobaczą na zewnątrz!

– Wydarzenia w sejmie to pikuś przy dymisji czołowych wojskowych.

Robi się szum. Idziemy.

 

– Ale się pokłócili, zaraz policja przyjedzie – mówi do mnie Miecio, jak już odchodzimy na bezpieczną odległość od ratusza. – To celowe działanie – mówi. – Chcą, byśmy się kłócili.

Już mam pytać, kto tego chce, ale Mietek znów mówi pierwszy:

– Dobra, słuchaj. Ja idę do szwagra na internet, muszę zamówić wrotycz do picia, co oczyszcza pory ciała i duszy. Wiesz, w sumie głupio byłoby, gdybyśmy mieli przejść na wyższy poziom świadomości, a ja bym został.

Nagle przechodzi w szept:

– Wrotycz jest zakazany przez Unię, dlatego muszę to zamówić u kuzyna. Wiesz, teraz, jak Minister Obrony Narodowej patroluje internet, to nigdy nie wiesz. Nie mogę ryzykować i zamawiać u siebie. To na razie! – krzyczy na odchodne.

Zgłodniałem z tego wszystkiego – myślę sobie, a przede mną, jak na życzenie, wyrasta na rogu blaszana budka z jedzeniem. Mam opory przed pójściem do budki, bo co jak to wszystko prawda, ale głodny jestem bardzo, a i może czegoś ciepłego bym się napił.

Podchodzę i widzę kobietę krzątającą się na zapleczu.

– Dzień dobry – mówię. – Frytki i kawę poproszę.

Pani wrzuca pokrojone ziemniaki do frytkownicy, a ja w tym czasie łypię na zaplecze w poszukiwaniu kabli, serwerów, Maxa Kolonki.

– Wszyscy jesteście chorzy – mówi do mnie, podając frytki. – Myślisz pan, że jesteś pierwszy, który mi zagląda za plecy? Ktoś powiedział w gazetach, że tyle budek w Polsce, bo mamy dotację za to, że trzymamy na zapleczu więźniów Ameryki, jak w Guantanamo, i wszyscy w to wierzą! No co pan taką minę robisz, jakbyś o tym nie słyszał? Po coś pan tam zaglądał? Widziałam przecież. Czego pan tam na zapleczu szukasz?

Parują gorące frytki w ten zimny, grudniowy dzień, a ja nie wiem, co odpowiedzieć, głupio mi o Kolonce coś albo o tych Słowackich z mistycznego okresu, że tam siedzą, niusy produkują, więc mówię:

– Sokratesa szukam.

I idę na autobus, nie czekając aż spyta, którego Sokratesa: Arystofanesa, Platona czy Ksenofonta.

• • •

Czytaj także:

• • •

Zobacz także:

• • •

Maciej Bobula – czyta, pisze, mieszka w Szalejowie Górnym.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information