Kultura puszczalskich [fragment]

Tomasz Leśniara

Przyszedł do mieszkania, ściągnął plecak z fioletowej eko-skóry, który – upolowany niedawno za niedużą kasę na eBayu – wywoływał niemałe zamieszanie wśród jego znajomych, po czym pozostawiając go w przedpokoju, udał się do swojej małej sypialni. Spojrzał na zegarek w kształcie samochodu, znajdujący się na biurku obok innych prezentów od mamy. „Kurwa, już tyle godzin” – pomyślał, po czym gładząc się ręką po podbrzuszu zastanawiał się, czy ogolić się jeszcze przed wyjściem. W końcu nie codziennie ma się randkę z TOTALNIE topowym modelem, który dopiero co wrócił z Tokio. Na dodatek czyta Bukowskiego, nie dołączając w zestawie żadnego: „Mam bulimię, bo mój tata gwałcił mnie w dzieciństwie, ale nie martw się, bo już z tego wychodzę”.

Usiadł na pufie pokrytej printem w chmury, po czym wyjąwszy z kieszeni swojego nadgryzionego już lekko przez ząb czasu iPhone’a 4 zapisał sobie przypomnienie, żeby, gdy już będzie po wszystkim, zadzwonić do Bartosza i opowiedzieć jak było. W końcu obiecał mu to. Ponownie zbadał ręką swoje podbrzusze i śmiejąc się wewnętrznie doszedł do wniosku, że najwyżej obróci całą sytuację w żart: „Sam mówiłeś do mnie misiu, to teraz masz”.

„Nie puszczaj się za ostro, chcę by zostało trochę dla mnie” – głosił SMS od Magdy, którego właśnie otrzymał. Wyobrażał sobie, jak siedzi znudzona na kiblu i pisze do niego te pierdoły. „To nie matura” – pomyślał. Nie był jakoś specjalnie zestresowany. Nie robił sobie też wielkich nadziei. Od rozstania z Maksem spotkał się już z całą masą różnego rodzaju chłopaków poznanych na fellow czy kumpello, lecz żaden nie zgadzał się od razu na seks, a na to polował Łukasz.

Pogoda tego dnia była przyzwoita. Październik należał do jego ulubionych miesięcy. Żadnych pikników rodzinnych w parkach, żadnych uśmiechniętych ojców kopiących piłkę ze swoimi małymi Lewandowskimi, żadnych ubranych na różowo dziewczynek z balonikami, par całujących się na trawie, łeee! Święty spokój, dźwięk kropel deszczu spadających z liści na blaszane dachy osiedlowych śmietników… Poezja. Wszystko umiera. Liście spadają z zaschniętych gałęzi, martwe kończą swoją egzystencję na asfalcie, gdzie najprawdopodobniej osika je jakiś kundel podczas porannego spaceru, a fałszywa miłość, taka, w jaką był wplątany przez ostatnie dwa lata, trwa dalej w najlepsze, udostępniana na Facebooku, pokazywana na Snapchacie i celebrowana w galeriach handlowych. Miłość. Starbucks. Grycan. Versace Eros. Książki Grocholi. Miłość.

Wyszedł z kamienicy i poszedł na przystanek tramwajowy. Rety, jaki w tym Krakowie jest syf. Większej żulerii chyba w Polsce nie ma. A jak ludzie w komunikacji śmierdzą! Po co się ten Chajzer tyle lat w tym Polsacie produkował? Na co były te wszystkie reklamy proszków, tak pięknie pachnących, białych jak szaty anielskie (lub mefedron)? W Paryżu nawet byle kloszard ma klasę! Tak przynajmniej słyszał od tych przystojnych, odżywiających się sushi i wodą Voss chłopaków… Czy oni mogliby go okłamać? Zawsze patrzą na niego z pewnością siebie, wyprostowani, podobnie jak politycy – z wielkich bilbordów zaśmiecających miejską przestrzeń, która i tak jest wystarczająco dołująca.

Zmierzał do centrum. Umówili się w Galerii Krakowskiej pod Zarą. Pedały to zawsze Zara albo brytyjski streetwear. Zapamiętajcie. Jak traficie kiedyś na gagatka bez koszulki z wizerunkiem Matki Boskiej lub wnętrza jakiejś sakralnej budowli, to wiedzcie, że to najprawdopodobniej pomyłka, nie ten adres. Okazuje się wtedy, że wcale nie chodziło o ulicę Brzozową, tylko Wrzosową, i masz stąd spierdalać w podskokach. Możecie sprawdzić jeszcze telefon dla pewności, ale najprawdopodobniej będzie to jakiś Franek, co dorabia na budowie centrum konferencyjnego i w niepoważaniu ma te wszystkie srajfony, bluzy z printami i czarno-białe zdjęcia na Instagramie przedstawiające stare płyty winylowe zestawione z najnowszym iPadem.

Jeśli chodzi o muzykę, to czasy, w których pedalstwo słuchało Madonny i Cher, powoli odchodzą w zapomnienie. Pokolenie wielkich diw zanika. Teraz każdy z nas słucha hipsterskich pierdów typu The XX, XXYYXX i Lany Del Rey, która tymi swoimi tekstami typu: „Kochanie, jestem w tobie taka zakochana, a w tych dżinsach wyglądasz jak James Dean, odpływam, skarbie” zdążyła zanudzić już chyba każdego.

„Jeszcze tylko dwa przystanki…” – pomyślał siedząc w tramwaju. Badał otoczenie przez cały czas. Uwielbiał podglądać w komunikacji miejskiej chłopaków zerkających na dziewczyny, które się im podobały. Jednocześnie lajkował na Facebooku posty swoich znajomych, które negowały łamanie praw zwierząt, tak bardzo bezbronnych wobec drapieżnych ludzi z telefonami w rękach. A potem sio na longera do KFC! Oszczędzał na jedzeniu, by móc jeszcze lepiej się ubrać i kupić karnet na siłownię; tę, która znajduje się jeden przystanek od jego miejsca pracy. A pracował – ku swojej uciesze – w popularnej wśród hipsterów knajpie na Kazimierzu. Nazwa tak trudna do wymówienia, jakby właściciel chciał na siłę udowodnić wszystkim, że tak wyjątkowej speluny dla cierpiących na nadmiar rodzicielskiej gotówki bananów jeszcze w Krakowie nie było!

Łukasz zawsze lubił tam pracować. Grafik był bardzo elastyczny, pozostali pracownicy też fajni… Często wychodzili wspólnie w piątki po pracy do McDonald’sa, gdzie po zjedzeniu tony chorobotwórczych cheeseburgerów i innych śmieci nagrywali swoimi iPhone’ami śmieszne filmiki w kiblu, które następnie lądowały na Instagramie, oznaczone tagami: #swag #yolo #weekend #friends.

Przystanek Dworzec Główny. Wysiadł pokornie, poprawił adidasy, do których chyba coś wpadło, po czym skierował się w stronę wejścia. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył, że pod Zarą nikt nie stoi!

No i co teraz?... A mógł napierdalać ogry w Diablo! Właściciele serwisów pornograficznych też muszą z czegoś żyć! Spędziłby wieczór drapiąc się to tu, to tam, jedząc popcorn kupiony w Biedrze za dwa złote, pijąc swoje ulubione wino Carlo Rossi California Rose, które zawsze pił ze swoim byłym… Wszystko byłoby w porządku i to bez stresu, kamyka w bucie, całej masy kobiet wrzeszczących naokoło: „Zośka, kupiłam taką kieckę, że szykuj się i idziemy na bal”.

Poszedł do Coffeeheaven, które znajdowało się nieopodal, i usiadł przy stoliku z widokiem na Zarę. „Przecież nie będę tam stał jak kretyn!” – przekonywał sam siebie. Normalnie w życiu nie poszedłby do Coffeeheaven, bo zwykle chodzi do Starbucksa, ale skoro już zmusiła go do tego sytuacja… „Zaraz, kiedy ja miałem następny raz iść na siłownię?”.

Obserwował sklep. Co chwilę wychodziły z niego coraz to ciekawsze indywidua, które to cieszyły swoje młode twarzyczki dzierżąc te czarne torby, w których to na pewno pochowane były WSPANIAŁE kurtki z wiskozy kupione za jedyne osiemset złotych! Napisał nawet status na Facebooku: „Jakaś wyprzedaż w Zarze jest? Bo siedzę i widzę, że cała masa ludzi z zakupami wychodzi”. Dostał odpowiedź w komentarzu od kolegi z pracy: „Gdzie Ty siedzisz?! W CH?”.

Zanosiło się na to, że nic się nie zmieni. Nadal będzie robił sobie zdjęcia w szatni na siłowni, zastanawiając się zarazem, czemu będąc wysokim, szczupłym i ładnie zbudowanym nadal nie ma planów na tę noc. Nadal będzie dostawał oferty seksu od starszych panów z okolic Prokocimia, na które będzie odpowiadał mocnym „spierdalaj”. A co ma powiedzieć Magdzie? „Przecież ona nie da mi spokoju…”.

No dobra. Skoro już musiał pofatygować się aż do Krakowskiej, to czemu miałby teraz wracać do mieszkania? Natychmiast napisał na Twitterze, że jest w galerii, nie zaznaczając jednak gdzie dokładnie, żeby potem nie było…

Czas mijał, a nikt do niego nie napisał ani nie zadzwonił. Wkurwiło go to totalnie. Wyszedł z kawiarni, zostawiając na stoliku wypite do połowy Strawberry Extreme. Błądził między wystawami sklepów, zastanawiając się, co sprawić sobie na święta. Rodzice wysyłali mu pieniądze na czynsz, więc te swoje wypłaty mógł przeznaczać na jakie tylko chciał głupoty. Najczęściej były to kolejne najeczki do biegania, w których to oczywiście… nie biegał. Oprócz tego uwielbiał kupować plakaty w Empiku, które to – przedstawiając jakąś scenę z Gwiezdnych Wojen czy też Monę Lisę palącą skręta – były całkowicie nieinteresujące i oklepane.

Zaczynało robić się późno. Wystawy sklepowe traciły na atrakcyjności, ponure ekspedientki wyglądające ukradkiem zza szyb snobistycznych butików miały miny z kategorii: „Niech nikt tu nie wchodzi, bo chcemy już ogarnąć i iść do domu”, a pan ze stoiska z bubble tea przysypiał na stojąco. „Cóż, pora chyba się zbierać” – pomyślał Łukasz stojąc przed iSpotem, w którym jak zwykle nie było na nic żadnej promocji.

Wrócił do domu rozczarowany. Rozglądał się po mieszkaniu, coś tam nawet do jedzenia próbował zrobić, lecz nie za bardzo mu to szło. Zrobił za to selfie w łazience, które to wysłał wszystkim znajomym poprzez Snapchata. Nikt nawet nie odebrał.

• • •

Tomasz Leśniara (1996) – urodzony w Rabce-Zdroju, nienawidzący Rabki-Zdroju. Przewrażliwiony na swoim punkcie miłośnik oprowadzania obcokrajowców po krakowskich klubach, fan Cheta Fakera i Britney Spears. Mieszka w Krakowie. Chce być Laną Del Rey, ale mu nie wychodzi.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information