Przypadki Piotra Polaka (9): Komórka dla radomiaka

Marcin Kępa

Piotr Polak i Melchior Ostrówski, goście o całkiem odmiennych charakterach, mieszkają w Radomiu. Wrócili tutaj po studiach polonistycznych i pracują w kulturze. Organizują wystawy, piszą teksty, łażą po mieście. Jak wszyscy inteligenci, stykają się z absurdami świata, ale że jest to Radom, odczuwają je w dwójnasób. Lokalne piekiełko przypala skrzydełka. Remedium na radomską rzeczywistość znajdują we wspólnym piciu alkoholu i długich, sokratejskich rozmowach o wszystkim i o niczym. Napędzają się tym samym i motywują do działania. W bliższym tle żyje ćwierćmilionowe miasto, raz lepiej, raz gorzej. W tle dalszym – Polska współczesna. Na pierwszym planie – zmęczony życiem Piotr Polak, tuż za nim – kreujący się na narodowego (na razie lokalnego) wieszcza Ostrówski.

Czy praca w radomskiej kulturze, marnie nagradzana, ma sens?
Czy Polak znajdzie wreszcie żonę?
Czy Ostrówski zrobi w końcu literacką karierę?
Czy komuś w Radomiu potrzebne jest lotnisko?
Czy Radom to miasto, czy sposób myślenia?

 

 

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia (9): Komórka dla radomiaka

 

Piotr Polak należał do pokolenia, które wzrastało jeszcze bez komputerów, internetu, komórek i smartfonów. Technicyzacja Polakowego życia przebiegała powoli, mozolnie nawet, gdyż Piotr, turysta lubujący się w naturalnych krajobrazach, z niechęcią, nieufnością i przestrachem patrzył na nowe sprzęty, których obsługa jawiła mu się jako męka, w najlepszym razie – strata czasu. Jednakże, ze względu na pracę i sytuację uczuciową, musiał w końcu nauczyć się korzystać z komputera, opanować śmiganie po necie i wyszukiwanie na portalach randkowych kolejnych kandydatek do ożenku. Mimo upływu ładnych paru lat, wciąż jednak czuł spory psychiczny dyskomfort, kiedy odpalał komputer i stukał w czarną klawiaturę. Migający ekran przyśpieszał mu nieprzyjemnie akcję serca. Komórka, noszona w obcisłych spodniach, wibrowała niemile, drażniąc owłosione udo. No istna męka. Nienawidził pisać SMS-ów, najchętniej rozpieprzyłby te mikroskopijne klawisze w cholerę, a po lekturze któregoś z esejów o Kafce i Gombrowiczu utwierdził się w przekonaniu, że telefon to demon, mass media – podłoże Apokalipsy, zaś możliwość komunikowania się w ciągu paru sekund z całym światem to już nawet nie McLuhanowska globalna wioska, ale zwykła wiocha.

– Nosisz demona w spodniach – zaśmiewał się Ostrówski, kiedy Polak zwierzył mu się z lektury eseju.
– Bardzo śmieszne, bardzo – mruczał zły Polak, popijając piwo w kultowym lokalu przy dworcu. – Ja tutaj o poważnych sprawach, a ty, prezesie, sprowadzasz to wszystko do jednego. Naprawdę nie przystoi.
– A wiesz, że komórka to ponoć przedłużenie penisa? – jak elektron wokół jądra krążył i drążył Melchior. Po chwili zastanowienia jednak zmienił temat, bo jego malutka nokia nijak się miała do kobylastej Polakowej komóry, wżynającej się w ciało i zdecydowanie utrudniającej wiązanie sznurowadeł. Zimą Polak nosił buty na rzepy.
– Ech – machnął ręką Piotr.

Obaj ostentacyjnie obnosili się ze swoimi starymi modelami telefonów, podkreślając tym samym własną niezależność i kontestację. Nie szli z prądem; z pogardą patrzyli na kolegów, którzy co dwa miesiące zmieniali telefony. Ostrówski miał tak poobijany aparat (leżał nieraz), że powoli zacierały się na nim cyfry i napisy; telefonem Polaka można było spokojnie bić karpie na wigilię. Wszelkie SMS-owe propozycje operatorów panowie filolodzy i kulturoznawcy odrzucali z obrzydzeniem. Wiele razy do Polaka przychodziła rozpaczliwa wiadomość, żeby zmienił telefon, że nowy ma za darmo, żeby tylko odebrał w salonie, że czeka, nowiutki, błyszczący... Nic. Ostrówskiemu z kolei przychodziły non stop komunikaty, że czeka na niego napalona laska, względem której winien sobie, w super cenie, to i owo powiększyć. Melchior jednak niczego sobie nie powiększał, włącznie z telefonem, który mieścił się w męskiej dłoni. Za to, chyba z zemsty, włączyli mu na czekanie jakąś wiejską muzyczkę, Polakowi zaś wtłoczono w aparat szlagier „Bum szakalaka, zostaw mego ptaka”. Wywołało to nawet raz małe zamieszanie, kiedy do Piotra zadzwonił jeden z miejskich włodarzy. Ów polityk słynący z nieskazitelnej moralności, wytrwale tropiący wszelkie patologie, takie jak homoseksualizm czy gender, potraktował granie na czekanie jako kpinę z urzędu; sprawa otarła się o bezpośrednich przełożonych Polaka.

– Ja mu: dzień dobry, a on mi, że czuje się obrażony – relacjonował potem kolegom incydent z graniem na czekanie.
– Dobrze, że nie włączyli ci jakiegoś satanistycznego kawałka albo baby z brodą – kiwał głową Ostrówski. – Byłoby już po tobie.
– Jak to gówno wyłączyć? – pytał Polak.
– Normalnie – odpowiadał Melchior.
– Czyli jak?
– O Jezu, dowiedz się w salonie. Idź, powiedz, że sobie tego nie życzysz, i tyle.
– Aha.
– Zdrowie.

Oczywiście Polakowi nie chciało się iść do salonu; już sama nazwa go odstręczała.

– Jaki, kurwa, salon? – pytał nieraz zdrowo poirytowany. – Co za cholerne pustosłowie! Leksykalne bzdury...
– To jeszcze nic w porównaniu ze światem pościeli, salonem łazienek, galerią alkoholi – wtórował Ostrówski. – Albo salon, albo łazienka. Kierkegaard, znaczy. A raczej Mrożek.
– Pustka, cholera, nadęta bańka, ściema, podłość, zdrada – zapieniał się Piotr.
– Ha, a co powiesz na galaktykę podpasek? Albo kosmos komórek?
– Wszechświat smartfonów – wzdychał cicho Polak i patrzył z niewysłowioną tęsknotą w nieokreśloną dal.
– Jedna z radomskich prywatnych uczelni reklamuje się hasłem „Ocean możliwości” – podpuszczał dalej Polaka Ostrówski, ciesząc się w duchu, że kolega tak żywo reaguje.
– No proszę. Podrzędna szkółka, gdzie obciach dzieci posłać, posiłkuje się oceanem. No popierdoliło tych ludzi, popierdoliło – warczał Piotr.
– A wiesz, że jak „Radomiak” grał w trzeciej lidze z jakimś Tajfunem Waligruchy czy Juventusem Suchedniów, i jak w ciągu pięciu minut nasi strzelili tamtym dwa gole, to lokalny komentator darł się w lokalnej telewizji, że było to pięć minut, które wstrząsnęły światem? – dokładał do pieca czarnowłosy prowokator.

Polak miał wtedy ochotę pozbyć się wszelkich nośników bełkotu, odciąć się od cywilizacji jak, dajmy na to, Thoreau; wyjechać w głąb ciemnego lasu, pooddychać powietrzem, przez które nie przechodzą te wszystkie fale, stresogenne i chorobonośne wibracje, no i spać, spać, spać. Bez urządzeń permanentnie inwigilujących. Poza płynną nowoczesnością czy ponowoczesnością.

Jednakże, bądźmy sprawiedliwi, takie choćby komórki obu panom się jednak przydawały. W okamgnieniu mogli zadzwonić do siebie, umówić się na spontaniczne piwo, pogadać o bzdurach i imponderabiliach, tudzież obrobić komuś cztery litery. Mieli też niemały ubaw, kiedy dostawali SMS-y od jakichś Stell, Sar czy Mariol o takiej np. treści: „Dłuższy, grubszy i twardszy – w twoim zasięgu”, „Chcesz mnie, to zadzwoń, co ci szkodzi”, czy „Plastry oczyszczające Bonzai na każdej pięcie w każdą noc”. Polak dokonywał in statu nascendi analizy antropologicznej, Ostrówski koncentrował się na leksyce, poetyzmach i innych stylistycznych izmach, którymi opakowane były te zdawkowe komunikaty. W sumie trochę rzeźbili na pokaz, zafiksowując się w treściowej pustce swoich rozważań, ale – i tu byli zgodni – wszak cała humanistyka to gonienie swojego ogona, odwierty w nieistniejących realnie przestrzeniach, penetracja pustki, językowa ekwilibrystyka wokół nigdy-nie-nazwanego, artefakty nonsensu i – za Maxem Weberem – nadawanie sensu bezsensowi.

– Zwartość, struktura, szyk – zaciskał pięści Polak, czytając SMS-y.
– Chaos, bełkot, maź – ripostował Ostrówski, któremu czwarte piwo podchodziło refluksem do gardła.
– Przyboś, Białoszewski – sapał Piotr.
– Gombrowicz, Houllebecq – wtórował Melchior.
– Struktura, synteza, forma.
– Dysseminacja, analiza, bezformie.

I tak w kółko. Im więcej piwa, tym górnolotniejsze sformułowania. Czasami te pseudointelektualne przekomarzanki przerywał dźwięk telefonu Piotra, przypominający stukanie cepem w drewnianą trumnę, albo piskliwy ton komórki Ostrówskiego, przy którym Kukizowy cytat „Mamo, opętał mnie demon” to pikuś. Pan Pikuś.

– Halo – Melchior nabierał powietrza w płuca, usiłując zabrzmieć w słuchawce jak najpoważniej.
– Tak? – zgłaszał się oficjalnie Piotr, po czym następowało tubalne: „A, witam serdecznie!”.
– Jeszcze pracuję – mówił powoli Ostrówski.
– Jestem w pracy – podobnie oświadczał Polak. – W ramach antropologicznych obserwacji uczestniczących z kolegą prezesem spożywamy trankwilizatory, penetrując jednocześnie skomplikowane i nakładające się na siebie narracje w tutejszej przestrzeni.
– Nie piję, tylko pracuję – tłumaczył się cierpliwie zniecierpliwionej żonie Melchior.
– Tak, oczywiście, pozdrowię pana prezesa – huczał z kolei Piotr, łypiąc w stronę Ostrówskiego porozumiewawczo. – A, bodajże czwarte pijemy – dodawał.
– Tak, siedzę z Polakiem – brnął w rozmowę z małżonką Melchior. – Mamy zebranie. Naradę, znaczy. Zostały nam jeszcze ze dwa pi... punkty do omówienia.

Po skończonych rozmowach panowie z obrzydzeniem zerkali na swoje przedłużenia i demony. Ostrówski stukał komórką o blat lepkiego stołu; Polak, sycząc z bólu, powoli wsuwał swój kobylasty aparat w kieszeń wąskich, metroseksualnych spodni.

Za oknami lokalu królował głęboki luty (chociaż w tym roku akurat zima była ciepła), co wcale nie oznaczało w Radomiu sensownej odwilży. Miasto uginało się pod ciężarem kolejnych supermarketów i galerii handlowych, o wypacykowanych salonach telefonii komórkowej nie wspominając. Biedronki, żabki i innej maści stonki wtranżalały Radom aż miło.

• • •

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia – spis odcinków

• • •

Marcin Kępa (ur. 1977, w Radomiu) – pisarz, publicysta, animator kultury. Absolwent polonistyki UW i zarządzania kulturą UJ. Współpracownik „Gazety Wyborczej”, gdzie prowadzi stałą rubrykę „Literacki Atlas Radomia”. Współautor (z Ziemowitem Szczerkiem) zbioru opowiadań Paczka Radomskich oraz autor książki Twierdza Radom. Napisał teksty do wielu popularnonaukowych i naukowych wydawnictw poświęconych rodzinnemu miastu, m.in. Radom. Spacer sentymentalny i Na pamiątkę. Radomianie na starych fotografiach. Opowiadania publikował w ukraińskim „Granosłowije”, „Gazecie Wyborczej” i „Miesięczniku Prowincjonalnym”. Wieloletni pracownik Ośrodka Kultury i Sztuki „Resursa Obywatelska” w Radomiu, w którym kieruje Działem Dziedzictwa Kulturowego. Twórca Klubu Dobrego Filmu i Radomskiego Festiwalu Filozofii „Okna” im. prof. Leszka Kołakowskiego. Od 2010 r. prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego. Laureat Radomskiej Nagrody Kulturalnej za 2013 r. Kocha skomplikowaną i trudną miłością swój prowincjonalny Radom, dlatego czasami mu tu ciasno i wyściubi nos poza rogatki. Tylko po to, żeby przekonać się, że wszędzie jest podobnie, a Radom to Polska w pigułce.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information