Kresy nie istnieją (4): Ona i Ona

Konrad Janczura

Polska to kraj małych miasteczek, dlatego – jak wszyscy wiemy – kraj ten tworzy iluzoryczny ład, w którym sielska pobożność i nabożna pracowitość są wyciągnięte na wierzch, a następnie pokazywane całemu światu. W państwie polskim lokalne periodyki jedynie fotografują rządzących, dumnie rozsiadających się na kolejnych nadaniach i rocznicach, by pokazać jeden najwspanialszy i niedościgniony wzorzec, odziedziczony po „szlachcicu na włościach”, będącym za pan brat z klerem i mającym wszystko w swoim posiadaniu. Niech zatem Lubaczów – małe miasteczko na Podkarpaciu – posłuży jako wzór dla opisania innych polskich miejscowości, gdzie życie od lat toczy się innym torem niż od Święta Plonów do Dni Swojskiego Jadła, wśród ludzi innych niż ci z serialu Ranczo. Niech pokaże się Polska wypełniona młodością, buntem i pokątnie poszukiwaną popkulturą. Z opowieściami o szaleńcach i kombinatorach. Inspirująca nieogarniętą, wariacką anegdotą. Bez obleśnych, źle ubranych pasibrzuchów. Na sportowo i z siekierą, z obłędem w oczach. Taka jest nasza ojczyzna.

 

 

Kresy nie istnieją (4): Ona i Ona

 

Jakoś o szóstej nad ranem zamykali Betel i już przestawałem wszystkich obrażać. Bo co, mi nie wolno? Pierdoleni, zniewieściali hipsterzy – kim są wobec mnie, Tatara z Podkarpacia, którego pradziadek dowodził obroną Lubaczowa? Wyjebać szmacie jednej i drugiej, niech im te iPhony popękają, kurwa.

Paris wzięła mnie stamtąd, bo jeszcze chwila i na mojej głowie wylądowałaby jakaś gentlemańska butelka. Szedłem jak wokalista kiepskiego zespołu bluesowego. Szedłem za nią. Kurwa, zawsze jej ulegam. Wystarczy ta jej „trwała” na głowie i może być mi matką i żoną (bo kochanką nie chce). Niosłem ze sobą resztki piwa w butelce. Smakowało koszmarnie. Wypierdoliłem. Bang! – a potem: „Co robisz, idioto? Cisza, kurwa”. I tak szliśmy.

Wiedziała, że chcę się jeszcze zeszmacić. Albo doszmacić. Coś mówiła pod nosem, ale jej nie słuchałem. Myślałem o powrocie do domu.

– I wiesz, to nie ma sensu – dobiegały jakieś rozmowy z oddali.
– Ale kurwa...

No właśnie.

 

***

 

Gdy przyjechałem na Podkarpacie po kilkuletnim błąkaniu się po Krakowie, świat ten wydawał mi się kompletnie dziecinny. Naiwny. Zbudowany na kilku śmiesznych normach, w których ugrzązł na wiele dobrych lat. Te domy wyglądające jak bunkry, opalające się u ich boku niemieckie samochody, ciągłe krzyki albo poczciwe pozdrowienia starych ludzi. Dźwięki maszyn rolniczych. Wszystko czekające na błogi czas, kiedy to będzie lała się wódka, piekła kiełbasa, a żona, po kilku godzinach cierpliwości, zawoła do domu.

Przyjechałem tu wybrakowany moralnie i sensorycznie. Kleiłem pierwsze zlecenia programisty, umęczając się nad klawiaturą, z godnymi pożałowania przerwami na Facebook czy inne internetowe głupoty. Wracałem do idiotycznych duchów przeszłości. Odkopywałem stare znajomości, które szybko mnie nużyły, jak i większość rozmów, które z kimkolwiek tu przeprowadziłem. Kompletnie nie wiedziałem, czego chcę.

– Mógłbyś potrzymać mi torebkę? – zapytała.
– Sama nie możesz?
– Przecież jesteś facetem.
– Mam ku temu poważne wątpliwości.
– To się popatrz w lustro i sobie pierdolnij w łeb – zawołała szyderczo.
– Może ciebie pierdolnę? – odpowiedziałem zrezygnowany.
– Mnie nie można nawet kwiatkiem ruszyć. No już, potrzymaj chwilę.

Z kim rozmawiałem? Właściwie nieważne. Dopiero przestały trząść mi się ręce. W 27. roku życia miałem już za sobą poważną wersję choroby alkoholowej, a właściwie nie miałem jej za, tylko przed sobą. Do końca życia. Pytanie tylko, na ile potrafiłem ją wstrzymać. Wydarzenia z przeszłości huczały jak szalone – rano, we dnie i w nocy. Przede wszystkim w nocy. To wymuszało nieobecność, idiotycznie miejską nieobecność.

W tak marazmatycznym krajobrazie pojawiło mi się dziecko. Dziecko, jakim byłem tuż przed opuszczeniem rodzinnego domu (który pod moją nieobecność się rozpadł). 17-letnia koleżanka, w całości oddana światu koni.

– Mam nową klacz do zajeżdżenia – mawiała z entuzjazmem.
– Sam się czuję zajechany – mawiałem bez entuzjazmu.
– Ty tak pierdolisz i pierdolisz...
– Taki wiek.
– Bo ty w ogóle jesteś stary i powinieneś szykować się do grobu.
– A ty jesteś młoda, więc nie powinnaś łazić z takimi starymi nudziarzami jak ja.
– Zaraz ci pierdolnę – gdy tak mówiła, podziwiałem jej cierpliwość.
– Nic nie poradzę.
– Kurwa, babcia niech ci poradzi.
– Ona jest całkiem jak ty...
– … czyli normalna? – odpowiadała tak czasem z zadziwiającą błyskotliwością.
– Czyli Podkarpacka.

Magda, bo tak miała na imię, w mózgu miała dokładnie to, co moje matki, babki i ciotki: przyzwoitość, wrażliwość na gest, pruderyjność i jakąś chłopską kokieterię. Oglądanie tego wszystkiego w tak młodym organizmie, który jeszcze z jakąś dworską manierą oddaje się końskiemu światu – dawało mi jednak swoiście nową jakość, taką chęć obcowania z niewinnością, która pewnie niezależnie od biegu wydarzeń, jak w przypadku większości tutejszych ludzi, nigdy z niewinnością nie zerwie, a jedynie zamieni się w mniej lub bardziej podkarpacką poczciwość.

Magda, na pierwszy rzut oka, wyglądała na całkiem atrakcyjną kobietę. Ale nie było w niej nic, co mogłoby uczynić ją „lolitą”, bowiem wszystko w tym rozbrykanym smyku świeciło polską wsią. Było to więc zabawne, ale nie seksowne (zatem całkowicie bezpieczne).

Magda pewnego dnia zaprosiła mnie na wycieczkę. Na wycieczkę z jednej podkarpackiej wioski do drugiej. Inne podróże praktycznie nie wchodziły tu w grę, więc z chęcią przystałem na tę propozycję. Nad ranem pojawiłem się pod jej domem ze swoim błękitnym rowerem, by dla konia, na którym miała jechać, być tzw. „klaczą prowadzącą” (cokolwiek to znaczy).

 

***

 

Paris równała kolejne kreski mefedronu, które dwoiły mi się w oczach jak białe linie na zepsutym monitorze komputerowym. Staliśmy w jakimś mrocznym dark roomie, gdzie straszliwe łańcuchy przypominały o tym, co tu się działo i dziać mogło. „Trwała” na jej głowie zaprowadziła mnie do dziwacznego miejsca, będącego w istocie tajną meliną dla społeczności LGBT. Obiecaną atrakcją były narkotyki i tak rzeczywiście się stało. Wiedząc o zbliżających się zaburzeniach paranoidalnych i stanach lękowych, dawałem się ponownie pogrążyć krakowskiemu nihilizmowi, by chwila trwała, a skutek jak zwykle był fatalny. Nihil novi.

Paris tańcowała zamiatając fioletową spódniczką przy hitach MTV sprzed dwudziestu lat. Britney, 50 Cent, J.Lo – dawno upadłe anioły. Ona właściwie też. Sam chyba próbowałem skleić coś swoimi nogami, ale szybko zrobiło się duszno. Pić, kurwa. Kurwa. Kurwa. Agresja i jakiś fatalny zachwyt nad sobą wypełniały mi mózg. Mogło być tylko gorzej.

– Nie masz mózgu. Daj się napić – krzyczała do mnie z parkietu.
– Mózg zostawiłem na Podkarpaciu.
– Chyba raczej wyjebałeś gdzieś w koszu, w Krakowie – zripostowała.
– Albo utopiłem w fontannie. Na Placu Szczepańskim.

I w kółko te same dowcipy. I w kółko te same miejsca. A świat wirował i nie chciał przestać. Bo trzeba było wytrzeźwieć, a to bolało.

 

***

 

Jechaliśmy przez lasy i chimeryczne podkarpackie wsie. Wyglądaliśmy właściwie jak bohaterowie filmu sponsorowanego przez Apple – ja na hipsterskim „holendrze”, wioząc w głowie całe stronice chorych miejskich doświadczeń, a za mną na koniu ona – miła i subtelna młoda dama, czarnowłosa i zadziorna. Jeszcze bez chorych przeżyć.

Okoliczny lud obserwował nasz dziwaczny pochód. Sam nie wiedziałem, jak spojrzeć w oczy tym prostodusznym ludziom. Przechowywałem w sobie nauki ojca, który karmił mnie nieufnością wobec Ukraińców. Wszyscy właściwie tutaj się tym karmili. Im bardziej zbliżałem się do granicy, do położonej niedaleko wsi granicznej – Werchraty, tym bardziej narastała we mnie dziwaczna czujność połączona z jakąś genetyczną pogardą. To wszystko budziło całe moje Podkarpackie zło, które kazało węszyć w tych chatach w poszukiwaniu obcego elementu. Oni się tu ukrywają, oni palili moich krewnych. Tak mnie nauczono myśleć, niestety. Wiedziałem o palonych wsiach, ludziach i ich rozpruwanych brzuchach. Ale i tak w głowie wygrywały moje stare, krakowskie sprawy.

 

***

 

– Ty jesteś popierdolony! – krzyczała Paris. – W czym on ci zawadzał? Jak chcesz szukać guza, to spierdalaj na to swoje Podkarpacie i tu nie przyjeżdżaj nawet. Po chuj ja się z tobą spotkałam?
– To trzeba było spotkać się z jakimś pierdolonym chłopczykiem z Ujotu, kurwa. Nie wiem, po chuj się ze mną widujesz, skoro tak cię wkurwiam. Idź do domu i mnie nie denerwuj.
– Tak, kurwa. Całe życie pokazuj, jaki to, kurwa, jesteś zjebany. Bo, kurwa, wielki się znalazł artysta z bożej łaski. Wiesz, ilu tu jest takich jak ty? Wszyscy tacy sami. Ale tak trudno jest zmądrzeć...
– Długo jeszcze będziesz tak pierdolić?
– Kurwa, długo. Żeby ci ten najebany łeb rozkurwić.

Po tym oświadczeniu głośno się roześmiałem. I ona też. Oboje byliśmy siebie warci. Puści w środku i zajechani współczesnym światem. A przynajmniej tak się najlepiej o sobie pisze, kiedy prowadzi się nikomu nie potrzebny żywot. Jak połowa współczesnego świata. Stroiliśmy swoje paranoiczne mózgi w ładne ciuszki. I nic, byliśmy jedynie tłumem na Szewskiej. Kogo to wszystko, kurwa, obchodzi?

 

***

 

Jechałem z nią dalej przez te pola i lasy. Z któregoś domu wyszedł chłop i krzyknął: „Ało!”. To takie tutejsze wyrażenie zdziwienia, podziwu, zaskoczenia. Niby pokrewnych emocji. Chciałem mu „cyknąć fotę” i wrzucić na Instagram. Najchętniej wszystko bym wrzucał, udostępniał, szerował... Gdy wprawiałem w ruch swój śmiesznie hipsterski rower, koń za mną prychał, bo był zdrowy i pewny siebie. A ja jakiś wybrakowany. Ciamajda z miasta – dokuczała mi babcia.

– Zaraz dojedziemy do mojego dawnego szefa – oznajmiła.
– Jesteś taka młoda i już miałaś szefa? – odparłem ze zdziwieniem.
– Tak, jest szefem stadniny w Rogowych Kopcach. Dziwny facet. Nie wiadomo, skąd się wziął. Miał kiedyś mnóstwo kasy, teraz chyba tonie w długach.
– Jak wszyscy tutaj.
– Bądź dla niego miły. Możliwe, że on dla ciebie nie będzie. Ale to stary zgred i dziwak.
– Po prostu nie będę się odzywał.

I rzeczywiście, dojechaliśmy do sporego gospodarstwa, gdzie wszędzie pachniało dziką świnią, tu i ówdzie walały się jakieś końskie akcesoria, a w ogóle to przywitała nas dosyć szpetna Ukrainka. Dostałem kawę (którą zaparzyła mi Magda) i przywitałem się z brzuchatym siwuchem w rybaczkach, białych skarpetach, no i oczywiście... sandałach. Zaczął rozmawiać ze swoją byłą aspirantką. Ja patrzyłem się niemrawo na wiszącą na ścianie głowę dzika.

Chyba właśnie dlatego tak sztuczna jest sielskość Podkarpacia. Bo wykształcona przez myśliwych, krętaczy i prowincjonalnych biznesmenów, którzy całe życie kreują tę maskę poczciwego sąsiada. Nikt jej nie kupuje, ale każdy się do niej przyzwyczaił. Tak jak każdy przyzwyczaił się do notorycznego chlania i widoku pijaństwa, patologii, przemocy. Do beznadziejnych perspektyw, braku pracy, samobójstw, smutku... A bez końca tu się tylko opowiada. Opowiada o tym wszystkim.

 

***

 

Paris chciała iść do domu, ale wzięliśmy resztki proszku, który został w samarze. Świtało. Kupiliśmy Sprite'a. Udaliśmy się na długi spacer, nogi szły same. Nie mogliśmy spać, a nie czekało nas nic, oprócz dreszczy, nerwicy, dołów i zjazdu. Niebawem miałem wsiąść do pociągu i powrócić do Lubaczowa. Z pięknie ubranego Krakowa do Lubaczowa, gdzie właściwie nikt w ubrania nie inwestuje (może jedynie okoliczni dresiarze). Pewnie chciałbym zakończyć pointą, ale w historii tej chodzi tylko o to: możliwe, że w Polsce naprawdę nie ma dokąd iść.

• • •

Kresy nie istnieją – spis odcinków

• • •

Konrad Janczura – widzi i opisuje, czyta i recenzuje. Garstkę prozy opublikował w „Ha!arcie”, związany głównie z Popmoderną jako pokręcony recenzent. Kiedyś myślał o karierze akademickiej, dyskursy jednak już go nie kręcą. Na papierze wystąpił jako autor opowiadania grozy w antologii poświęconej Stefanowi Grabińskiemu oraz jako wojak w 45. numerze Ha!artu. Pewnie coś jeszcze się trafiło. Pozdrawia małe miasteczka.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information