Kresy nie istnieją (3): Miłość na wschodzie

Konrad Janczura

Polska to kraj małych miasteczek, dlatego – jak wszyscy wiemy – kraj ten tworzy iluzoryczny ład, w którym sielska pobożność i nabożna pracowitość są wyciągnięte na wierzch, a następnie pokazywane całemu światu. W państwie polskim lokalne periodyki jedynie fotografują rządzących, dumnie rozsiadających się na kolejnych nadaniach i rocznicach, by pokazać jeden najwspanialszy i niedościgniony wzorzec, odziedziczony po „szlachcicu na włościach”, będącym za pan brat z klerem i mającym wszystko w swoim posiadaniu. Niech zatem Lubaczów – małe miasteczko na Podkarpaciu – posłuży jako wzór dla opisania innych polskich miejscowości, gdzie życie od lat toczy się innym torem niż od Święta Plonów do Dni Swojskiego Jadła, wśród ludzi innych niż ci z serialu Ranczo. Niech pokaże się Polska wypełniona młodością, buntem i pokątnie poszukiwaną popkulturą. Z opowieściami o szaleńcach i kombinatorach. Inspirująca nieogarniętą, wariacką anegdotą. Bez obleśnych, źle ubranych pasibrzuchów. Na sportowo i z siekierą, z obłędem w oczach. Taka jest nasza ojczyzna.

 

 

Kresy nie istnieją (3): Miłość na wschodzie

 

Kiedy pod domem niewinnej dziewczyny w deszczową noc straszliwie warczał kombajn, zapewne nie czuła ona egzaltowanej ekscytacji (której doświadczyłaby niejedna znudzona mieszczka), a rodzaj zmieszania połączonego z przerażeniem. Bo co jak co – miłość niejedno ma imię – owszem, ale jaka miłość popycha do tego, by w nocy ukraść kombajn z pegeeru i zajechać nim pod dom ukochanej? Jaka to strzała Amora drąży pijane serce, by ten kombajn przekrzykiwać, rzucając z jego kabiny okrzyki żądzy i melancholii zarazem? I jak wielkie musi być rozczarowanie, kiedy ukochana wzgardzi tak monumentalnym gestem mówiąc: „Durny ty, ta idź do domu się umyć, a nie mi tu wariata kropisz!”.

Historia o nocnej kradzieży kombajnu i rycerskiej wyprawie pod okno księżniczki na stałe zagościła w opowieściach spod wiejskich sklepów. Tu, na Podkarpaciu, o miłości wie się naprawdę dużo, zwłaszcza kiedy w grę wchodzi obgadanie sąsiada czy znajomego. Bo wschodnie dusze są porywcze, kochają bardziej niż na zabój.

W jednej z wiosek pod Lubaczowem mieszkał pewien mężczyzna, którego postura i wygląd przypominały rybaka z opowieści o Złotej Rybce. Mieszkał na ogromnej posesji, jaką jego rodzina dostała od Żydów po wojnie, którym rodzina tegoż chłopa pomogła przetrwać okupację niemiecką. Żył tam samotnie przez wiele lat, a z nim wielka gromada psów głośno obszczekująca wszystkich mijających tę dziwaczną posiadłość.

Pewnego dnia jednak stało się coś dziwnego. U chłopa pojawiła się gospodyni. Nikt by nie sądził, że jeszcze ktoś będzie tam w stanie zamieszkać. I nikt się nie pomylił, ponieważ gospodyni, z którą chłop podobno nawet naprędce wziął ślub, po miesiącu trafiła do domu wariatów. I wtedy rozpoczął się dramat, bo chłop pod zakładem koczował dzień i noc, jako że „przed Bogiem przysięgał wierność do grobowej deski”. Kobita jednak już chyba w tym zakładzie pozostała, a chłop jakoś rok później umarł w nieszczęściu.

Wspominając swoje młodzieńcze miłości, pamiętam właściwie tylko o jednej, którą ciągałem na dach opuszczonego magazynu mieszczącego się na polach za Lubaczowem. Był tam świetny widok na gwiazdy, więc mogłem do woli udawać rozmarzonego romantyka. A pamiętam o niej dlatego, bo pewnego dnia babcia mi powiedziała, że na owych polach zakopane są trupy z obozu koncentracyjnego w Bełżcu. Tak oto miejsce schadzek zyskało trochę pikanterii.

Na dach ten chodzili też inni, ale czynił on chyba ich związki niezbyt udanymi, bo, zaiste, mógł stać się miejscem przeklętym. Kto jednak mógł wiedzieć, że ten uroczy magazyn położony jest w otoczeniu tysięcy trupów?

A, pamiętam jeszcze jedną randkę, kiedy to siedziałem z dziewczyną w letnie popołudnie w słynnej i nieistniejącej już knajpie Łoś, do której przyszedł Memas. Memas był okolicznym diabłem punkowym, ciałem kontrolowanym przez jakiegoś niespokojnego ducha; gladiatorem sceny, który znał jedynie kilka słów (a raczej ryków). Wśród nich królowało oczywiście „PUNX NOT DEAD”. Przysiadł się do nas i zażądał pięciu złotych. Dałem mu je (w ramach punkowej solidarności), po czym on wrócił z piwem. I nie przeszkadzałaby nam w ogóle jego obecność, ba, byłaby nawet całkiem dobra na randkę, gdyby nie to, że Memas z obłędem w oczach powtarzał co chwilę: „Muszę sobie zjeść trochę drzewa”, po czym gryzł stolik. Nie wiem, po jakich był narkotykach, ale to była jedna z lepszych randek, na jakie poszedłem.

Lubaczowski punk rock, jak każdy punk rock, także miał swoje rytuały godowe. I tu występowały brudne femme fatale, które niszczyły męskie przyjaźnie, i tu również byli błyskotliwi kochankowie, potrafiący ukraść serce każdej pożądanej przez nich niewieście. Najciekawszą postacią pod tym względem był Stary Sikor. Kochał wszystkie kobiety do tego stopnia, że żadną nie był w stanie wzgardzić. Funkcjonował jako kochanek, pocieszyciel, przyjaciel, byk rozpłodowy albo mąż. W swoich najlepszych latach wyglądał jak młody Trent Reznor, na powodzenie więc nie narzekał (tym bardziej że zaopatrywał wówczas miasto w rozmaite substancje, co ostatecznie nie wyszło mu na dobre). Mentalność Sikora była jedyna w swoim rodzaju. Pewnego razu, rozmawiając na koncercie z dziewczyną z Krakowa (nieco innej obyczajności), całkiem nieźle sobie radził – do momentu, gdy wypowiedział swoje monumentalne: „To co, idziemy się ruchać?”. Reakcja oczywiście była zupełnie inna niż ta, której pożądał.

Pisząc o wschodniej miłości nie sposób nie wspomnieć o festynach. Okoliczne święta plonów i inne imprezy przynoszą równowagę demograficzną prowincji, zapewniając przy tym również sport i rekreację. Najbardziej wyjątkowym ekscesem, o jakim słyszałem, była karetka pogotowia wzywana o północy na cmentarz żydowski w Oleszycach. Tam bowiem duchy ukarały lud za rozpustę. Sanitariusze pogotowia ujrzeli nocą „zakleszczoną” parkę – młodą dziewczynę i okolicznego grajka-pijaka. Znak, że nie wolno mącić spokoju umarłych Żydów.

Pewien chłopiec zwierzył mi się kiedyś, że co nie pojedzie na dyskotekę, to pozna jakąś idiotkę. Albo kłamliwa, albo puszczalska, albo w ogóle bez sensu. Doradziłem mu wtedy, by zaczął szukać gdzie indziej, bo wiejskie dyskoteki nie są dobrym miejscem na poszukiwanie „godnej żony”. Odparł: „A gdzie mam, kurwa, szukać, w kościele? Tam nawet gadać nie można”.

• • •

Kresy nie istnieją – spis odcinków

• • •

Konrad Janczura – widzi i opisuje, czyta i recenzuje. Garstkę prozy opublikował w „Ha!arcie”, związany głównie z Popmoderną jako pokręcony recenzent. Kiedyś myślał o karierze akademickiej, dyskursy jednak już go nie kręcą. Na papierze wystąpił jako autor opowiadania grozy w antologii poświęconej Stefanowi Grabińskiemu oraz jako wojak w 45. numerze Ha!artu. Pewnie coś jeszcze się trafiło. Pozdrawia małe miasteczka.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information