Przypadki Piotra Polaka (2): Seks dla radomiaka

Marcin Kępa

Piotr Polak i Melchior Ostrówski, goście o całkiem odmiennych charakterach, mieszkają w Radomiu. Wrócili tutaj po studiach polonistycznych i pracują w kulturze. Organizują wystawy, piszą teksty, łażą po mieście. Jak wszyscy inteligenci, stykają się z absurdami świata, ale że jest to Radom, odczuwają je w dwójnasób. Lokalne piekiełko przypala skrzydełka. Remedium na radomską rzeczywistość znajdują we wspólnym piciu alkoholu i długich, sokratejskich rozmowach o wszystkim i o niczym. Napędzają się tym samym i motywują do działania. W bliższym tle żyje ćwierćmilionowe miasto, raz lepiej, raz gorzej. W tle dalszym – Polska współczesna. Na pierwszym planie – zmęczony życiem Piotr Polak, tuż za nim – kreujący się na narodowego (na razie lokalnego) wieszcza Ostrówski.

Czy praca w radomskiej kulturze, marnie nagradzana, ma sens?
Czy Polak znajdzie wreszcie żonę?
Czy Ostrówski zrobi w końcu literacką karierę?
Czy komuś w Radomiu potrzebne jest lotnisko?
Czy Radom to miasto, czy sposób myślenia?

 

 

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia (2): Seks dla radomiaka

 

Piotr Polak, jak każdy przywiązany do tradycji i kulturowego dziedzictwa Polak, lubił seks po polsku. Znaczy – po pół litrze, po ciemku i szybko. Najlepiej na niezasłanym łóżku z kłującą w pupę narzutą, przy dźwiękach, dajmy na to, Ja uwielbiam ją. Niby to było takie przaśne, taka to była trochę Polakowa prowokacja, trochę prześmiewstwo, ale... No, jednak lubił, czuł ten klimat, cóż poradzić. Krew przodków nie woda, majtki nie pokrzywa. Co prawda ostatni taki seks miał, kiedy jeszcze twórców szlagieru Ona tańczy dla mnie nie było na świecie albo dziarsko sikali we wchodzące na rynek pampersy, ale w prywatnej mitologii owa kopulacja gdzieś na licealnej imprezie, w niewielkim domku szkolnej koleżanki na Kapturze, urastała do rangi radomskiej Pieśni nad Pieśniami. W sumie to Piotr nie pamiętał do końca, czy aby wtedy skończył, czy to nie był tylko namiętny petting, necking, mobbing albo spinning. Czort z tym. Coś tam było, urosło do mitycznych rozmiarów, obudowane zostało w legendę młodzieńczego happeningu i już. Jak przez mgłę przypominał sobie czarne rajstopy pryszczatej koleżanki, przez które nie mógł się przebić, a wówczas, w ferworze namiętności, nie przyszło mu do głowy, żeby je po prostu chętnej dziewczynie zdjąć. On wolał rwać, szarpać, gryźć nawet, jak będzie trzeba. Reformy popruły się trochę, ale tam gdzie trzeba, nie puściły.

No nic. To była mętna przeszłość, pierwociny erotycznej drogi, pełnej wybojów i zawirowań. Potem, już na poważnie, zakochał się na studiach. W którymś z krakowskich akademików oficjalnie stracił cnotę. Ona była niewysoką blondynką, nie wymawiała „r” i pisała beznadziejne wiersze, które Polak, jako młody redaktor akademickiego pisma literackiego „Się”, recenzował w rubryce Młode talenty na start. Nie warto chyba wspominać, że Piotr, odkąd zadał się bliżej z młodą poetką, zdecydowanie przychylniejszym okiem patrzył na jej postlicealne wypociny, w których opisywała wrażenia z czytania nago Pieśni nad pieśniami, bluźnierczo fantazjowała na temat stosunku płciowego z Szatanem (jurnym kozłem) czy snuła na poły rymowane refleksje nad pozostawionymi samym sobie w ciemnym (Dantejskim) lesie ekskrementami. Romans nie trwał długo. Puściła go w tzw. trąbę z jakimś karłem, wiecznym studentem, który od blisko dekady prowadził eksperymentalny teatr na polonistyce. Mistrz obiecał, że przygotuje spektakl oparty na jej wierszach, ale niechaj wpierw rzuci tego „człowieka z Radomia”, od którego „trąci prowincją, pretensją i nieznośną pruderią”. Rzuciła, rzecz jasna, w trymiga. Dopiero po ładnych paru latach Polak dowiedział się, że ów mistrz pochodził spod Grójca, jego starzy mieli kawał sadu i finansowali jedynakowi jedenastoletnią żakinadę, zakończoną usunięciem z uczelni. Awangardowy reżyser napisał nawet list protestacyjny do rektora, potem wysłał go Grotowskiemu, z prośbą o podpisanie, poparcie apelu o nieusuwanie takiego talentu z uczelni, ale Grotowski jakoś nie podpisał. Odmówił też, nie wiedzieć czemu, Hanuszkiewicz, a jedynym sygnatariuszem listu został młody wówczas Melchior Ostrówski, student drugiego roku, któremu imponowała znajomość ze starszym kolegą, rwącym panny jak świeże wiśnie na awangardowy teatr. Niestety, mimo tak heroicznego poparcia, mistrz nie odstąpił Melchiorowi żadnego ze swych podbojów. Co gorsza, rozeszła się po polonistyce plotka, że reżyser lubi też chłopców, no i że Ostrówski...

Następną, już średniodystansową miłością Polaka była studentka romanistyki. Polak pół roku przesiedział w kinie, obejrzał kilkaset filmów francuskojęzycznych, podszkolił swój kaleki francuski i można rzec, że przez jeden semestr był szczęśliwy. Spotykali się w romantycznych miejscach, trzymali się za ręce, a Polak recytował z pamięci Baudelaire'a, Verlaine'a i Artura Rimbaud. Z seksem było trochę gorzej, nie było w nim spodziewanej francuszczyzny, ale klasykę zdążyli jako tako przerobić. Kiedy Piotr zagaił coś o ślubie, dziewczyna była wniebowzięta. Do momentu, kiedy oświadczył, że zamierza po studiach wrócić do Radomia, bo tam jest jego ściślejsza ojczyzna. Powołał się na Jacka Malczewskiego, Leszka Kołakowskiego i Walerego Przyborowskiego.

– Pojebało cię? – zwiewna istota pokazała nagle pazur. – Wybij sobie z głowy ten grajdół! Przecież tam zginiemy jak muchy.
– Sartre'a? – próbował zażartować Piotr.

Nie podchwyciła dowcipu. Kolejną godzinę wybijała mu z głowy powrót do grodu nad Mleczną.

– Ale przecież ty jesteś ze Skierniewic – bronił się Polak. – To i tak będzie dla ciebie awans.

No i tym stwierdzeniem się pogrzebał. Nie zobaczyli się przez następny rok ani razu. Dwie pary pomiętych Polakowych majtek, antologię poezji francuskiej i przybrudzona kraciastą koszulę odesłała na adres wydziału polonistyki, z dopiskiem: „Dla Piotra Polaka, studenta IV roku, z Radomia”. Nazwa miasta napisana była małą literą. Polak głęboko przeżył rozstanie. Przez blisko rok żył w celibacie, dopiero na sam koniec studiów wybuchł jego kolejny romans. Wybranką była solidna, zdrowo patrząca na świat dziewczyna, gotowa iść za Polakiem w ogień, czyli do Radomia także. Lubiła gotować i sprzątać, pracowała w przychodni jako pielęgniarka, mało czytała i sporo oglądała seriali. Idealna żona – myślał Piotr, z zadowoleniem graniczącym z samouwielbieniem, opowiadając swojej nowej pani o poezji, prozie, filmie i teatrze. Ona słuchała z szacunkiem, ale potem, gdy dochodził już do głęboko humanistycznej konkluzji, zwykła mówić: „Nie wytarłeś butów” albo „Popraw sobie kołnierzyk”, w najlepszym wypadku: „Pójdę posprzątać talerze”. Podobnie niestety było w seksie, kiedy podczas Polakowego szczytowania patrzyła w sufit i napomykała, że jest brudny i żeby go może lekko chociaż odmalować. Piotr opadał bezsilny, przed oczami latały mu białe płaty, a ona spokojnie kontynuowała wywód o brudnym pułapie. Mimo to Polak gotowy był na ożenek, głęboko przekonany (ulubione powiedzonko radomskich włodarzy), że się to wszystko jakoś utrze, gdy nagle wmieszała się przyszła teściowa. Zaprosiła Piotra na męską rozmowę (mąż był pod pantoflem i nie miał nic do powiedzenia), upiekła szarlotkę, poczęstowała niezłą herbatą, po czym bez ogródek powiedziała:

– Nie jest pan dobrym kandydatem na męża dla mojej córki.
– Dlaczego tak pani sądzi? – spytał Polak po chwili milczenia.
– Jaką pan jej zapewni przyszłość? Po tych pańskich studiach? To raczej hobby niż sensowne wykształcenie. Zdaje pan sobie chyba z tego sprawę?
– Ale... Ale ja mam, znaczy, będę miał wyższe studia, a Grażynka jest ledwo pielęgniarką.
– Ledwo? – kobieta poczerwieniała, a z jej oczu poszły w kierunku Polaka niebezpieczne błyski. – To bardzo dobry, ciężki i odpowiedzialny zawód. A pana? Wiersze pan pisze? Głowa w chmurach...
– Nie, absolutnie – zarzekał się Piotr. – Czasami jakiś esej, czasami recenzję... Jestem trochę dziennikarzem...
– To „trochę” nie wystarczy. Słyszałam, że na domiar złego chce pan wrócić do Radomia.
– To moje rodzinne miasto. Jest całkiem interesujące, zwłaszcza z antropologicznego punktu widzenia.

Po ostatniej frazie Polaka niedoszła teściowa otarła pot z wysokiego czoła.

– Słucham?
– No, ciekawe, i tyle – Piotr uciekał z oczami. Był czerwony.
– Proszę pana – zaczęła wolno, bo była coraz bardziej rozemocjonowana, choć starała się to niestarannie ukryć. – Niech pan to wszystko jeszcze przemyśli. Jesteście młodzi, macie czas. Mój szwagier ma firmę ubezpieczeniową, drugi robi w branży farmaceutycznej. Może by pana wzięli, jakby pan łaskawie zechciał...
– Ale mąż jest, o ile wiem, nauczycielem geografii w podstawówce, prawda? – Polak chwycił się ostatniej deski ratunku.
– I życie mi zmarnował, pedagog niewydarzony! – wybuchnęła i zakryła twarz dłońmi.

Piotr wracał autobusem. Jechał na Kazimierz, napić się w spokoju piwa w Alchemii, bo spotkanie z matką wybranki zdecydowanie go przerosło. Chciało mu się płakać. Nazajutrz nie przyszedł na umówione spotkanie z Grażynką, leżał cały dzień w łóżku, gapił się w sufit i popijał wodę mineralną z cytryną. Koledzy z pokoju wyjechali na weekend, miał więc sposobność pobyć ze sobą sam na sam. I przemyśleć perspektywy swojej przyszłości. Wieczorem przyszła wściekła Grażyna i nad łóżkiem zrobiła mu karczemną awanturę. Piotr leżał i tępo patrzył w nieokreślony punkt na suficie. Oddychał ciężko.

– Może się na zgodę pokochamy? – zapytał w trakcie którejś z jej słownych tyrad. Był podniecony, jak to na kacu.
– Idiota – skwitowała Grażyna i wyszła, trzaskając drzwiami. To był koniec. Polak mógł spokojnie, po dyplomie, wrócić samemu do Radomia i tam rozpocząć nowe życie. I nową miłość.

Pracę magisterską obronił na pięć. I zaczął szukać roboty w Radomiu. Po jakimś czasie zahaczył się w domu kultury jako młodszy instruktor do spraw organizacji imprez. Ale jakoś babki nie mógł znaleźć i znowu skazany był na seksualną wstrzemięźliwość. Rozładowywał napięcie ręcznie, przed lustrem w łazience. Raz nawet zamówił panią z agencji, ale najadł się tylko wstydu, bo jego delikatny sprzęt, jak przystało na nadwrażliwca, akurat odmówił posłuszeństwa. Ale dziewczyna była miła, pół nocy przegadali o egzystencjalnych rozterkach. Pocałowała go na wyjściu w policzek.

Aż wreszcie, po dwóch latach posuchy, doczekał się. Romans wybuchł jak szrapnel. Szarpnęło Piotrem do szpiku kości. Ona była lokalną poetką, trochę celebrytką, nosiła się awangardowo i nie była pruderyjna. Od razu przeszła do rzeczy, Polak nawet nie wiedział, kiedy było po wszystkim. Planowali ślub konkordatowy, nawet rozpoczęli już przedmałżeńskie nauki u zaprzyjaźnionego księdza z Polakowej parafii. No i wtedy to Piotrem zaczęły targać wątpliwości. Irracjonalny strach przed sakramentalnym „tak” objawił się najpierw w erotycznej niemocy. Potem doszły jeszcze nocne lęki, bezsenność i permanentne zmęczenie. Bolał go kark, w płucach brakowało tchu. Jednym słowem – cierpiał. Wybranka masowała jego zesztywniałe członki, nacierała gładko wygolony kark octem, karmiła domowymi obiadami i mówiła, żeby się nie przejmował. Im więcej tak mówiła, tym bardziej Polak się przejmował. Uciekł spod drzwi seksuologa (ale za wizytę zapłacił), wziął tydzień urlopu w pracy, chorobliwie sprzątał swoją zadbaną kawalerkę w śródmieściu i wciąż nie mógł się odnaleźć. Poetka wyjechała na jakiś festiwal do Gdańska i dzwoniła co drugi dzień. Rozmowy były krótkie.

– Cześć, co u ciebie?
– Nic.
– Aha. Siedzisz w domu?
– Tak.
– Jadłeś obiad?
– Zaraz będę jadł.
– A co?
– A, jakieś mięso se odgrzeję.
– Stęskniłeś się?
– A ty?
– Bardzo.
– Ja też.
– No dobrze. Muszę kończyć. No to pa.
– Pa.

Polak wzdychał ciężko po każdym takim dialogu. No i szedł do kuchni przyrządzić sobie coś do jedzenia. Wstawiał przybrudzony talerz z chabaniną do mikrofalówki, czekał na jej radosne „dzyń”, obwieszczające, że danie gotowe, po czym parzył palce o gorący talerz. Jadł wielkimi kęsami, żeby mieć to już są sobą. Mełł zadbanymi zębami zesztywniały kawałek kurczaka czy podstarzałej polędwiczki, popijał chłodnawą herbatą i patrzył z niechęcią na zostający na wnętrzu kubka brązowy osad.

– Po tym trzeba pić dużo piwa, żeby opłukać nerki – radził mu Ostrówski, który obsesyjnie bał się picia herbaty z osadem. Twierdził, że osiada on w nerkach i jest prapoczątkiem kamicy.
– Skąd to wiesz, prezesie? – pytał Piotr, który raczej wolał wódkę od piwa, ale mimo to starał się stosować do rad przyjaciela. W związku z czym często mieszał piwo z wódką.
– Czuję to. Mam taki inteligentny organizm i on, wiesz, no jakoś daje mi sygnały, czego potrzebuje.
– Papierosów też wymaga?

Ostrówski cmokał zniecierpliwiony.

– Czytałeś Owidiusza albo Kamasutrę? – pytał go z innej beczki, kiedy po piątym piwie i drugiej pięćdziesiątce wchodzili wreszcie na upragniony temat seksu.
– Przymierzam się.
– A jak tam z tą dziewczyną, wszystko gra?
– Gra – Polak zasłaniał twarz kuflem.
– Ostro jest? – Melchior szczerzył pożółkłe od nikotyny zęby, pokazując nieraz, jak się za szeroko uśmiechnął, dwie szczerby w dalszej części zębianej klawiatury.
– Jutro ma padać.
– No, ale ja nie o tym...
– I wiać ostro – dodawał Piotr. Kiwał przy tym w zadumie głową. Myślał o swoim pokopanym życiu i nie mniej potrzaskanym erotycznym jego aspekcie. Oziębłe kobiety i gorące, napalone lachony tańczyły wesoło nad jego skołataną głową, ale żadna jakoś nie mogła przebić się po kształtną, wcale nie twardą czaszkę. A w Radomiu wiało jak cholera.

Po skończonym posiedzeniu z Ostrówskim Polak wlókł się do swojego mieszkania. Zeschłe liście, jak strupy, latały wokoło. Zapowiadało się na wietrzną jesień. W ciepłej kawalerce Piotr pogrążał się w realizm magiczny.

• • •

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia – spis odcinków

• • •

Marcin Kępa (ur. 1977, w Radomiu) – pisarz, publicysta, animator kultury. Absolwent polonistyki UW i zarządzania kulturą UJ. Współpracownik „Gazety Wyborczej”, gdzie prowadzi stałą rubrykę „Literacki Atlas Radomia”. Współautor (z Ziemowitem Szczerkiem) zbioru opowiadań Paczka Radomskich oraz autor książki Twierdza Radom. Napisał teksty do wielu popularnonaukowych i naukowych wydawnictw poświęconych rodzinnemu miastu, m.in. Radom. Spacer sentymentalny i Na pamiątkę. Radomianie na starych fotografiach. Opowiadania publikował w ukraińskim „Granosłowije”, „Gazecie Wyborczej” i „Miesięczniku Prowincjonalnym”. Wieloletni pracownik Ośrodka Kultury i Sztuki „Resursa Obywatelska” w Radomiu, w którym kieruje Działem Dziedzictwa Kulturowego. Twórca Klubu Dobrego Filmu i Radomskiego Festiwalu Filozofii „Okna” im. prof. Leszka Kołakowskiego. Od 2010 r. prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego. Laureat Radomskiej Nagrody Kulturalnej za 2013 r. Kocha skomplikowaną i trudną miłością swój prowincjonalny Radom, dlatego czasami mu tu ciasno i wyściubi nos poza rogatki. Tylko po to, żeby przekonać się, że wszędzie jest podobnie, a Radom to Polska w pigułce.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information