Relaks amerykański [fragment 2]

Juliusz Strachota

[Trębacz z Samarkandy]

 

Bywają wizyty lekarskie, które już same w sobie są niezwykłą przygodą. Dla nich warto nazmyślać w pracy, że siostra ma nawrót raka. Poleciałem sobie samolotem z Chopina, z Balic pociągiem do Dworca Głównego, a potem już taksówką numer pięć na Salwator.

– Dzień dobry, witam gościa z Warszawy.
– No, pani doktor, z Warszawy, jak z Warszawy. Obecnie z Samarkandy.
– Proszę, proszę do gabinetu, czy herbaty może?
– Poproszę – siadam pośród książek o nie moich, a krakowskich legendach. Sporo katolickich pism. Emerytowana psychiatra przynosi mi herbatę, siada i mierzy mi ciśnienie.
– Ciśnienie jest podwyższone i łapki takie wegetatywne.
– A ja za to mam obiecany medalion z Buddą – wyjmuję z kieszeni i wręczam jej metalowy wisiorek.
– Ojej, ale w Uzbekistanie nie ma islamu?
– Nie, nie, pani doktor, Budda jest z poprzedniej mojej wyprawy. Z Birmy. Z Mandalay.
– Ach. No dziękuję, panie Julianie, pokażę córce, no ale co u mojego gościa z Warszawy słychać? Pan jesteś podróżnik jakich mało. Jak Arkady Fiedler. Jak Budrewicz!

W tym momencie zadzwonił telefon i poszła na dwadzieścia minut gadać z jakąś ciotką.

– Wie pani doktor – mówię, kiedy wróciła – bo mam jeszcze trochę spraw i muszę wracać.
– Oczywiście, ale wisior piękny. A co w Samarkandzie? Wie pan, że mój mąż świętej pamięci tam jeździł często z kombinatu w delegacje? Bardzo serdeczni ludzi, ci Uzbecy, naprawdę, bardzo.
– No tak, teraz rzeczywiście problemem jest morze Aralskie, którego już prawie nie ma, no poważne tarapaty w tej Samarkandzie miałem też, bo policja tamtejsza ciągle ściga o meldunki, a te meldunki trudno tam zdobyć i raz nawet mnie zatrzymali na dłużej, no ale przygoda niezwykła, Samarkanda bajkowa doprawdy.
– Tak – rozmarzyła się – kiedyś mój świętej pamięci mąż wrócił z tej Samarkandy, z Taszkientu znaczy się, wrócił w krótkich spodniach, a to był środek zimy, pijaniutki kompletnie, bo oni tam bardzo serdeczni, ale jeszcze do tego miał kindżał taki ich rytualny, wie pan, że wpuścili go z tym do samolotu?
– Takie były czasy.
– Ja go zaraz panu pokażę – zerwała się z miejsca.
– Pani doktor, bo ja muszę wracać, mam reportaż do napisana jeszcze.
– A tak. Xanax tylko czy ten Clonazepam też?
– Nie, może być już bez tego na padaczkę – zrezygnowałem z klonów, żeby być bardziej wiarygodnym, choć to wszystko jest takie niewiarygodne, że nie było potrzeby, by być wiarygodnym w jakimkolwiek stopniu. Wiarogodność to nadgorliwość.

 

[Labirynt wspomnień]

 

Są takie dni jak dziś, w zasadzie większość, kiedy w życiu ćpuna nic specjalnego się nie dzieje. Właściwie nie wiadomo, czemu jedne się pamięta, a innych nie. Oczywiście tego dnia również nie udało mi się wygrać z uzależnieniem.

Wyłączyłem telewizor, gdzie prowadzący, kolega Zosi, mówił, że Polacy nie myją się w tramwajach, a na kanapie ekspertów siedział wegański vloger, który mówił, że wystarczy się myć rano i wieczorem.

Zrobiłem sobie listę zakupów, bo bardzo szybko zapominam, i jak zwykle była ona dziwna.

Bułki, żeby je jeść.

Serek wiejski, żeby go jeść.

Ser topiony, żeby był na bułki.

Owoc granatu, bo mi przypomina coś sprzed dziesięciu lat, nie wiem co, ale kupię go i postawię sobie na półce, aż zgnije albo obeschnie. Albo dam go lekarzowi.

Zielona herbata, bo zdrowa, a zdrowie w tym całym kłamstwie jest najważniejsze.

Czerwona herbata, już sobie przypominam, bo zdrowa oraz orientalna jest taka, że emanowanie spokojem nad czerwona herbatą bardzo ważną role spełnia w tym całym kłamstwie.

Skakanka? Jasne, bo można będzie trening aerobowy doskonały w warunkach domowych przeprowadzać, bez zawadzania o żyrandol.

Książka jakaś Dalajlamy albo coś w tym stylu.

Xanax wykupić, sześć opakowań.

Na mostku stali moi koledzy, przyjaciele momentami, którzy dość dawno już zostali dilerami amfetaminy, której już nikt nie kupował, bo amfetamina była w aptece. Mały Piotrek i Michał, który ma ciągle zakaz stadionowy. Nieustanny zakaz stadionowy albo po prostu tylko tak gada. – Piąteczka, panowie – morda mi się cieszy, bo jestem naćpany. – Się ma, się ma, mordo. Co tam? – powiedzieli obaj. – U mnie pewien luz jest w sumie, powoli, idę do Go Sportu, żeby skakankę kupić, a potem do Almy, żeby herbaty sobie kupić. A co u was? – Powolutku – powiedział Piotrek. – Chujnia, znowu mam zakaz stadionowy – stwierdził Michał.

– Piszesz te swoje dziwne artykuły o Warszawie? – spytał Piotrek. – No, piszę – odpowiedziałem z uśmiechem, zawsze w sumie lubiłem, gdy oni mnie o to pytali i dalej rzeczywiście poszło już tak, że Piotrek zaczął mi zazdrościć, że mam pasję taką prawdziwą, bo on to w ludziach ceni. Ja na to, że chowało mnie to samo osiedle i ja na nim pozostałem, mam mieszkanie tu, gdzie się urodziłem prawie i jesteśmy wszyscy stąd. Bez sensu gadałem, ale tak się nakręcam. Emocje nakręcają się bardzo szybko. Michał mówi, że spoko koleżka jestem, że niejeden na tym jebanym osiedlu się stoczył, ale ja trzymam fason i spoko. Że fajnie, że ludziom się udaje. I że ma kokainę dobrą.

• • •

CZYTAJ POPRZEDNI FRAGMENT

• • •

Juliusz Strachota (ur. 1979) – pisarz, autor zbiorów opowiadań Oprócz marzeń warto mieć papierosy i Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego oraz powieści Zakłady nowego człowieka. Swoje teksty drukował w „Lampie”, „Polityce”, „Wysokich Obcasach”, „Dużym Formacie”.

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: ewelina.sasin@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Relaks amerykański Juliusza Strachoty w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Relaks amerykański w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information