Lonely Planet Ziem Odzyskanych

Maciej Bobula

Coś mnie ostatnio tchnęło, żeby do Wolan pojechać. Ale nie pojechałem.

Nie to, żeby jakoś specjalnie daleko, bo to jeden kilometr z mojego Szalejowa, niemniej wolałem nigdzie nie wychodzić. Podumać. Wszak ostatnio myślałem o tym, żeby zrobić Atlas wsi Ziem Odzyskanych, taki jak Lonely Planet, tylko że lepszy. Dlatego dużo jeżdżę i łażę tu i ówdzie, szukam tematów do pisania. Przekorny jestem z duszy, więc mając na uwadze fakt, że literatura podróżna sprzedaje się dobrze, myślę o czymś, co będzie sprzedawało się źle. A co może być nudniejszego od jeżdżenia po tym wycinku Polski Zachodniej, gdzie ni Andrzeja Stasiuka, ni Ziemowita Szczerka nie zainteresowało nic – pojeździli, popatrzyli, nie przeżyli epifanii, i wrócili na wschód?

A mnie tu to nic zainteresowało już dawno, ja epifanię przeżywam tu co dzień.

I jak już tak zostałem w tym domu, patrzę w stronę Wolan, i myślę, że to będzie pierwszy przystanek mojego Lonely Planet Ziem Odzyskanych. Pierwszym zaś jego przykazaniem byłaby nowa historia tych ziem. Nie, że żył tam graf, wybudował to i tamto, a wioskę po 1945 nazwano tak i siak, o nie. Nie tak łatwo. Tu chodzi o szerszy projekt, w którym imaginacja, szatan i strach odgrywają niepoślednią rolę.

Bo z ludźmi bywa, że mieszkają gdzieś, a nie wiedzą gdzie. Nie ze wszystkimi, ale z niektórymi tak bywa. Raz jednego znajomego speca od Ziemi Kłodzkiej zapytałem, co wie o Wolanach. Rzucił mi w twarz wiązanką oczywizmów, że Kaplica Matki Boskiej Bolesnej, rzucił pałacem, którego już nie ma, bo na jego miejscu postawili blok, a w którym w czasie wojny siedziało 350. przesiedlonych Luksemburczyków; rzucił park, też dość stary. I ja, z lekka zacietrzewiony jego banalnym podejściem do sprawy, tego parku się właśnie przyczepiłem. Pytam go: A wiesz, co się w tym parku wydarzyło dnia 10 lipca roku 2009? On, że nie wie. To ja do niego, już po impertynencku bardziej: A chciałbyś się li dowiedzieć? On mnie pyta, czy to ważne wydarzenie. Ja, że nie. On, że w takim razie dowiedzieć się nie chce, bo jego rzeczy nieistotne nie interesują. Co więcej, nudzą go. No to ja do niego zezłoszczony: To dupa z ciebie nie historyk. Jeszcze mi powiedz, że historię piszą tylko zwycięzcy. Idźże w cholerę z takim kołtuństwem.

Zmiękł, nie spodziewał się takiej tyrady, mówi: Dobrze, posłucham, mów.

Ucieszyłem się, nie powiem. Zdążyłem się bowiem tą swoją bezpardonowością zniesmaczyć, nic mi w końcu kolega nie zrobił. Żyją wszak ludzie w ignorancji i jest im dobrze. Nie wszyscy chcą wiedzieć wszystko. Ale jak przyzwolił, to przyzwolił. Mówię mu tę współczesną historię Wolan.

W lipcu 2009 roku pracowaliśmy razem z Mariuszem przy maszynie do oddzielania ziarna od plew marki Petkus. Zdaje się, sita do rzepaku czyściliśmy, wydedukować więc można, że było przed żniwami. Mariusz był z Wolan, z rodziny – nie bójmy się tego słowa, w kontekście Wolan występuje ono często – patologicznej. Dzień po tym, jak te sita skończyliśmy czyścić, Mariusz zniknął. Nie przyszedł do pracy dnia pierwszego, nie przyszedł drugiego, znikąd żadnych wiadomości, komórka głucha, rodzina nic nie wie. Jak kamień w wodę. Cisza. Dochodzenie wykazało, że ostatnio widziano go, jak wchodził do parku. Czy z niego wyszedł? Jeśli tak – dokąd poszedł? Jeśli nie – gdzie jest? Natknął się na Alefa, zobaczył w nim łąkę w Starym Wielisławiu, chlew w Radochowie, cmentarz w Starym Gierałtowie i postanowił do tego Alefa pomimo jego niewielkich rozmiarów wejść i wylądował w pustostanie w Różance? Nie sądzę. Wróciłby raczej.

Ktoś mi potem powiedział, że nabrał kredytów na grube tysiące, oprocentowanie rosło, a że nie miał żadnego Beksińskiego, żeby od niego pożyczyć na zwrot, więc się rozpłynął. Mówili też na wsi, że raz podobna sytuacja już zaszła. Wiele lat temu, gdy jeden mieszkaniec zabrał żonie pieniądze z cukierniczki i przepadł. Ale jego po dwóch dniach znaleźli w karczmie trzy wsie dalej. Mariusza nie było tydzień, dwa, potem trzy i dalej.

Po jakimś czasie przypomniała mi się historia, którą mi opowiedział podczas workowania kukurydzy. To była historia o Pięknej Remedios ze Stu lat samotności Gabriela Marqueza, która tak bardzo podobała się mężczyznom, że ci dziesiątkami umierali otumanieni miłością do niej. W końcu pewnego dnia zaczęła się unosić do nieba i zniknęła. Skończył Mariusz opowiadać stwierdzeniem, że jego z kolei nikt nie kocha i tym bardziej mógłby tak po prostu zniknąć. Tak powiedział i miesiąc potem zniknął. Jak Piękna Remedios.

Znajomy historyk popatrzył na mnie jak na idiotę i mówi, że nie ma w tym prawdy historycznej. To anegdota jest ledwie, którą opowiadać sobie mogą dziady w barach mlecznych, ale historii w tym tyle, co we mnie rozumu. Tak mi skurwiel powiedział i poszedł.

Krzywo na mnie potem inteligencja kłodzka patrzyła, nikt do tematu nie wrócił. A spytałby choć kto, skąd wiem, że było tak, a nie inaczej. Odpowiedziałbym mu wtedy Lecem, że historia to zbiór faktów, które nie musiały zajść. I poprawiłbym sobą, że gdyby nie tak było, a inaczej, to nie tak bym opowiadał, tylko inaczej.

I taka właśnie historia nigdzie nie udokumentowana, udokumentowana będzie tam. W moim Lonely Planet Ziem Odzyskanych, który kiedyś napiszę.

Mariusza do dziś nie ma, znaleźli tylko jego ciało.

• • •

Czytaj także:

• • •

Zobacz także:

• • •

Maciej Bobula – czyta, pisze, mieszka w Szalejowie Górnym.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information