Not Smiling Country (4): Donieck

Aleksander Przybylski

Kiedy po zwycięstwie Majdanu i ucieczce Janukowycza Ukraińcy odetchnęli z ulgą, nie przypuszczali nawet, że ten jeden oddech będzie musiał im wystarczyć na niezwykle długie nurkowanie. Nie bardzo wiadomo, gdzie jest dno, od którego będzie można się odbić. Na dodatek ocean jest lodowaty i roi się od rekinów.

Przyjechałem na Ukrainę, gdy na Krymie i we wschodnich obwodach zaczynały się pierwsze prorosyjskie protesty. Nie widziałem Majdanu, ale za to zobaczyłem początek tego, co w przeciągu zaledwie trzech miesięcy przerodziło się na oczach świata w regularną wojnę. Odwiedziłem Donieck, Sewastopol, Dniepropietrowsk i Kijów. Postanowiłem pisać dziennik by przekazać to, czego nie da się zamknąć w kilkuminutowym newsie czy relacji na żywo. Nie są to mądre analizy politologiczno-militarne ani opisy dramatycznych wydarzeń z frontu, bo tam po prostu nie byłem. Ale starałem się uchwycić codzienność Ukrainy ogarniętej konfliktem – jej dramaty, absurdy i nadzieje. Dziennik zaczyna się drugiego marca i urywa w połowie lipca, bo wciąż nie sposób postawić ostatniej kropki.

Zanurzanie trwa.

* Tytuł zainspirowany obrazem kijowskiego malarza, członka grupy Żłobologia, Serhija Koliady.

 

 

Not Smiling Country (4): Donieck

 

6 marca

 

Separatyści po raz kolejny chcą odbić budynek administracji. Na miejscu są już kamery, fotoreporterzy i dziennikarze. W nocy przybyło namiotów. Demonstranci rozbili je na gazonach, niszcząc pędy wschodzących tulipanów. Pies drapał tulipany! W końcu Donieck to miasto miliona róż (przynajmniej tak można przeczytać na Wikipedii). Jednak póki co, jedyne róże to te białe, z piosenki pod takim właśnie tytułem. Separatyści wzbogacili się o ładę, która na dachu ma przymocowany wzmacniacz oraz głośniki. Sączą się z nich wspomniane Biełyje Rozy, przesterowane zresztą jak cholera.

Z każdą minutą do dziadków i babć dołączają młodzi miłośnicy sportowego stylu życia. O tym, że dzisiaj będzie szturm, można było przeczytać na stronie Vkontakte. Widocznie doniecka milicja nie ma dostępu do Internetu, bo wejścia pilnuje żałosna garstka nastolatków w za dużych hełmach.

Tymczasem panowie w dresach nakręcają się słuchając przemówień płynących z dachu rozklekotanej łady. Są naprawdę wkurwieni, bo dzisiaj o świecie Służba Bezpieczeństwa Ukrainy zwinęła Pawła Gubariewa. Ruski Gwiazdor został zatrzymany pod zarzutem „dążenia do obalenia konstytucyjnego porządku Ukrainy i jedności terytorialnej państwa”. Samozwańczy ludowy gubernator może za to dostać nawet dwadzieścia lat paki. Nie chce mi się jednak wierzyć, by to ostudziło zapędy separatystów. Facet jest figurantem, a mózg tego przedsięwzięcia znajduje się na Kremlu. Jedyny wpływ tego aresztowania może być taki, że ktoś się przestraszy represji i sobie odpuści. Albo i nie, bo właśnie grupa separatystów zaczęła mocować się z milicją.

Na pierwszy ogień poszły babuszki. Opatulone kożuchami i watowanymi kurtkami napierały z siłą małych spychaczy. Milicjanci pocili się pod hełmami usiłując utrzymać szyk, a tłum wrzeszczał na nich, że biją „mirnych grażdan”. Ale oni nikogo nie bili. Tylko sobie stali. Oczywiście dla separatystów stali w jak najbardziej agresywny, bezczelny i faszystowski sposób. Kiedy babuszki się zasapały, ktoś wydał polecenie, by starzy, słabi i chorzy odeszli na tyły. Zrobiło się na moment luźniej, więc razem z Filipem przepchaliśmy się do przodu. Tłum, tym razem złożony z tituszek, znów zaczął napierać. Przy akompaniamencie hukowych petard i krzyków „milicja z narodem!” kopano w przeszklony wiatrołap, którego zbyt szczupłe siły milicji nie były w stanie obstawić.

Zaczęło sypać się szkło. Tłum zrobił się tak wielki, że milicjantów nie było już prawie widać. Wszędzie za to lśniły białe paski kreszowych dresów i odblaskowe elementy na butach.

Wreszcie najbardziej wojownicza grupa orków wdarła się po plecach milicji do przedsionka, a razem z nią i my. Tam czekała ich przykra niespodzianka, bo Taruta kazał w nocy zamontować kraty odgradzające dostęp z przedsionka do holu. Pręty były konkretne, więc impet natarcia nieco osłabł. Co bardziej zręczni nastolatkowie wspinali się po kracie i przeciskali przez wąski przesmyk tuż pod sufitem. W środku stał kolejny kordon uzbrojonych milicjantów, ale ci przyglądali się temu z taką samą biernością co ich koledzy na zewnątrz budynku. Ktoś krzyczał, żeby przynieść gumówę, ktoś wołał, że w samochodzie ma łom. Wystarczyła jednak siła rąk i kilka grubych desek, żeby podważyć żelastwo w zawiasach. Obluzowana krata runęła z hukiem, a my wlaliśmy się razem z ludzką falą do środka.

Złapałem nieco powietrza i przyglądałem się pierwszym ofiarom porannego szturmu. W holu urzędu stało wielkie akwarium, na oko jakieś dwa tysiące litrów. Spadająca krata rozbiła je i po mokrej podłodze w przedśmiertnych spazmach telepały się welony. Ryby były całkiem spore i wyślizgiwały się z rąk młodego kolorady, który próbował je złapać. Ktoś podał chłopakowi foliową siatkę i ten pakował doń nieszczęsne ryby. Cholera wie, czy chciał z nich ugotować uchę, dać w prezencie kuzynowi-akwaryście, czy po prostu było mu żal tych stworzeń. Nie poznaliśmy dalszego losu welonów, bo musieliśmy z Filipem zasuwać na górę.

Tłum wdzierał się coraz wyżej i wyżej. Klatka schodowa również była przegrodzona stalowymi płytami, ale bez większego trudu je obalano. Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie na drugim piętrze. Przez wybitą szybę wyszliśmy razem z innymi demonstrantami na balkon. Właśnie ktoś przyczepił do gzymsu wędkę, na której powiewała rosyjska flaga. Tłum z dołu zareagował entuzjastycznymi okrzykami i brawami. Kolejni gieroje mocowali swoje flagi, niektóre z imperialnymi dwugłowymi orłami. Kilka obrazków i już byliśmy z powrotem w środku. Razem z tłumem skierowaliśmy się do sali plenarnej, ale okazało się, że tonęła ona w ciemności. W całym budynku wyłączono prąd.

W półmroku rozjaśnianym błyskiem fleszy snuli się separatyści. Nagle ktoś klepnął mnie w plecy i zawołał „priwiet!”. Odwracam się i widzę, że przede mną stoi nie kto inny, tylko nasz stary znajomy, Colin Farrell! Ten sam gość, który uratował nam tyłki pierwszego dnia na placu Lenina.

– Chcecie mieć fajne zdjęcia? – spytał. – To chodźcie ze mną.

Farrell zaprowadził nas w boczny korytarz, gdzie za obitymi skajem drzwiami mieściły się dyrektorskie gabinety. Nasz przewodnik zaczął z buta napieprzać w ten skaj. Szło mu nieźle, bo drzwi wygięły się, a z framugi poodpadały ościeżnice. W ciągu kilku dni właściciel czapki z H&M-u zmienił się w rasowego separata. Ale widać było, że nadal traktuje wszystko jak dobrą zabawę. Kopał i nie przestawał się uśmiechać. Spojrzał w końcu przepraszająco w obiektyw kamery, wyjaśnił, że drzwi są podwójne i dlatego nie chcą puścić. Nagle twarz mu się rozjaśniła i pobiegł po gaśnicę. Miał już nią uderzyć w drzwi, kiedy z drugiego końca korytarza nadleciał jakiś starszy łysy facet i zaczął na niego krzyczeć. Wyzwał go od idiotów i pajaców. Wyrwał mu gaśnicę, cisnął ją w kąt i kazał spieprzać. Pijarowiec, psia jego melodia. A mogliśmy mieć takie ładne obrazki!

Widać było, że to jakaś przemyślana strategia, bo starsi faceci chodzili po budynku i uspokajali dresiarzy. Tłumaczyli im, że nie wolno niszczyć mienia, że to przecież w końcu już jest nasze, a dokumenty będą przeglądać uprawnione do tego osoby. Polecenia wyda w tym zakresie nasz ludowy gubernator Paweł Gubariew. Jak wyjdzie z pierdla, rzecz jasna.

Uspokoiło się na tyle, że wyszliśmy na balkon zapalić. Tam stali już milicjanci i żartowali sobie z tituszkami. No tak, trochę musieliśmy się z wami poprzepychać, ale w sumie nie było tak źle, wiecie, taka zabawa w dwa ognie, w „gąski, gąski, do domu” i „pobite gary”.

Nagle podszedł do nas wysuszony wąsacz i poprosił o fajkę. Facet wyglądał na pokurczonego Grigorija z Czterech pancernych. Palce i wąsiska miał żółte od nikotyny. Zauważył, że jesteśmy zakordonnymi żurnalistami więc spojrzał mi prosto w oczy i powiedział:

– Słuchaj, jak już będziesz pisać te swoje artykuły, to powiedz, że mi nie płacą. Nikt mi nie zapłacił ani kopiejki. Ja przyszedłem tutaj sam. Bo wiesz, ja mam raka. I czworo dzieci. A renty tysiąc hrywien. Więc ja umrę. Ale może jak tu będzie Rosja, to moim dzieciom będzie żyło się lepiej.

• • •

Not Smiling Country – spis odcinków

• • •

Aleksander Przybylski – przedstawiciel pokolenia Czarnobyla i vibovitu. Dziennikarz z pretensjami literackimi (najgorszy przypadek). Naprawdę dobrze wychodzą mu tylko przetwory z pigwy oraz innych owoców, którymi poi przyjaciół. Zbiera książki, one zbierają kurz, kurzu nie zbiera nikt. Obecnie pracuje w TVN24 jako reporter, chociaż zdarza mu się czasami coś napisać, np. dla tak poczytnego tytułu, jakim są „Szamotulskie Zeszyty Muzealne”. Ha!art w wersji online ma być kolejny.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information