Niektórzy uważają, że jeżeli nie byłeś w Mieście Śmierci, to nie znaczy, że ono nie istnieje. Większość miejsc na świecie znamy tylko z opowieści. Miasto Śmierci to wspomnienia z podróży do tej wyśnionej południowo-azjatyckiej metropolii oraz pełen praktycznych zagadnień przewodnik. To także powrót z zaświatów gatunku powieści odcinkowej.
Polska cyfrowa humanistyka dzięki Korporacji Ha!art doczekała się tłumaczeń dwóch fundamentalnych książek traktujących o nowych mediach. W przekładzie Aleksandry Małeckiej i Michała Tabaczyńskiego ukazuje się Przestrzeń pisma Jaya Davida Boltera, a w poświęconym grom numerze 43 „Ha!artu” obszerne fragmenty Remediacji Jaya Boltera i Richarda Grusina. To lektury obowiązkowe dla cyfrowych humanistów, informatyków, kulturoznawców, literaturoznawców, bibliotekarzy. Przechodząc od pisma klinowego i hieroglifów do Ulissesa oraz wariantów hipertekstu, amerykański medioznawca prezentuje interakcje między formami pisma a ich użytkownikami – wykazując, że żyjemy u schyłku ery druku.
Niektórzy uważają, że jeżeli nie byłeś w Mieście Śmierci, to nie znaczy, że ono nie istnieje. Większość miejsc na świecie znamy tylko z opowieści. Miasto Śmierci to wspomnienia z podróży do tej wyśnionej południowo-azjatyckiej metropolii oraz pełen praktycznych zagadnień przewodnik. To także powrót z zaświatów gatunku powieści odcinkowej.
Na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy zaczęto mówić o New Queer Cinema, w Polsce nie odbył się żaden całościowy przegląd ani festiwal, pokazujący nowe zjawisko. Filmy o problematyce queer zaistniały jednak na polskich ekranach (także telewizyjnych, jak wyemitowana nocną porą Moja piękna pralnia), choć nie zawsze zwracano uwagę właśnie na ich nienormatywną tematykę i styl.
Już jakiś czas temu spostrzegłem, że Angole nie lubią pewnych zachowań z naszej strony. Nie chodzi już nawet o to, że tu jesteśmy i jest nas dużo za dużo, że czujemy się jak u siebie i wcale nie zamierzamy wyjeżdżać. Bo choć oczywiście wkurza ich nieustannie ta cała nasza inwazja, to jednak już po części się z nią pogodzili. W końcu głupi nie są i plusy też dostrzec potrafią – ładne dziewczyny, tanie fajki i solidne remonty. Ale do wyjątkowej kurwicy doprowadza ich, jak jakiś przyjezdny mądrala wyjeżdża nagle z tekstem:
„Choose life” – Irvine Welsh
Kamil zadzwonił jakoś tak zaraz po Świętach.
– Jest sprawa – powiedział. – Mam tu trzech takich, którym trzeba pomóc.
W angielskiej szkole nie ma listy lektur. Dzieciaki mogą czytać cokolwiek im podpasuje, i nie musi być to wcale Moby Dick ani Oliver Twist. Jak gówniarz ma ochotę czytać Captain Underpants, gdzie połowa książki to obrazki, a tekst jest na poziomie przedszkolaka – też dobrze, byle by czytał. Nie każdy musi wyrosnąć na erudytę ani znawcę literatury światowej, w fabrykach też potrzebują ludzi. Którzy wcale nie muszą umieć czytać. Pracując na magazynach, spotkałem kilku gości, którzy z trudem składali literki. Pewnie było im trochę wstyd, ale nie na tyle, żeby się jednak z tych literek podciągnąć. Wbrew temu, co się zwykło powszechnie uważać, czytanie wcale nie jest umiejętnością niezbędną do życia, nawet w dużym, zachodnioeuropejskim kraju, w początkach XXI wieku. Żyjemy w czasach politycznej poprawności, a jeśli przyjąć, że analfabetyzm jest ułomnością, wyśmiewanie się z analfabety można zaliczyć do dyskryminacji, nieprawdaż?
14 lutego mija 10 lat od śmierci człowieka, który miał wszelkie szanse, żeby konkretnie zamieszać w polskiej literaturze. Niestety, nie zdążył, zmarł niespodziewanie, w wieku niespełna trzydziestu dwóch lat, mając na swoim koncie zaledwie jedną książkę. Odszedł za wcześnie, napisał za mało, ale śmierć nie jest sprawą, z którą się dyskutuje.
“Never argue with stupid people, they will drag you down to their level and then beat you with experience.” – Mark Twain
Potwór objawił mi się jako kolega po piórze. Odezwał się do mnie na Facebooku. Było to ponad dwa lata temu, kiedy po mojej poprzedniej książce znikły ostatnie kręgi na wodzie i nawet Eryk Lubos poddał się z pomysłem ekranizacji.