Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 5.

– Bez pół litra nie rozbieriosz – obwieścił doktor Łukasz Himler. W kieszeni komisarza Wernera rozbrzęczał się telefon. Werner sprawdził kto – Kamila – i odrzucił połączenie
Dwa pozostałe ciała wyglądały jeszcze gorzej.

– Tę tutaj wyłowiono z Wisły. Choć wyłowiono, to może nie najlepsze słowo – doktor już wydobywał flaszkę.
– Z trupami nie będę pił.
– E tam – Himler machnął ręką, nalał sobie i jemu. Pił małymi łykami, cmokał, rozkoszował się ciepłą charą. Wernera zaraz zemdliło.
– Łukasz, jak cię proszę.
Kobieta mogła mieć koło trzydziestki, to znaczy, wyglądała na tyle. Bardzo blada, ślepa, o ramionach wypłukanych z mięśni. Werner nie uwierzyłby, że uniosłaby dłoń o własnych siłach. Drobne guzki piersi. Brzuch przyklejony do pleców. Ale nogi tancerki, o wyraźnie zarysowanych łydkach. Na głowie guzy.
– Jest dziewicą, co mnie akurat kręci. A znaleźli ją koło mostu Poniatowskiego. Facet z barki ją widział, najpierw myślał, że to jakiś popieprzony łabędź. Zaklinał się, że szła po wodzie. Normalnie jak pan Jezus.
– Himler, skąd ty bierzesz te historie? – Werner w końcu się przełamał, wypił pół kieliszka. – możemy dokończyć u ciebie?
Himler miał kanciapę z tyłu prosektorium; małe królestwo sprośności.
– Już, już. Więc szła ku nie mu, a on ryp na kolana, klepie zdrowaśki i lala, od tych zdrowasiek, bęc, twarzą w Wisłę. To rzucił się do ratowania, wyciągnął na barkę, ale lala tylko sapnęła i po niej. Teraz leży tutaj – Himler pogrzebał w kieszeni – mam telefon do tego faceta, sam się go spytasz.
– Kiedy to było? – Werner nie wierzył w chodzenie po wodzie, szyby co same lecą z okien i tym podobne bzdury, za to wiedział świetnie, że z tym trojgiem ślepców jest coś cholernie nie w porządku.
– A z miesiąc temu może. Za to ten gościu – zastukał trupowi w czoło – pełzł przez środek ronda Wiatraczna. Calutki mokry i cuchnął kanałem.
Był to starzec o bardzo długich włosach. Jego ciało znaczyły blizny po kulach i cięciach; brakowało kawałka ucha, za to zęby miał jak pozostali, do szpica. Ślepy jak kret. Czaszkę miał jeszcze większą niż pozostali i bardzo regularnie wybrzuszoną. Werner nie umiał pojąć, jak trzymała się na chudej szyi.
– Tylko pełzł? Nie fruwał, cudów nie czynił?
– I bądź tu człowiekiem serdecznym – rzekł Himler ze smutkiem w głosie. Zaraz wypogodniał, klepnął Wernera w ramię – no chodź! Chodź. Napijemy się jeszcze.
W kanciapie grał telewizor taksówkarski, na ścianach wisiały kalendarze z dawnych lat. Na każdym jakaś piękna pani, ułożone w ciąg zdradzały seksualne fascynacje Himlera. Wypłowiałe już Sabrina i Danuta Lato, potem Pamela Anderson i Jenny McCarthy, zdarzyła się Jenna Jemeson, ale jedną ze ścian wypełniała w całości Ewa Sonnet. Uwadze Wernera nie uszło, że Himler próbował ułożyć plakaty i zdjęcia na podobieństwo witraża przedstawiającego Pana Boga i wszystkich świętych: mniejsze panie Sonnet po bokach, większe ku środkowi. W centrum błyszczały dwa gigantyczne cyce.
– Masz tu jak w więzieniu – powiedział Werner.
A Himler już nalewał, cały rozochocony.
– Piękna kobieta.
– Nawet bez głowy – prychnął Werner. Nagle przypomniał sobie o Kamili i z nieznanych sobie przyczyn zapragnął być przy niej. Było to uczucie tak świeże i nowe, że wbił wzrok w biust na ścianie, żeby je odegnać. Napili się jeszcze.
– Masz tu numer do faceta – Himler podał kartkę złożoną na czworo – gość chyba ciągle robi na barkach, no i zdrowo pije.
Werner przeczytał. Robert Misiuń.
– Skąd go wytrzasnąłeś?
– Sam przylazł. Chciał widzieć ciało. Twierdził, że dziewczyna z Wisły prześladuje go w snach, chce nawracać i w kółko opowiada sprośności. Powiedziałem, żeby dał numer, a jak lala wstanie, to zadzwonię. Zresztą pewno mieliście go na komendzie.
– Nie ten rejon – rzekł Werner.
– No tak – zgodził się Himler. Siedział rozparty na krześle, wodził oczyma po ścianach i dłubał sobie w zębie – pierwszy trup trafił tutaj jakiś miesiąc temu, drugi, z tego co pamiętam w zeszłym tygodniu, no a ten twój to już kompletny świeżak. Nie zdziwiłbym się, gdyby pojawili się nowi. Coś się kroi, chłopie. No to chlup.
Chlupnęli.
– Jak zaczęła się ta afera zacząłem grzebać, czy przypadkiem wcześniej nie mieliśmy takich dziwnych ciał, czy ktoś tam nie fruwał jak ptak, nad blokami, a potem nie wylądował na stole. Życie. Nie za mojej kadencji – splótł dłonie – pomówmy teraz o dobroczynnej funkcji plotki. Dużo gadałeś o tych koleżkach?
– A co mnie to. Prasa pisała o facecie z Międzynarodowej. Było też coś na blogach.
– No widzisz. A muchy lecą do gówna. Kiedy tu przyjechałem z Krakowa, robił tu taki Zembrzycki, stara małpa, załapałem się na jego końcówkę, menda szła na emeryturę. I pomyśl sobie, jak się zdziwiłem, gdy przylazł tu, nie dalej jak wczoraj i chciał zobaczyć ciała – Himler rozłożył szeroko dłonie – co miałem robić, dałem wejść, kręcił się chyba z godzinę, pytał, ale nie puściłem farby. Ty znasz prawdę, ten gnój, w życiu. Ale przyciśnij drania, mówię ci, takie france nie węszą bez powodu.
Kamila znów zadzwoniła i w sercu komisarza Wernera rozlało się ciepło. Znów się rozłączył, kobiety nie powinny dzwonić, skoro nie umieją mówić krótko i z sensem. Wysłał esemesa, obiecał że przyjdzie, oddzwoni, a nawet dołączył buziaka.
– Dziewczyna? Młoda, co?
Werner kiwnął głową.
– Też byś mógł – zauważył – dałbyś sobie spokój z tymi plakatami.
A Himler przesłał najbardziej świński z kolekcji swych uśmiechów.
– Kiedy byłem młody, myślałem, że mogę mieć cały świat. Sabrina, ja cię proszę, czemu nie? Przecież była w Polsce. Z wiekiem rozumiem, że trzeba mierzyć siły na zamiary, kierować się wiedzą a nie marzeniem – dotknął plakatu, sutek zniknął pod jego palcem – ta piękna kobieta żyje szybko, za szybko. Szołbiznes niszczy i odbiera wszystko – prawił, zacierał ręce.
Werner chciał iść. Walnęli jeszcze strzemiennego. Himler zatrzymał go przy drzwiach. Oczy mu lśniły jakby właśnie otwierał prezenty gwiazdkowe.
– Widzisz, Werner, ja nie przypuszczam, ja wiem, że kto jak kto, ale Ewa Sonnet już niedługo trafi tutaj, na Oczki, do mnie.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski - (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information