Dominika Ożarowska - Nie uderzy żaden piorun

"Oczywiście nie byli zbyt grzeczni. Normalne było zamiłowanie do umiarkowanej obsceniczności, które wchodzi dzieciom w krew jeszcze w szkole podstawowej. I lekceważenie wobec przestróg rodziców, lekarzy i wuefistek. Nie troszczyli się o to, co z ich ciałami i głowami się stanie w przyszłości, bo ta przyszłość jakby nie należała do nich, bardziej do matek i ojców, także tych przyszłych (...)"

• • •

Fragmenty debiutanckiej powieści Dominiki Ożarowskiej "Nie uderzy żaden piorun".


Nie uderzy żaden piorun

3B
Szykowały się łączone urodziny Anki i Cyryla. Wtedy, na jesieni. Zostały rozdane zaproszenia, na których Anka zamiast ulicy i numeru mieszkania podała nazwę galaktyki i układ planetarny.
Imprezy urodzinowe bywały bardzo nudne. Szło się na miejsce z prezentem, na miejscu spotykało się same znajome gęby, hermetyczne grono, żadnego przewiewu. To, co zawsze. Przez jakiś czas można się było cieszyć miłym towarzystwem, miłą atmosferą, odpocząć od codziennego brudu, liznąć wolności w pakiecie minimum. Ale około godziny trzeciej wszystkim zaczynało się odechciewać. Panował bezruch i cisza. Wtedy oglądało się zwykle jakiś film, trwało to przeważnie do rana. Czekało się uparcie na napisy końcowe, na świt, szukało się zmian za oknem. Powoli wszystko, co czarne, nabierało kolorów: od brudnego turkusu po błękit. Na niebie układały się jeden nad drugim grube pasy szarości: ten na górze był żółtawy, następny jakby różowy, ostatni fioletowy. Po pewnym czasie białe smużki światła zaczynały niepewnie wślizgiwać się do pokoju. Padały na pojedyncze przedmioty, znaczyły kontury nogawek spodni, splecionych nóg i nieruchomych dłoni. Potem obejmowały już całe ciała z twarzami, wszystkie ściany, podłogę i sufit. Film się kończył. Sprzątano. Rozchodzono się niedługo po wschodzie słońca.
Oczywiście nie byli zbyt grzeczni. Normalne było zamiłowanie do umiarkowanej obsceniczności, które wchodzi dzieciom w krew jeszcze w szkole podstawowej. I lekceważenie wobec przestróg rodziców, lekarzy i wuefistek. Nie troszczyli się o to, co z ich ciałami i głowami się stanie w przyszłości, bo ta przyszłość jakby nie należała do nich, bardziej do matek i ojców, także tych przyszłych, których w sobie nosili i których chcieli uśmiercić nadużywając alkoholu, ale bez przesady, stosując narkotyki, ale te najmiększe, paląc papierosy, ale tylko nawykowo. Usiłując się w ofercie last minute zakonserwować w formie dziecka.


Nie wspominając o tym, że zdrowie psuli sobie także na krótkich dystansach:  nie zakładali czapek, gubili rękawiczki, kupowali buty nieadekwatne do niskiej temperatury. Szaliki narzucali na ramiona niedbale, luźno, a płaszczy nie zapinali do końca, żeby wiatr mógł ziębić ich nagie szyje, a kwaśny deszcz padać na dekolty. Odżywiali się rakotwórczymi zupkami instant, produktami mrożonymi, farbowanymi napojami. Wlewali w siebie mocną, czarną kawę. Czasem zamiast jednej tabletki na gardło połykali trzy. Potem się pocili i nie mogli sikać, ale zawroty głowy mieli przednie.


A Kuka? Kuka jadła wifony średnio trzy razy w tygodniu.  Z chorób się nie leczyła, ignorowała też groźby optyków i ortopedów. Paliła lucky striki, dwa dziennie, w towarzystwie do dwunastu, trawę sporadycznie, jak częstował ją Kornel, tak dla psychicznej higieny, a alkohol piła tylko na specjalne okazje, i tylko, żeby się upić.  


5B
A potem? Potem Kuka chyba coś jadła. Ciastka, kolą zapiła. Zabijała czas. Poszła z Magdą do jakiegoś pokoju, gdzie nikogo nie było, znalazły tam pianino. Magda zabrała ze sobą całą misę ciastek i położyła na nakrywie. Prztykały sobie w klawisze pianina aż Kuce przypomniała się zabawa w wilka i wróbelka: wędruje się palcami od zewnętrznych krańców klawiatury do samego środka- tony wyższe, to wróbelek, niższe- wilk. Kiedy palce spotkają się pośrodku, wilk zżera wróbelka i cała zabawa się kończy. Można zacząć od nowa.


Kuka z Magdą siedziały i rozmawiały o niczym aż im się to pianino znudziło i postanowiły poszukać innej lokalizacji. Przeszły przez mieszkanie, popatrzyły, jak reszta bawi się przy muzyce, a potem zerknęły do kuchni, gdzie byli tylko Cyryl i Badyl- trochę nierozmowni i spięci- nawet Cyryl, mimo że się uśmiechał, a zamykając lodówkę zrobił piruet. Badyl siedział nad pustym talerzem. Przylepiał do palca okruszki, a kiedy trochę już ich uzbierał- wsuwał palec do ust i oblizywał. Magda weszła w kałużę wina, pozostawiając za sobą trop, w drodze przez całe mieszkanie od kuchni na balkon. Kamila nic nie powiedziała.


Na balkonie zastały Kalinę. Siedziała na dużej, glinianej donicy wywróconej dnem do góry i paliła papierosa. Co chwila wystawiała rękę przez szczeble balkonowej balustradki i strzepywała popiół.
-Sama tu siedzisz?- zapytała bezmyślnie Kamila.
-No sama, sama. Cyrylek miał przyjść.
I Cyryl zaraz przyszedł. Też zapalił, oparł się romantycznie o balustradę, zaciągnął głęboko- mimo wszystko bez pretensji.
Wieczór,, choć jesienny, był ciepły i bezwietrzny. Na ulicy pod blokiem akurat nie przejeżdżały auta. Nawet miasto, które zwykle szumi nocą, chwilowo zamilkło- raz na kilka sekund słychać było tylko wdechy i wydechy. Nasłuchiwali.
-Jak cichutko- powiedział Cyryl ostrożnie jakby nie chciał przedziurawić ciszy. Ostrożność udzieliła się nawet Kalce.
-No, jak nie na zewnątrz- powiedziała prawie niedosłyszalnym głosem.


Miała rację. Jednobarwne niebo wyglądało jak ściana. Brązowe budyneczki wydawały się małe jak meble. Oni byli wysoko, wiele ogarniali wzorkiem. Jeszcze ten bezruch- nawet wiatru nie było. Do tego okolica, tak dobrze Kuce znana- jak własny pokój. Wpatrywała się w zielony neon biprostalu. Ten neon znała od dziecka- jak maleńka jeszcze była, taka maleńka, że ledwie widziała coś spod parapetu- ledwie te kilka zielonych światełek- zapytała mamy, co się tam tak świeci. "Biprostal"- odpowiedziała mama. I od tamtego czasu Kuka wiedziała, że co noc znad parapetu to właśnie mruga ten cały tajemniczy biprostal. Z czasem Kuka podrosła- mogła zobaczyć ostatnie piętro, przedostatnie, wreszcie pół budynku- resztę zasłaniały drzewa. Tam, gdzie widać było biprostal, Kuka czuła się jak u siebie.


Policzyła chude, wysokie litery- wszystkie na swoim miejscu. Wciągnęła do płuc tyle powietrza ile mogła- papierosowy dym, spaliny, bakterie, pyłki.


Po chwili cisza jej się znudziła. Na niebie- tej nocy akurat nieco turkusowym- wisiał sobie maleńki księżyc. Ani w nowiu, ani w pełni, po prostu księżyc. Kamila miała ochotę nabroić po tej krótkiej nostalgicznej przerwie. Zaczęła wyć do księżyca. Przyłączyła się do niej Magda. Gwałt na ciszy.

• • •

Dominika Ożarowska - (urodzona w 1991 r.) tegoroczna maturzystka, uczennica Liceum Artystycznego w Krakowie. W marcu 2010 nakładem Korporacji Ha!art ukaże się jej debiutancka powieść "Nie uderzy żaden piorun".

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information