Tomasz Pułka kontra Google

Celem warsztatów było zderzenie istniejącego tekstu z żywiołem sieciowej „pamięci zewnętrznej” polskich użytkowników internetu. Jednostką poetycko-lingwistycznej przygody jest „minimum oryginalności”, jakie da się wyabstrahować z języka, czyli 3-wyrazowe sekwencje, które wyciągamy z tekstu pierwotnego, by na ich podstawie utworzyć tekst wynikowy.

W angielszczyźnie na owo minimum składa się – według pomysłodawcy warsztatów, Johna Cayleya – ciąg czterech słów. W polszczyźnie, z uwagi, po pierwsze, na dużo skromniejsze zasoby językowe w sieci, a po drugie na fleksyjną specyfikę naszego języka (to do = 2, robić =1, I was there = 3, byłem tam = 2, itd.), założona jednostka to 3 słowa. Zabawa polegała na wpisywaniu wybranych zestawów w wyszukiwarkę Google, na przejrzeniu rezultatów wyszukiwania i wybraniu z listy wyników jednego pełnego zdania, w którym dana fraza w całości się pojawiła. Wyciągnięte z wyszukiwarki zdanie buduje nowy tekst, wzbogacany przez kolejne odnalezione w Google frazy wraz z ich syntaktycznym kontekstem. Rezultatem procedury jest przedziwny twór literacki o wybitnie niestabilnej i nie dającej się określić kwestii autorstwa. Kto stoi za tekstem: autor oryginału, reguła kompozycyjna, jej pomysłodawca, algorytm wyszukiwania, autorzy zdań wynalezionych w sieci, czy osoba dokonująca wyboru słów (w oryginale) i zdań (w rezultatach wyszukiwania)?

Każdy z uczestników otrzymał krótkie fragmenty nie opublikowanej jeszcze powieści Vida local Tomasza Pułki. Dzięki Google przeczesywaliśmy polskie zasoby internetowe w poszukiwaniu słów wyciągniętych z poetyckiej, pełnej neologizmów „narkoprozy” Pułki. Jak można się domyśleć, nie było łatwo. Co ciekawsze ciągi, takie jak „krainą rozlazłych grzejników”, a nawet – wydawać by się mogło – proste i powszechne, np. „omówić sprawy kraju”, nie dawały w Google żadnych rezultatów. W efekcie, wybierane przez nas – jeszcze w trakcie próby warsztatowej – minimum oryginalności musieliśmy rozwadniać w sosie coraz bardziej konwencjonalnych zestawów wyrazowych, takich jak „wprost do ust”, „żuki i pająki”, których u Pułki jak na lekarstwo... Już jednak sam ten fakt jest w stanie powiedzieć nam wiele na temat:

  • Pułki jako autora,
  • stanu polszczyzny w sieci,
  • pracy algorytmów wyszukiwania.

Można zapytać, na ile w tekście wynikowym jest Tomasza Pułki; czy ślady po związanym z Ha!artem autorze zostają w procesie generatywnym zatarte, czy też w pokrętny sposób wzmocnione (czy tekst Pułki zamienia się w tekst „Bandy Pułki” – po części przypadkowego, po części celowo dobranego konglomeratu podmiotów twórczych, który w swoim frankesteinowskim, pozszywanym obiekcie literackim, konsekwentnie użycza sobie głosu autora pierwotnego?).

Generatywne reguły, którym poddaliśmy tekst oryginału zasugerowane zostały przez Johna Cayleya, który wraz z Danielem Howem stosują podobne zasady w projektach swojego wspólnego przedsięwzięcia Readers Project. Oprócz kilku przykładów wygenerowanych tekstów, zamieszczamy także nadesłany przez Johna Cayleya opis procedur z przykładem poddanego im tekstu Samuela Becketta i odczytem wygenerowanego rezultatu.

 

 

E-mail od Johna Cayleya do Mariusza Pisarskiego,
prowadzącego krakowskie warsztaty:

 

Dear Mariusz,

Thanks for your note and especially for the exciting news that this workshop is going ahead. You asked for a paragraph relating to these procedures that I have been using. Please find this below, together with a very brief biographical note.

I hope the workshop goes well and that we can stay in touch for future collaborations.

To a separate e-mail, I am also attaching an mp3 file with a recording of myself reading from a text generated using my 'four-gram search chain' procedure, in this instance making no reference to a supply text.

Very best,

John

 

 

Opis projektu

Since 2009 John Cayley has been fascinated with a literary artistic engagement that he characterizes as Writing to be Found. Whereas many writers have made use of internet search in order to discover seductive linguistic fragments and aberrant usages, Cayley is more interested in how our unprecedented access to linguistically implicated internet services are changing our relationship with language and our practices of writing, both explicitly and sociopolitically – because of the terms to which we agree whenever we use these services – and also implicitly, as a function of habit – since so many of us write with these services on hand whenever we write at all. Internet search effectively gives us (or seems to give us) access to a vast, articulated corpus of 'everything' that is being inscribed – by both humans and expressive processes (bots) of all kinds – on the world's most extensive writing surface. Might there be practices of writing that find – rather than author, compose, or critique – what has been written and what needs urgently to be written by contemporary (posthuman) authors?

Cayley has devised a number of procedures to explore these and related questions. In particular, as a stimulus for your workshop, he has proposed and implemented procedures that find the longest possible word-sequences of an existing author within the commons of inscribed language. These are, thus, short sequences of words that any of us might have written entirely independently of the author in question. In English, for example, a four-word sequence is likely to be on the edge of 'originality.' It is as likely to produce no results when searched online (double-quoted and 'verbatim') as it is to produce many results – in which the same sequence of four words has been used by many other people, that is: by us, by anyone who creates the commons of inscribed language. Thus Cayley has worked through, for example, a text by Samuel Beckett, and for each longest possible sequence he has cited (with URLs) other authors who have used precisely these same sequences of words (most often of four, more or less, in his experience). Once cited in this way, who should we say 'wrote' the resultant text? Or, even more aesthetically and conceptually interesting, he has worked through Beckett's text and gathered language from the inscribed commons that is linked to Beckett's sequences. These sequences are then embedded – globally maintaining their original order – within the generated text. (See the sample below: the sequences in bold are from two paragraphs in Beckett's How It Is.) Thus, Cayley composes a new text that is, nonetheless, made from language that is in no way Cayley's and is Beckett's only in some strange modulated perversion of authorial integrity and association, critically challenged by our now habitual access to the new media services of Writing to be Found.

 

 

Przykładowa procedura:
tekst Samuela Becketta
z wybranymi słowami

The tongue gets clogged. Maybe burned. Told you it was hot. Just look. Look away. What's that noise? Make it stop ringing. Always ringing. Additionally, the underside gets packed with mud that can trap and hold water for days or even weeks. I've had that happen too, only one person had left after it was all done. For a dear friend, I appropriate it. If you know what it is to trust a remedy, then you know what it is ... I'd like to reach in and grab hold of that thing and pull it out of myself, but I can't. You take it in and suck it up or give up and go home. He can swallow the mud or dirt by accident and get bacteria in his body and he can get infected. Spit it out, it's ok, either speak or shut up. In the Copenhagen interpretation, a system stops being a superposition of states and becomes either one or the other when an observation takes place. We observe an object or event and question, “Is it true or false?” There are many ways to verify or falsify. Many come naturally—nourishing us with their mystery and their silence. I have been blessed to visit some of these enchanted stones and vistas. “You wouldn't last a moment with the hostiles that live in this forest,” she smiled. Well I guess that you never knew me. Or at least not well enough.

I fill my mouth with water. Last night before bed I was digging around under my bed and I found a handwritten poem. I don't remember writing it. You don't ever forget it. You learn to cope with what you experienced. Experience is what makes us who we are. It is what you do with it that can change you. I wished it would happen too…especially for the reason you stated, ... I get little response ... so it's another reason I just put it in this thread. As I sorted a bit of my ‘resources’ last night, I wrote the dream down and I noted that I was certain I would have a ‘moment’ with that sort of clarity whenever I met the one for me. I had so little sympathy and question why anyone should forsake peaceful pursuits ... which would be of greater comfort in a personal narrative than if swallowed up. Would it nourish and satisfy you? A bugle blown against the Jerichoes of desolating selfishness, a tiger-roar loosed against materialism, it was the opening up of vistas inimitably beautiful. They are good moments and being lost in them is comforting.


 

 

TEKSTY UCZESTNIKÓW WARSZTATÓW
„TOMASZ PUŁKA KONTRA GOOGLE”

 

 

 

 

IZABELA KAPUSTA

 

Tekst wyjściowy:

Radująca się pierś przejmuje inicjatywę. Nie sposobię się na cokolwiek innego. Myślę, że jestem jednym z zakładników tej profesji. Lecz świadcząc ciemnymi talarami wszak wykupuję księżniczkę? Co z tego, że się boisz? Co z tego, że potrafienie nie zapewnia poczucia? Co z tego, że dowolność biblii jest zapleczem filii? W jakim „jak” śpiewa ten umiłowany ptak? Nie męcząc rękopisu sadyzm ubogaca. Pewne wnioski do nas nie należą. To z kolei implikuje mętność. Skoro dodaję i jako figurant, teraz spisuję wojskowe wspomnienia – tego nie oddasz, to zapewni całokształt. Lubieć poznawać małe autka, małe samochodziki rozrzucone na podłodze irlandzkiego pubu. Tego nie oddasz, tu skołowacenie znaczy więcej aniżeli cały West Ham Arsenal Manchester Utd. To nie rokuje – podpowiada królowa. Król przysnął, nie mogliśmy go później na nowo koronować.

 

Rezultat:

Powyższe rezultaty badań pozwalają wysnuć pewne wnioski do zastosowania w psychoterapii osób, będących sprawcami przemocy w rodzinie. Trzeba się też nauczyć akceptować samego siebie i być dla siebie życzliwym, bo bez tego nie oddasz swojego serca nikomu i niczemu. Nic w tym dziwnego, że różne granice się z czasem rozluźniają, aby się później na nowo dookreślić. Rozrzucone na podłodze instrumenty, to również częsty symbol nietrwałości i ulotności ludzkiego życia. Obronić się przed zniechęceniem po upadku znaczy więcej, aniżeli zachować dotychczasową odwagę, w ten bowiem sposób nasza odwaga się zwiększa. Bydgoszcz nie jest na razie zagłębiem tej profesji, lecz zawodowcy potrafią zapewnić namacalne korzyści i ukontentowanie obu stronom transakcji.

Ale nie mogliśmy go później odnaleźć na trasie.


 

 

PIOTR MARECKI

 

Tekst wyjściowy:

Jestem wrzucony w pokój, który przypomina ten, w którym mieszkałem z rodzicami przez pierwsze sześć lat swojego życia. W centrum stół kreślarski, na nim dużo linijek najróżniejszego rodzaju. Tylko linijki, żadnych papierów. Ściana po prawej jest bardzo zniszczona, kiedy na nią spoglądam, widzę Magdę z aparatem. Zaczynam bawić się w odwracanie głowy, kiedy tylko zobaczę czerwone światełko przy aparacie, oznajmiające, że zaraz będzie pstryk. W pewnym momencie odwracam głowę zbyt gwałtownie i upada mi ona na podłogę. Nie podnoszę głowy. Magda jest natomiast bardzo przestraszona. Ja sam nic sobie nie robię z faktu, że moja głowa leży tuż przy moich butach. Na wprost siebie mam okno, które wygląda jak gdyby było wycięte z jakiegoś taniego, amerykańskiego filmu – za oknem pali się jakiś neon. W tym momencie uświadamiam sobie, że mówię na głos i kiedy wybieram słowo z pomiędzy „świeci się”, a „pali się”, on rzeczywiście się zapala. Obserwuję to już z głową na swoim miejscu. Płomienie wyglądają bardzo sztucznie, jak makieta ognia w kominku. Wychodzę przez okno i staję na gzymsie. Po chwili wracam do pokoju, gdzie Magda szuka papierosa. Wiem, że szuka TEGO papierosa, choć nie do końca zdaję sobie sprawę, co znaczy to skonkretyzowanie fajki jako ważnego przedmiotu. Pomagam jej spokojnie. Po chwili Magda prowadzi mnie przez ubitą drogę, żeby w końcu pokazać mi jakiegoś chłopca ubranego w zimowy kombinezon, który próbuje puszczać latawiec. Zaczynam mu tłumaczyć, jak to się robi, po czym już trzymam zawieszony wysoko w powietrzu szary latawiec, a chłopiec obok opowiada mi o sznurku, na którym zabawka jest zawieszona. Instynktownie czuję, że to mój syn i próbuję sobie przypomnieć, jakie dałem mu imię. Wszystko kończy się tym, że w skrzynce na listy, która jest na jakimś ogrodzeniu obok nas, zauważam czerwone światełko. Udaje mi się jeszcze tylko pomyśleć, że to aparat.

 

Rezultat:

Jestem wrzucony w pokój, który przypomina ten, w którym mieszkałem z rodzicami przez pierwsze sześć lat swojego życia. Szpital nie tylko odstrasza z zewnątrz, ale w środku wygląda jak szpital psychiatryczny z jakiegoś taniego amerykańskiego horroru. Moja głowa leży w kącie. Jest natomiast bardzo przestraszona całą sytuacją i ogromem szczekających wokół niej psów. U devet uri upada mi ona u sobu i tira me iz posteje. Zazwyczaj podczas mojego nocnego rytuału palenia papierosa wychodzę przez okno i siadam na parapecie. No własnie ta sciana po prawej to najwieksza zagadka. Co to za hałas za oknem? Pali się czy co? Pomnik przedstawia kilkuletniego chłopca ubranego w za duże buty, mundur i hełm. Staje na gzymsie i zapowiada, że popełni samobójstwo. Z głową na karabinie. Ale pomyślmy o sznurku, na którym zrobił się supeł. Jaki to splot okoliczności, rzeczy i spraw powoduje, że czasem to aktorstwo rzeczywiście się zapala, tryska, to już wchodzi w skład troszkę szerszego myślenia. mamusiu zobacz zaraz będzie pstryk!! Wszystko kończy się na dworcach


 

 

EWA MICHALSKA

 

Tekst wyjściowy:

Tedy opowieść druga przychodzi jak strzała, o której jest przecież mowa w poprzednim oddechu (jak ja mogę tak galerię*?) – poprzednikiem Seremetixa nie był żaden człowiek, bowiem Seremetix człowiekiem dopiero został, więc nie mógł mieć w „się” (kolejny) opowieści o przeszłości. Seremetix wychował się w goleni zwierzęcia, pod ciężkim i twardym pancerzem skóry, od której nie mógł uwolnić się przez całe swoje dorosłe „życie”. Mogłaby tak się barankiem bronić, lub sznurem lampek nad głową, co to się świecą, kiedy noc przychodzi i trzeba nam pacierz zmówić, jak się zmawia w loży masońskiej – och, te piękne ornamenty! Och, długie i pobieżne pasaże ciepła! Jeślibym chciał opowiedzieć o Seremetixie, winniśmy (ja i drobnica) go poznać. Niech to będzie na zasadzie (Chemia to podpisik! To oblubieniec z mętnym spojrzeniem!), jaką Umberto Eco widział w drzwiach katedry W RZECZYWISTOŚCI:

 

Rezultat:

Och długie i pobieżne pasaże ciepła! Miłość przychodzi jak strzała Cupidusa i nie wybiera tego serca, w które trafia. Żeby mieć w się jak w bajce, trzeba na to zapracować, a nie użalać się nad sobą i nad tym ile to roboty. Nauczycielka kazała nam pacierz zmówić hehe. Tom ma już swoje dorosłe życie i rodzinę- No Love.- Podobnie jak przez przeznaczenie długie i pobieżne długoterminowe cele na swojej paginie internetowej będzie jest dozwolone odciążyć konstruktorom stron ... Ja ci proponuje kupić w TVmarkecie takie lampy co to się świecą bez prądu (panie daj pan spokój) i przykleić ośmiorniczką do swojago graficiaka!


 

 

ALEKSANDRA PIEŃKOSZ

 

Tekst wyjściowy:

Wyobcowanie drzew zaspokoiło Mózg pośrednio, lecz należało ciągle mieć na uwadze, by nie wyjmować z dna zapałek, ni zapadni toczących chorobą żuki i pająki. Wesoły ogień buchał wprost do ust i nie zachodziło słońce nad tą krainą rozlazłych grzejników. Mogliśmy jedynie sprzeciwstawić się wojsku, lecz cóż po kobiecie? Nawet łączniczki nas opuściły, byleby tylko pajdę chleba dostać i móc się schować za emaliowaną skrzynią w której chowaliśmy co dorodniejsze ziemianki. Na szczęście był tam pewien skryba, który potrafił wychowywać kurczęta tak, by później potrafiły stawić czoła tak wysoko, iż z czół ich natychmiastowo tworzył się ogromny mur, okalający królestwo i nie przepuszczający światła. Zamiast powiedzieć, że jest niedobry, ty jeszcze go bronisz. A to nie w tym leży nadzieja. Proszę mi się ubrać!

 

Rezultat:

Wyobcowanie drzew zaspokoiło Mózg pośrednio, lecz należało ciągle mieć na uwadze - we need to bear that in mind., English, Polish, Translation, human translation, automatic translation - by nie wyjmować ciasta zaraz po upieczeniu i pozwolić mu stygnąć w piekarniku przez 30-60 minut.

Żuki i pająki, a także, niestety, kleszcze. Koktail ze spermy wprost do ust. agata cię przeleciała jak to zrobiła z przemkiem i kopniak w .....bo pojawi się nasyępny piotr a lenka no cóż po kobiecie już nie jest tak atrakcyjna jak jeszcze 2 3 lata temu jeszcze ta choroba z tego wszystkiego to żal mi lenki taką ładną pare tworzą z witusiem daj boże żeby jednak byli razem!!!

No. Twoja arta ma cię w dupie. Za to wroga - uwielbia. Żarówka ostrzeżenia pali się cały czas. I wreszcie - wszyscy czekają aż pojedziesz do przodu aby móc się schować w twym cieniu - to że jesteś ślepy i masz w sumie beznadziejny pancerz oraz himeryczną pukawkę (raz przebija, raz nie), nikogo nie obchodzi. Jesteś walcem pancernym i już, tym który potrafił wychowywać społeczność w bojaźni Bożej. Czy nie lepiej by było zaangażować Radio Maryja i Telewizję Trwam w akcję?

Na szczęście był to tylko fałszywy alarm, ale postawił wszystkie służby na baczność. Brat mówi że jest niedobry. On to mówi z zazdrości czy to prawda POMUSZCIE!!! kolejne wrzechświaty (tyle, ile możliwych jest wyborów). Coś jakby tworzył się ogromny graf problemów i wyborów. Teoria ta jest rozwiązaniem paradoksu ojca, a zamiast powiedzieć, że jest niedobry, ty jeszcze go bronisz. A to nie w tym leży nadzieja.

Proszę mi się ubrać!


 

 

ANIA PIWOWARSKA

 

Tekst wyjściowy:

Wyobcowanie drzew zaspokoiło Mózg pośrednio, lecz należało ciągle mieć na uwadze, by nie wyjmować z dna zapałek, ni zapadni toczących chorobą żuki i pająki. Wesoły ogień buchał wprost do ust i nie zachodziło słońce nad tą krainą rozlazłych grzejników. Mogliśmy jedynie sprzeciwstawić się wojsku, lecz cóż po kobiecie? Nawet łączniczki nas opuściły, byleby tylko pajdę chleba dostać i móc się schować za emaliowaną skrzynią, w której chowaliśmy co dorodniejsze ziemianki. Na szczęście był tam pewien skryba, który potrafił wychowywać kurczęta tak, by później potrafiły stawić czoła tak wysoko, iż z czół ich natychmiastowo tworzył się ogromny mur, okalający królestwo i nie przepuszczający światła. Zamiast powiedzieć, że jest niedobry, ty jeszcze go bronisz. A to nie w tym leży nadzieja. Proszę mi się ubrać!

 

Rezultat:

Wyobcowanie drzew zaspokoiło Mózg pośrednio. Pamiętaj, by nie wyjmować od razu na wierzch wszystkich zabawek. Biegające szczury, chrupiące żuki i pająki też mają swoje tajemnice. Wypełnij wodą formy, zamroź, a potem ustaw bloki lodu na podświetlanej rynnie - powstanie zjeżdżalnia do spuszczania drinków wprost do ust czekających na końcu ślizgawki. Poza tym było tak, jak powinno być na ślubie następcy tronu imperium, nad którym jeszcze do nie dawna nigdy nie zachodziło słońce, czyli jak w bajce Andersena. Nie zapomnij o możliwości lotu balonem nad tą krainą. Lecz cóż po tych wybuchach, "fenomenalnych" wcinkach komputerowych skoro cała reszta wygląda na posklejaną przeźroczystą taśmą klejącą, klejem biurowym białym i śliną. Na szczęście był mail autora. Jeszcze go bronisz "koleżanko"?


 

 

ŁUKASZ PODGÓRNI

 

Tekst wyjściowy:

Bądź pozdrowiona, przenajświętsza Litero!
– Ach, nie żartuj, proszę, kogo ci przynoszę?

Na zachód bez piany! Remake! Czy rozumiesz nawiązanie. Czy odszyfrujesz niezaszyfrowane nie w domyśle, widząc jedynie zachód słońca i pojedyncze (być może te tu tylko) wskazówka? Jednak? Tak mogę z tropu na trop, jak kocikiczka głośna, potroszku Wymiętolona. Trudna muzyka napędza ten kołowrotek, trudna muzyka sponsoruje odcinek. Przepraszam, ale, droga, czystość. Opowiem historię Wam: chyba. Mam przynajmniej taką nadzieję. Cisza. Nagromadzenie pikseli dźwięku. Przesuwanka w sygnale. Zaburzenia mowy szumu. Słuchaństwo kolekcji. Niepokój. Szczczczczczczczuuszczczcz... Bojaźń. Przegroda. W ustach mam biórko. Odlatuje i wiruje, i spada na kolana, jak kula papieru zbudowana przed laty przez starożytne plemię wyzbyte przez ciszę ze skóry, mają skórę nawiniętą na łokcie, całą swoją skórę, boją się jej, boją się patrzenia na dźwięki.

 

Rezultat:

Bądź pozdrowiona, Przenajświętsza Maryjo, Matko Boża, Królowo rodzin, Błogosławiona między niewiastami.
Nie żartuj, proszę, nie jestem zawodowcem, tylko skromną amatorką.
– Nie możesz pojechać na zachód bez postoju w Waszyngtonie – stolicy USA.
– Chcieliśmy zobaczyć jedynie zachód słońca i spokojnie pomyśleć co dalej.
– Łaźże, bestyjo, z tropu na trop, dla jakiegoś tam Ludzkiego Szczenięcia!
– Szoruję, ścieram całą swoją skórę.


 

 

EWELINA SASIN

 

Tekst wyjściowy:

Takie farmazony potrafił pierdolić nasz ukochany Seremetix całymi dniami, a myśmy go wytrwale słuchali paląc i połyskując oczami, a czasem monetą, która – zaplątawszy się w kieszeń – ze wszystkich sił usiłowała opuścić klatkę ciała. Wyrównywanie poziomów nie miało sensu: byliśmy stanowczo zbyt głupi, na zbyt miernym poziomie cywilizacyjnym. Wielkimi krokami zbliżał się PATROL, a myśmy w dalszym ciągu tkwili po uszy w absurdzie. Jedynym ratunkiem wydawało się nieustające przędzenie bawełny, do spółki z wesołymi Murzynami, którzy osiedlili się nad rzeką. Chadzałem tam z moją siostrą i obserwowaliśmy olbrzymie balie wypełnione rtęcią, parujące od nadmiaru widoku. Lubiłem te wycieczki, tak jak i gościmy upał, witamy ulewę albo żegnamy pożogę. Kwestia przyzwyczajenia. Można tak długo ciągnąć, proszę mi uwierzyć. Tymczasem trzeba wyplewić skalniaki i przewietrzyć układ krwionośny, trzymać się mocno i nawzajem za zęby, podlewać kamieniołom, by rosły i rosły jedwabne storczyki. Pomarańczowa cena przyklejona do opakowania „Liczb”, czasopisma wydawanego w naszym mieście – jest W RZECZYWISTOŚCI gitarą ułożoną na samej sobie. Wystarczy się dobrze przypatrzyć, a już się nam odkrywają przeróżne fragmenty owej niepowtarzalnej układanki, jaką trzeba będzie zaprezentować na najbliższych targach techniki organizowanych przez Wielmożnego Włóczkę Michajłowa raz do roku, w styczniu, nieopodal dziewiątego dnia tego chłodnego miesiąca. Dlaczego akurat? Gdyż wiąże się z tą datą niepokojące wspomnienie, czyichś kritanków, postanowień poprawy, jamrużki zalanej wrzątkiem by uzyskać idealnie zgrany z podniebieniem smak.

 

Rezultat:

Takie farmazony potrafił pierdolić nasz ukochany, kiedyś mogliśmy gadać całymi dniami, a teraz tak trudno przechodzi nam przez gardło słowo ,,cześć”. Jestem jak mucha, która zaplątawszy się w pajęczynę próbuje uciec. Jest to ten sam stan, o którym mówi Eistein, że człowiek religijny widzi swój byt niby więzienie i dlatego chce opuścić klatkę ciała i objąć całe istnienie jako jedność. Póki co jesteśmy na miernym poziomie cywilizacyjnym, w efekcie czego nie mamy na to szans... Niczego nie trzeba sprowadzać, sam tkwisz po uszy w absurdzie, to i proste porównania wydają się niedorzeczne. Wbija w fotel, ale nie od nadmiaru widoku walącego się świata, a od myśli jakie się nagle pojawiają. Zagubieni w zwariowanej i okrutnej rzeczywistości, często przychodzimy do Boga kompletnie rozbici, szukając w sobie brakujących kawałków do niepowtarzalnej układanki, jaką jesteśmy my sami.

 

• • •

O AUTORACH:

John Cayley, kanadyjski programista i poeta, profesor na Uniwersytecie Browna, autor m.in utworów „Book Unbound” (1995), „windsound” (1998) czy "riverisland" (2002) jest jednym z pionierów poezji cyfrowej, eksperymentujący z poetyckim potencjałem komputerów od 1982 roku. Jest założycielem pierwszych internetowych witryn poświęconych cyberpoezji i generatywności w literaturze („Indra's net”, „programmatology”, „Shadow of the informed”). Jego prace prezentowane były w antologiach ELO 1, ELO 2 oraz w szeregu galerii w USA, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Jego obecna działalność badawcza i poetycka skupia się wokół „humanistycznego” hackingu wyszukiwarki Google. Caylejowskie warsztaty na Ha!wangardzie to wynik spotkań i dyskusji, jakie przeprowadził z poetą, pod kątem krakowskiej prezentacji, Mariusz Pisarski.

Tomasz Pułka – (1988-2012) autor czterech tomów wierszy: „Rewers” (2006), „Paralaksa w weekend” (2007), „Mixtape” (2009) i „Zespół Szkół” (2010). Laureat Dżonki (2007) i stypendysta m. Krakowa.

• • •

Zobacz fotorelację i posłuchaj nagrań z warsztatów.

• • •

Warsztaty odbyły się w ramach festiwalu Ha!wangarda 2012, 7 września 2012, w krakowskim Klubie Konfederacka 4.

• • •

Książki Tomasza Pułki w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art:

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information