Uwagi do „Pałuby”

[Rozdział I]
Szkic miejscowości »


[Rozdział II]
Str. 52, w. 16. »
…z chaty swych rodziców wyniósł…

Naturalnie nie mam tu na myśli jakichś wpływów tkwiących we krwi, którymi tak chętnie posługują się dzisiejsi autorowie, a za nimi i przeciętna nasza inteligencja. Idzie mi tylko o przykłady służalczości, jakimi mógł Piotr nasiąknąć, spędziwszy pierwsze swe lata w chacie ludzi ubogich; pojmuję więc rzecz tylko psychologicznie, nie fizjologicznie. Mimo to nie zaprzeczam, że dziedziczność, rasowość itp. czynniki może i istnieją, że ktoś np. może być „urodzonym” lokajem lub „urodzonym” księciem. Ale hipotezy tej, którą nawet naukowo skontrolować trudno, nadużywa się w życiu potocznym jako pewnika, aplikując go wszędzie tam, gdzieby rzecz można wytłumaczyć z o wiele bliższych a mniej dowolnych pobudek. Np. śmiały okrzyk goryczy posła Bojki w Sejmie piętnuje się jako objaw chłopskiej natury – w tym wypadku komunał służy za podpórkę do zemsty i daje rodzaj potwierdzenia oburzeniu strony przeciwnej. Inny dowcipniś upatruje w namiętnym zwalczaniu szlachetczyzny, jakie uprawia np. Daszyński, objaw właśnie buty szlacheckiej tego socjalisty: tu komunał odwodzi od wnikania w meritum polityki Daszyńskiego, odejmuje wartość jego szczeremu przejęciu się swymi zapatrywaniami, a ukazuje rzekomo jakiś głębszy, jemu samemu niewiadomy motyw jego działania. – Zastrzegam się, że nie zabieram tu wcale głosu jako zwolennik tej, tamtej lub innej partii politycznej, interesuje mnie tylko psychologiczna rola komunału, w którego pętach być może znajdują się nawet i powyżej wymienieni politycy.

Podobny wypadek zauważyłem niedawno przy takiej sposobności: Holzapfel napisał filozoficzną książkę pt. „Wszechideał” (Panideal), nie dla każdego przystępną, a ów Holzapfel jest Żydem. Otóż ktoś powiedział, że trudną i nieprzystępną jest ta książka z tego powodu, iż jej autor jest potomkiem talmudystów. Jakże temu, co to powiedział, byłoby na rękę, gdyby np. Kant był Żydem.

Lub dajmy na to, że N., potomek szlachty zaściankowej, w poczuciu jakiejś swojej krzywdy prowadzi ciągłe procesa i nie waha się po przegraniu sporu w ostatniej instancji apelować nawet do monarchy: czyż nie znajdzie się mnóstwo ludzi, którzy wpadną na „odkrycie”, że w N. odezwała się staropolska żyłka pieniacka?

Str. 54, w. 4, i n. »
…zdrową plebejuszowską naturę…, …naturę arystokratyczną, delikatną…

Tu mamy komunał w jednej z jego bardziej typowych wariacji. Wariacji tych istnieje mnóstwo, na podstawie ich konstruuje się „problemy” i „kwestie”. Można by to wykazać np. na „Sprawie Dołęgi” Weyssenhoffa. Dla mnie kwestia arystokracji, demokracji itp. nie istnieje, póki jest powleczona warstwą innej kwestii, mianowicie kwestii blagowania o kwestiach, która uniemożliwia czystość rachunku. Tak samo rzecz się ma z „kwestiami” rasowości, dekadentyzmu, płci itd.


[Rozdział III]
Str. 58, w. 29. »
…nie czuję się zdolnym do takiej sumienności…

Bo nie kreślę ani reprezentanta jakiejś epoki, ani znamiennego typu, tylko człowieka, a każdy człowiek jest wyjątkiem. A więc wpływu idei współczesnych nie trzeba sobie wyobrażać tak, jakoby one całą swą masą działały na człowieka; przeciwnie, wpływ ich jest przypadkowy, pośredni. Nie każdy chce i może mieć ewidencję tych idei, jedne przychodzą do niego za późno, inne wcale' nie przychodzą, a kto sam nie siedzi w obserwatorium, ten dowiaduje się o ideach z drugich i trzecich ust, poznaje je w formie sfałszowanej i uproszczonej. Cóż to jest zresztą „idea współczesna”? Często jakiś odświeżony stary komunał. Oprócz „idei” ogromny jeszcze wpływ na umysły ludzkie wywierają typowe sytuacje rozrzucone w utworach literackich – te zaś wpływy i im podobne są zbyt skomplikowane, żeby je wyliczyć w życiu własnym, a cóż dopiero w życiu człowieka powieściowego.

Dzięki szkole poznaje się zazwyczaj w młodości idee i walki idei takie, jakie interesowały starszą generację, dopiero potem się to wyrównuje, niektórzy zaś nigdy nie doganiają teraźniejszości. Stąd taki zlepek anachronizmów ze współczesnościami, jak Strumieński. Trzeba też wiedzieć, że gdziekolwiek zejdzie się z sobą dwóch myślących ludzi, tam powstaje nowe źródło kwestii, nowe oryginalne zróżniczkowanie jakichś ogólnie przyjętych orientacji; np. w stosunku Strumieńskiego z Angeliką.

Str. 59, w. 9. »
…płytkie głębokości…

Tu muszę popełnić herezję i przyznać się, że mam na myśli takie „idee”, jakie są w „Irydionie” lub „Królu Duchu” – szerokie historiozoficzne lub kosmiczne kombinacje. Zwłaszcza idzie mi o ideę palingenezy.

Idea ta imponuje ludziom jedynie dlatego, że połączone są z nią dalekonośne, monstrualne obrazy: jak dusze wędrują z ciał w ciała, i to się dzieje przez miliony wieków – strach! Uwielbiacze tego rodzaju idei, działających bardziej fantastyczną atmosferą niż sensem, wydają mi się podobnymi do tego chłopa galicyjskiego, który otrzymawszy telegram z Ameryki zwariował na myśl, że ten telegram przeszedł tak prędko tyle setek mil.

Str. 59, w. 26. »
…krótko a źle…

To mówię po części pro domo mea. Jeżeli się chce coś rzetelnie określić, trzeba wprzód usunąć cały szereg niewłaściwych określeń i pojmowań – czyli mówiąc obrazowo: im głębiej się kopie, tym większy powstaje nasyp.

Str. 61, w. 2. »
…kalesonach.

To nie bluźnierstwo ani swawola – bo owszem wiersz ten uważam za dobry i szczery – ale jaskrawe podkreślenie pierwiastka pałubicznego, pierwszy zgrzytliwy akord pałubiczny. Idzie mi o to, żeby co prędzej rozedrzeć urok, jaki czytelnik wyniósł z lektury poezji, i przybliżyć mu atmosferę rzeczywistego życia, które jest piękne, ale tylko po swojemu. Pewny jestem zresztą obrony tych wszystkich młodzieńców, którzy, posiadając fotografie swych ubóstwianych, oglądają je przed pójściem do łóżka.


[Rozdział IV]
Str. 64.
…Angelika…

Imiona kobiece w „Pałubie” pochodzą z pietyzmu dla bardzo dawnych wspomnień. Dwa są zaczerpnięte z lektury: Kseńka jest nastrojowo spokrewnioną z Kseńką z „Zamku Kaniowskiego”; z postacią Angeliki Kauffmann zaznajomiłem się jeszcze wiele lat temu, gdym dostał w szkole jako nagrodę dziełko dla młodzieży pt. „Znakomite niewiasty”. Przy pierwszej redakcji „Pałuby” niemało mi szło o to-; żeby imię „Angelika” wywoływało pewien stały nastrój w czytelniku, przypominający mu coś anielskiego, idealnego. Imię zaś „Berestajka” ma dla mnie znaczenie dwóch pamiątek: i jako ślad dawnych wspomnień, i jako ślad rozmyślań nad psychologią snu. Śniło mi się mianowicie raz, że jako mały chłopak biję się z innym chłopcem, brzydkim a ubranym jakby w jakiś habit zakonny, na sposób Tybetańczyków z Podróży Landora. Zrazu miałem nad nim przewagę, potem jednak on obił mnie straszliwie. Nazywał się Beresaczko. Otóż zbudziwszy się przyszedłem do przekonania, że nazwisko to pochodzi ze zrobionej we śnie kumulacji nazwiska „Borodajko” (które nosił jeden z moich kolegów gimnazjalnych, zresztą całkiem mi obojętny) – ze słowem Beresteczko. Ale zdawało mi się, że proces kumulacji wskutek powolności snu nie został zakończony, gdyż ostateczny rezultat powinien był brzmieć: Berestajko, a nie: Beresaczko. Otóż żeby niejako naprawić, zaokrąglić ten „pałubizm” snu, wpakowałem nazwisko „Berestajko” do mej powieści – robiąc to właściwie wbrew jej duchowi, ponieważ szanując twory rzeczywistości powinienem był zatrzymać nazwisko: Beresaczko.

Str. 71, w. 26.
…na dnie duszy…

Słowa „dusza” używam w starym znaczeniu, tj. jako urojonego substratu wszystkich naprawdę dostrzegalnych zjawisk psychicznych: wyobrażeń, myśli, uczuć, kojarzeń logicznych i nielogicznych, i wszelkich przedmiotów duchowych albo uświadomionych, albo takich, które mogą być uświadomione – a więc nawet wizji, deliriów, przeczuć itd. Notatka ta nie byłaby potrzebna, gdyby słowa „dusza” od pewnego czasu u nas nie skompromitowano przez nadużywanie go w innym kierunku. Mianowicie dusza ludzka ma być już to cząstką duszy wszechświata, już to jej objawem, już to tym samym co ona itp. – wreszcie „naga dusza” Przybyszewskiego jest tylko spolszczoną „wolą” Schopenhauerowską. Przeważnie też przypuszcza się, że objawy tej drugiej duszy są jakościowo inne jak duszy tamtej, że są to tylko przebłyski, echa zabłąkane, ślady, jasnowidzenia itd. W ten sposób to niejasne, sentymentalne pojęcie duszy, jakie dotychczas kursowało głównie wśród kobiet, otrzymało rodzaj wyższej sankcji, zostało zrehabilitowane, nie przestając być banalnym. Ale choćby nawet takie pojęcie było prawdziwe, to odstraszałaby mnie od niego już sama jego łatwość i płytkość – mimo pozornej głębokości, dalej podejrzana plastyczność porównań, jakimi się musi posługiwać, wreszcie jaskrawa nieautentyczność sposobu jego odkrycia, który polega li tylko na konstrukcji i skrytym lgnięciu do wewnętrznego unaoczniania sobie różnych rzekomych zagadek. Jeśli się przeniknie genezę jakiejś teorii, czyli pojmie ją od strony subiektywnej, to się już nie ma ochoty walczyć z nią obiektywnie.

Ale właściwie i moje określenie „duszy”, chociaż zupełnie wystarczające do celów „Pałuby”, nie da się filozoficznie utrzymać, suponuje ono bowiem albo także coś, co się „objawia”, albo jakiś rezerwoar zjawisk, którym się nic nie wie. Raczej by powiedzieć należało: dusza jest znakiem konwencjonalnym, którego się używa dla skrócenia, gdy ktoś chce zaznaczyć, że mówi o sumie zjawisk psychicznych. Nie ma bowiem „duszy”, są tylko zjawiska psychiczne (aforystycznie powiedzmy: nie ma rzeczownika, jest tylko czasownik), czyli pewnego gatunku „elementy”. Tu trzymam się Macha, myśliciela, który w ostatnich czasach dał moim własnym pomysłom pożądaną przeze mnie od dawna filozoficzną podstawę i gwarancję. Dla zupełności powiem czytelnikom moim krótko, na czym ta filozofia polega. Oto wyklucza ona dualizm ducha i ciała, podmiotu przedmiotu, a na to miejsce wprowadza monizm najprostszy i najoczywistszy, zamieniając wszystko na wrażenia, a raczej na „elementy”, które między sobą różnią się nie co do swej „istoty”, ale co do kierunku, w którym się je bada, co do pola, na którym się ukazują. „Świat jako jedna masa wrażeń silniej z sobą związanych w tzw. ja”. Mach daje taki inwentarz: 1) A, B, C… kompleksy barw, tonów itd., czyli tzw. przedmioty zewnętrzne; 2) K, L, M… kompleks zwany naszym ciałem, a będący tylko szczególniej wyróżnioną częścią pierwszej kategorii; 3) α, β, γ… kompleks uczuć, obrazów, pamięci itd. Otóż zazwyczaj mylnie przeciwstawia się trzecią kategorię kategorii pierwszej i drugiej lub trzecią i drugą pierwszej, imaginując sobie jakieś „ja” i jakiś „świat ciał” czy też „świat zewnętrzny”. Mach przeprowadza w tych kategoriach niejako zrównanie stanów, robi to, co by można nazwać zrepublikanizowaniem „ducha”. Właściwie bowiem, rzetelnie rzecz biorąc, trzecia kategoria jest tak samo światem przedmiotów zewnętrznych jak pierwsza i druga, bo zarówno drzewo jak wyobrażenie o drzewie spostrzega się i w zasadzie wrażeniami są zarówno stół, kwiat, ton, jak gniew, ból zęba, sen, jakby nimi były nawet wszelkie wizje, istoty nadprzyrodzone, duchy itp. Tylko, że gdy idzie o uczucia i myśli, wtedy sposób spostrzegania i kontrolowania spostrzeżeń jest mniej jasny i uchwytny niż wtedy, gdy idzie o tzw. rzeczy konkretne, dlatego to przedmioty umysłowe otoczono specjalną aureolą, której zdarcie przynosi tylko zysk, nie stratę. Kto ciekaw, jak to wygląda u Macha, tego odsyłam do jego dzieła „Analyse der Empfindungen”, zwłaszcza do pierwszego rozdziału pt. „Antimetaphysische Vorbemerkungen”, który, jak łatwo poznać, tytułem swoim poddał mi myśl ochrzczenia mego pegaza „antypoetycznym”.

Przebaczcie panowie uczeni, że mówię rzeczy wam tak dobrze znane, ale ponieważ nie chcę być fałszywie zrozumianym, wolę powiedzieć za dużo niż za mało. Sądzę też, że robiąc propagandę na rzecz filozofii Macha, robię coś, co jest bezwzględnie pożytecznym, chociażby nawet nie miało bezpośredniego związku z „Pałubą”.

Str. 72, w. 10.
…on chciał brać pomysły i marzenia na serio.

Właściwie i on nie, lecz szło o stopień udawania, przejmowania się, by mieć przyjemność z tych autosugestii.

Str. 75, w. 21.
…nb. żartem.

Rola żartu, jako jedynego czasem objawu, w którym się wynurzają tajemne uczucie wchodzące w skład jakiegoś oficjalnego stanu duchowego.

Str. 76, w. 21.
…Obawa wzmacnia przekonanie, że…

Jaśniejszym przykładem będzie Otello, w którym obawa, by go Desdemona nie zdradziła (a może-przeczucie, że tego wart), jest tak silna, że od wewnątrz wywołuje w nim uczucie przekonania o jej zdradzie: jakby instynkt samozachowawczy kompleksu obawy podtrzymywał fałszerstwem rację bytu tego uczucia.

Str. 81, w. 19.
…uroiwszy sobie, że jest śpiewaczką.

Pomysł powyższy został przy końcu r. z. niejako potwierdzony przez rzeczywisty fakt: oto węgierski malarz, Aleksander Ipoly, wpadł w obłąkanie, uroiwszy sobie, że jest słynnym kompozytorem oper (umarł w grudniu w okropnej nędzy). Przykład ten, któremu podobnych zapewne dużo zna psychiatria, świadczy dobitnie o istnieniu pewnego rodzaju mechanicznych urządzeń w mózgu: jakby poczucie sławności i ambicji wypadłszy z jednego kompleksu podłożyło się, zamieszkało przez pomyłkę w kompleksie wiadomości z innej dziedziny artystycznej. Swoją drogą, niemiłą jest ta możliwość zwariowania nie na swoim gruncie; np. jeżeli autor „Pałuby” zwariuje, to kto wie, czy, zamiast otworzyć sklep z punktami wstydliwymi, fałszywymi, płaszczykami duszy itp. towarami pałubicznymi – nie będzie pysznym ze skomponowania „Ptasznika z Tyrolu” albo nie ogłosi się genialnym ekonomistą lub mówcą parlamentarnym.


[Rozdział V]
Str. 86, w. 16.
…żeby w bólu psychicznym było tyle fizycznego pierwiastku.

Tu przykład, który zbija późniejsze twierdzenia Strumieńskiego na str. 105, w. 26 » i str. 107, w. 11 » , ukute na gruncie dualizmu: ciało-duch.

Str. 96, w. 3.
…„zdawało mu się”, że…

Dlaczego ujmuję to w cudzysłów? W poezjach i powieściach roi się od tego rodzaju zwrotów: było mi tak, jakby… (np. to jezioro było moją duszą), zdawało mu się, że… (np. jest królem asyryjskim… lub: że w piersi jego rozszalał się cyklon), mniemał, że… (i tu coś, czego nigdy nie mógł naprawdę mniemać), ogarnęła go dziwna(? ) tęsknota, itp. przesady, które autorowie i ich recenzenci biorą na serio. W sonetach np. jest to już nałogiem, że po jakimś opisie przyrody w pierwszych strofach przychodzi zwykle na końcu porównanie stanu duchowego z jakimś szczegółem zewnętrznym, zaintonowane przez „zdawało mi się, że…” lub „było mi tak, jakby… ” Stąd sonet stał się nie najtrudniejszą, ale najłatwiejszą i najbanalniejszą formą poezji – choć zarazem najwygodniejszą, bo oznaczona ilość wierszy uwalnia autora od myślenia na dalsze mety. Także w powieściach panuje wciąż ta sama kłamliwa a tania przesada: autorowie zwykle zgadzają się ze swymi bohaterami, wprawdzie może nie w ich czynach i myślach, ale w sposobach widzenia, pojmowania, myślenia – podpowiadają im. Nie idzie mi tu o kilka frazesów jak: „zdawało mu się, że”…. to tylko przykładzik, zewnętrzna poznaka, ale świadcząca o tym, że autor komponując dzieło nie uwzględnił wcale sposobu rodzenia się myśli i wypadków. Kiedy indziej może przytoczę cały repertuar takich frazesów, aby wykazać, że tu się ma do czynienia z niedbalstwem, zamienionym w system, którego się jeden pisarz uczy od drugiego, a który stosownie do rangi autora nazywa się rutyną, wyrobieniem lub mistrzostwem.

Nie chciałbym jednak krępować fantazji poetyckiej, zakazując jej posługiwania się podrzędnymi środkami pomocniczymi; czyli mówiąc obrazowo: nie chciałbym niszczyć zwykłych dróg i mostów i zmuszać jej do latania tylko na skrzydłach. Owszem, sądzę, że autor do pewnego stopnia musi podpowiadać swoim osobom (i ja to robię), wyposażać je swoimi pomysłami, bo ścisłość sięgająca do takich szczegółów, jak np. w tym wypadku sposób myślenia i odczuwania, przechodzi może siły ludzkie. Ale sądzę, że prawdziwa fantazja nie wyklucza ścisłości, owszem, zawiera ją w sobie, prawdziwa fantazja polega na tym, że po pierwsze odbija w sobie rzeczywistość jak najszerzej a bez fałszu, jest czystym lustrem, po drugie: że buduje swoje wieżyczki z materiału tak poznanej rzeczywistości.

Dlatego to ja ujmuję w cudzysłów taki frazes jak: zdawało mu się, że… Jest to sobie właściwie tylko mały, niewinny proteścik literacki. Chcę przez cudzysłów zaznaczyć, że w odczuwaniu takich stanów zawarta jest pewna umyślność i szach erka, chcę podkreślić, że ja nie wierzę memu bohaterowi na słowo, iż on to a to odczuwa, widzi czy myśli. Podobnie na wielu innych miejscach. Np. str. 88: » „Mianował Angelikę boginią tej przyrody, „mniemał”, że ją wszędzie widzi i słyszy”. Dlatego też piszę np. (str. 69): » „Wśród egzaltacji przyszli sobie do przekonania, że miłość jest kryptogramem świata” lub (str. 139): » „Namyśliwszy się, przyszedł sobie do przekonania, że to właściwie on temu wszystkiemu winien”. Proszę wyrzucić to słówko „sobie” w obu przykładach, a różnica będzie widoczna, bo wtedy będzie się zdawało, że akt przekonania był czymś stanowczym, koniecznym, wypływającym z sytuacji, podczas gdy ja wyrazu „przekonanie” używam tylko sposobem przybliżenia, a poprawkę biorę przez dodanie słówka „sobie”. Charakterystycznym jest, że niemal wszyscy, co czytali „Pałubę”, słówko to w manuskrypcie podkreślali, przekreślali lub pisali nad nim pytajnik – tak dalece każdy z czytających przyzwyczajony już był natrafiać na pewne szablony powieściowe, w których się formułuje zdarzenia. Wyłamać się z tych szablonów zupełnie jest naturalnie rzeczą bardzo trudną i ja też raczej zaznaczam u siebie to wyłamywanie się, jak żebym go naprawdę dokonał. Bo i w „Pałubie” jest dużo niewytrzebionych jeszcze ustępów poetycznych, które się uratowały z pierwszego manuskryptu, np. opis obrazu w rozdziale „Gwiazda podziemna”, opis urągający rzeczywistości. A jednak wielu osobom będzie się on najbardziej podobał z całej „Pałuby”, znajdą się nawet tacy, co powiedzą (nawet mimo tej uwagi!), że tam się przebija rzeczywisty talent, który niestety autor sam sobie zepsuł, bawiąc się w jakieś doktryny.

Do rozdziału V
Zwracam uwagę na to, jak w całym tym rozdziale objawia się działanie czynnika pałubicznego nie tylko w oporze, który stawia Strumieńskiemu jego własna dusza, ale i w oporze urządzeń technicznych na świecie: chce słyszeć głos Angeliki – słyszy głos ciotki, chce śnić o niej – śni o guwernerze, chce ją rysować – nie udaje mu się; zdaje się, że gdyby nawet chciał naprawdę zwariować na temat pośmiertnej miłości, zawiódłby się także.


[Rozdział VI]
Str. 108, w. 25.
…było mu, jakby smutek wystąpił z brzegów… jakby woda zalewała krajobrazy jego duszy…

Podobnie i str. 90 » : Strumieński znajduje w objawach przyrody niejako aprobatę swych zamiarów. Albo odbywa się w nim podejrzenie o związek, np. że skoro w przyrodzie zaszła zmiana żywiołowa, to i w duszy powinna nastąpić taka sama zmiana, a może już i nastąpiła. Albo też zachodzi tu mimowolny błąd umysłowy przez upodobnienie: jak woda pokrywa pagórki, tak pokrywa wyżyny jego smutku. Albo wreszcie odbywa się w nim takie działanie myślowe: te łąki, pola itd., które były świadkiem jego smutku, są teraz usunięte, więc on nie potrzebuje już… itd. Mnogość sposobów rozwikłania owego kłębka uczuciowego tłumaczy się tym, że ów kłębek należy do stanów, jakie opisałem w „Trio” pod 6) » .

Str. 109, w. 20.
…podda się dotychczasowej robocie…

W stylu autora znać tu – i na wielu innych miejscach – jakby szykanowanie bohatera. A jednak np. słowo „robota” należy brać całkiem poważnie; odcień ironii zaś pochodzi stąd, że ponieważ dotychczas nie stworzono aparatu do oddawania stanów nieświadomych, więc też, o ile one wyglądają jakby świadome, o tyle robią wrażenie komiczne.

Str. 112, w. 11.
…do zwyczaju należało u nich podrwiwać sobie z arystokracji rodowej…

Zwyczaj ten był asekuracją kłamstwa, opisanego w poprzednim zdaniu. Dla dobrobytu swego życia intelektualnego człowiek zwykle obiera lub tworzy sobie jakichś przeciwników, nad których się wywyższa, na których zwala różne winy, których skutecznie zbija. Najgorszy literat ma kogoś lub coś, z czym walczy, co mu daje złudę, że on jest potrzebny na świecie, co stanowi tło korzystne dla jego osoby. Tak samo jest i w innych dziedzinach życia publicznego i prywatnego. Ale każdy z takich antagonizmów, chociaż ma rację bytu na pewien promień, w większym kole nic nie znaczy.

Str. 116, w. 18.
…zasila się nową sztukę ożywczymi sokami dawnej…

Chociaż zgadzam się ze Strumieńskim, muszę dodać uwagę, że przeważnie tylko nieudolność artystyczna szuka drogi do źródeł sztuki i do kontaktu z życiem przez archeologię i filologię. Są np. u nas literaci, którzy poznawać życie uczą się u chłopów, u pieśni ludowej, u biblii, a po źródła sztuki chodzą do Sofoklesa. Filologia jest znamienną cechą ich twórczości. Mnie tego nie potrzeba.

Str. 117.
…wszystko jest zrobione i już przewyższyć się nie da.

Pewien znakomity poeta współczesny twierdzi, że po Mickiewiczu, Słowackim i Krasińskim, poezja nie ma już nic do roboty. Brawo!

Str. 117, w. 29.
…linia piękna jest cienka jak włos…

Tu korzystam z Hebbla, który twierdzi: Die Linie des Schonen ist haarscharf und kann nur um tausend Meilen ueberschritten roerden. Mylne – chociaż surowe.


[Rozdział VII]
Str. 128 w. 10.
…czynniki bardziej „intymne”.
Używam tego wyrazu z pietyzmu dla kierunku twórczości, który swego czasu uprawialiśmy, Womela i ja, z dala od oficjalnego zgiełku literackiego, jeszcze wcześniej, nim się w Polsce modernizm pojawił. Kierunek ów nazwaliśmy intymizmem, ponieważ szło w nim o wyciąganie na tapet wszystkich najserdeczniejszych tajemnic ludzkich. Nazwa ode mnie pochodzi, Womela nazywał to także „obnażaniem woli”. Kierunkowi temu wierny dotychczas zostałem, tylko że zamiast tajemnic seksualnych pod wpływem Grossa uznałem tajemnice intelektualne za ważniejsze.

Str. 134, w. 28.
…poza Oli…

Str. 137, w. 10. …naśladował swoje dawne usposobienie…
Każdy naśladuje sam siebie po pewnych doświadczeniach, bo w swojej skórze każdemu najlepiej i najwygodniej. O tym naśladowaniu własnego charakteru wypowiada dobre uwagi Schopenhauer w głównym swym dziele, w księdze IV, § 55.

Str. 138, w. 22.
…wpadł instynktownie na najlepszy sposób przygotowania takiej sytuacji, w której by musiał wreszcie wszystko z siebie wydobyć…

W zacytowanym powyżej § mówi Schopenhauer: „Lecz należy zauważyć, że w celu złudzenia samego siebie przygotowuje się dla siebie pozorne zapomnienia się, które właściwie są czynami, skrycie obliczonymi. Bo nikogo nie oszukujemy, nikomu nie pochlebiamy za pomocą tak subtelnych fint, jak sobie samym”.

Tu jedna konieczna uwaga. Jeżeli mówię o planach, programach, komediach, fintach Strumieńskiego teraz i później, to bynajmniej nie w tym sensie, żebym go chciał przedstawić jako człowieka wyrafinowanego, np. jako takiego gracza-psychologa, jak „Uczeń” Bourgeta, działającego z zimnym obrachowaniem celu i środków. Owszem to, co w analizie przedstawia się jako bardzo skomplikowane, to samo, obserwowane na powierzchni bieżącego życia, wydawałoby się zupełnie prostym, szybkim i naturalnym. Podobnie jak nasze ciało odczuwamy jako jednolitą masę, anatom zaś i lekarz wykazują w nim różne zawiłości.

Str. 139, w. 20.
…aby zgoda była zupełną, postanowił Strumieński…

Wyrażenia takie, jak „postanowił”, „wpadł na myśl” itp. należy brać nie dosłownie, lecz według zwyczaju jako skrócenia, służące do odbudowania sobie toku myśli i uczuć nieświadomych, których zygzaki – gdy się je chwyta na papier – wydłużają się w jedną prostą linię.

Str. 141, w. 19 i n.
…zachwytu… zapomniała, że jest na gruncie rywalki…

Motywy bezpośrednie działające czasem wbrew właściwemu psychologicznemu schematowi sytuacji. Por. str. 332. » autonomia okoliczności.

Str. 157, w. 5.
…a więc były to czynniki sprzeczne – czy tylko na pozór?

W rozstrzygnięciu tego pytania szło mi przede wszystkim o tzw. niepoprzebijane ścianki – a jednak nie wyczerpuje to kwestii, zostawiłem bowiem całkiem na boku następującą jej część: Oto, jak wiadomo, każdy, przyciśnięty do muru, umie pogodzić swoje logiczne sprzeczności, na zawołanie wypełniając jako tako człony pośrednie. Subiektywnie nie czuje się sprzeczności, bo ma się w swoim „ja” jakby ciemne źródło wszelkich pogodzeń. Z tego samego powodu zdarza się, że jeżeli w dyspucie przekonasz przeciwnika, to on ci na końcu powie, że właściwie obaj mówiliście to samo.

Str. 159, w. 26.
…stany parodyjne…

Tu już właściwie poruszam sprawę tzw. punktów wstydliwych. Że zaś to jest istotnie „sprawa”, którą w interesie ludzkości warto podciągnąć pod osobną nazwę, aby się nauczono patrzeć jej w oczy, to ujawniło mi się przed kilku laty, kiedym usłyszał następującą, podobno prawdziwą anegdotkę:
Pan X. kochał się w mężatce, pani Y. Wreszcie postanowili razem umrzeć, wynajęli mały pokoik na piętrze, zamknęli się, wyrzucili klucz przez okno, zażyli truciznę, pocałowali się i oczekiwali śmierci. Dotąd wszystko symetrycznie, tragicznie, tak jak się należy. Lecz cóż się dzieje? Aptekarz, który panu X. sprzedawał truciznę, zmiarkował był, co się święci, i dał mu zamiast trucizny środka rozwalniającego, a tymczasem uwiadomił męża pani Y. Ludzie nadchodzą, wyważają drzwi pokoiku, no i tableau. Mąż: Czekaj, krwią mi za to zapłacisz. Pan X.: Ależ zapłacę, zapłacę, tylko mnie teraz puść (wybiega, ale nie w celu ucieczki). – Czyż to rozchwianie się tragiczności nie jest bardziej tragiczne i ludzkie niż sentymentalna wspólna śmierć?

Str. 161, w. 17.
…rzekomy wieczny antagonizm między kobietą a mężczyzną w ogóle.

To zapatrywanie ma dwie formy: jedną popularną, w której od dawien dawna kursowało wśród ludzi, np. za pomocą przysłowi, drugą badawczą, docierającą w głąb, często zaciętą, taką, jaką widzimy np. u Schopenhauera, Strindberga. U nas ta druga forma nabrała zaraz sentymentalno-filologicznego pokostu. Zamiast próbować rozwikłać sieć komplikacji psychologicznych między mężczyzną a kobietą, która to sieć w każdym poszczególnym wypadku jest inna i żąda innych wytłumaczeń, nasz poeta radzi sobie w bardzo łatwy sposób: sprowadza całą trudność do jednego mianownika („wiecznej idei”? ): Adam – Ewa, który może swoją asocjacją strasznej odległości historycznej komuś imponować, ale przecież jest trochę gimnazjalnym.

Str. 163, w. 2 i n.
…Tkwi więcej racji, niż się na oko wydaje…

Dlatego baczność! Stronniczość nie wyklucza słuszności. Gniew np. jest złym doradcą, ale bystrym analitykiem, podsuwa takie argumenty, jakich by się kiedy indziej nie wyszukało. Tak samo i przyjaźń mocą swej tolerancji dokazuje cudów sprawiedliwości. W afekcie rozważając zalety i wady jakiejś osoby, widzimy je obficiej, ilościowo jest więc nasza obserwacja silniejsza, trudniej nam tylko oznaczyć miarę i wzajemny stosunek poszczególnych cech badanej osoby. Ale czyż kiedykolwiek ten stosunek jest nam zupełnie jasny? czyż wobec najbliższych naszych, wobec samego siebie nawet, nie jesteśmy w stanie ciągłej fluktuacji zapatrywań? Zresztą por. str. 352, w. 14 i n. » Ciągle się mówi, że dzieła sztuki należy oceniać sine ira et studio, że powinno się krytykować tylko dzieło, a nie osobę autora. Bynajmniej! Wszakże nie rozchodzi się o dzieło, ale o stan psychiczny, z którego ono wynikło, o zapatrywania autora, o to, co w nim jest najdroższe i najlepsze, bo nie ma rzeczy bardziej osobistej niż poezja! Wykazując, że czyjeś dzieło jest głupie, unicestwiam intelektualną istotę autora – to nie ulega wątpliwości.


[Rozdział VIII]
Str. 167, w. 7.
…bicz losu popędza do genialności, do analizy…

Zaręczam np. że każdy z owych poetów, którzy lubią pisać o ewowatości kobiet, jeżeli idzie o jego własną skórę, np. o pozyskanie lub utratę jakiejś żywej kobiety, nie będzie jej traktował jako przedstawicielki rodzaju, lecz jako indywidualność, uwzględni wszystkie okoliczności danego zdarzenia, postąpi praktycznie jak ajent śledczy – i przynajmniej w myślach spłaci rzeczywistości dług aż do ostatka, zanim zacznie na tle przebytej awantury dzierzgać filozoficzne i poetyczne arabeski.

Jak dalece egoizm, zagrożony praktycznie, domaga się analizy i bezimienności, to mógłbym pokazać na wstrząsających przykładach, ale ograniczę się do drobniutkich, z których każdy pozna, o co mi idzie. Mam znajomego, którego raz na wpół żartem nazwałem niedołęgą, zarzucając mu, że nie umie sobie znaleźć zajęcia, nie poszuka protekcji, nie zdaje egzaminów, nie postąpi tak lub owak. Na to ów znajomy, odrzucając epitet niedołęgi, utrzymywał stanowczo, że to mi się tylko tak na pozór wydaje, w rzeczy samej zaś on nie tylko nie ma sobie nic do zarzucenia, lecz owszem sądzi, iż postępował w miarę możności energicznie. Potem opowiedział mi swoje stosunki, sięgając parę lat wstecz, i przytoczył tyle ważnych, choć na pozór drobnych okoliczności, żem cofnął swój zarzut, może i nie całkiem mylny, ale za ciasny, za ryczałtowy. – Inny mój znajomy jest niepunktualnym i niesłownym, ale broń Boże mu to powiedzieć: wpada w gniew i broni się tak wymownie, że musi się uwierzyć, iż on każdym razem ma inny bardzo ważny powód rzekomej niesłowności. – Proszę mi też pokazać polityka, który by poczuwał się do nazwy „szowinista” i każdego zarzutu szowinizmu nie potrafił ilustrować po swojemu, wykreślając misterną, obliczoną na milimetry granicę między patriotyzmem a szowinizmem. A w procesach o tzw. sprzedaż przekonań, jak często dochodzi rozprawa do bezimiennych atomów, które się odważa na szalce wagi aptekarskiej, a które przecież przez biedny sąd nazwane być muszą! W niedawno odbytym we Lwowie procesie o rozruchy robotnicze, podczas których wojsko użyło broni palnej, doszła rozprawa do takich atomów: Żołnierz P. maszerując kopnął jakąś kobietę – przypadkiem? umyślnie, korzystając z nastroju ogólnego rozjątrzenia? – Tu atom. Robotnik S., ujmując się za uderzoną, beszta żołnierza (podobno i policzkuje), aresztują go, robotnicy odbijają, stąd fatalne następstwa. Ale dlaczego ujmuje się? czy z rycerskości? z dobrego serca? czy korzystał z pretekstu, aby dać upust swej awanturniczości (garderoba duszy)? Tu psychologiczny atom, nad którym sąd już nie panuje.

A jeżeli poezja jest antycypacją spełnienia najwyższych pragnień praktycznych, jeżeli jest najpraktyczniejszą sztuką i – nauką, inżynierią rzeczywistych zamków na lodzie i błękitnych mostów między ludźmi, to w takim razie…

Str. 168, w. 29.
…co dla Hamleta było chwilowym powiedzeniem…

O ile mi wiadomo, najnowsi badacze „Hamleta” zarzucili już ten pogląd, który w połączeniu z wielu innymi modnymi przesądami stał się gruntem, na którym wyrosło „Bez dogmatu” lub nieco później naśladowane z zagranicznych dekadentów potępienie rozumu itd. Zacytuję np. dziełko Gelbera pt. „Problemy Szekspira”. W dziełku tym autor ze znacznym nakładem bystrości udowadnia, że Hamlet musiał postępować tak, jak postępował: nie wierząc duchowi ojca, chciał mieć obiektywne dowody zbrodni swego ojczyma i dlatego urządził śledztwo za pomocą sztuki, odegranej przez aktorów; był to w danych warunkach środek jedyny, lecz pewny. Potem Hamlet cofa się przed zamordowaniem modlącego się Klaudiusza, bynajmniej jednak nie ze wstrętu przed czynem, lecz tylko z tego powodu, że wierząc w życie pozagrobowe (to wstrzymuje go także od samobójstwa) nie chce, żeby się zbrodniarz dostał do nieba. Co prawda Gelber naciąga swoje wywody do innego planu pojmowania: mianowicie, że w „Hamlecie” jest problem religijny, kolizja rozumu z dogmatami. Ten plan jest również tylko jednostronny, cząstkowy. – Gdybym próbował do „Hamleta” zastosować rezultaty „Pałuby”, zwracałbym może uwagę na to, jak Szekspir nie dopuszcza pierwiastka konstrukcyjnego, lecz naśladuje zygzaki życia, jak z obowiązkiem zamordowania Klaudiusza splata się komedia charakteru Hamleta, to znaczy jak ten charakter wyzyskuje ów obowiązek w celu wyżycia się, jak Hamlet sam tworzy sobie kontrasty, jak życie samo dostarcza mu różnych analogii i półanalogii, wreszcie jak wybitnie zaznacza się w tej sztuce rola pierwiastka pałubicznego, zwłaszcza w akcie V, gdzie przypadek zmusza Hamleta do czynu, odejmując równocześnie temu czynowi wartość zemsty. Choćby się nawet odliczyło pewien procent na rachunek jakiegoś osłabienia woli u Hamleta, to moim zdaniem przecież sposób stawania się „czynów” jest czymś wyższym nad charakter słaby lub silny – w ogóle gdy chcemy tę sprawę zbadać na serio, to idąc po linii poetycznej wprost, docieramy także do kwestii „naukowych”.

Tym wszystkim, którzy tylko pobłażliwie raczą sympatyzować z Hamletem i nazywają go prototypem dekadentów, należałoby postawić obcesowe pytanie, czyby oni na miejscu Hamleta tak od razu zabijali, mordowali? – Niemożność zemsty, nonsens zemsty. – O ile mi się zdaje, któryś z badaczy „Hamleta” powiedział: Nie Hamlet nie dorósł do swego czynu, ale czyn nie dorósł do niego.

Str. 169, w. 11.
…surowość postulatu zidentyfikowano z jego słusznością.

Tę samą kwestię poruszam na str. 220, w. 11: » „Ludziom się zdaje, że większa prawda leży w pobliżu większej nieprzyjemności”. Jeżeli Herkules na rozdrożu wybrał cnotę, to jak sądzę, stało się to wskutek przemożnej sugestii paradoksu. Dowód paradoksu zawiera się np. w następujących frazesach: „Poznać siebie samego jest trudniej niż poznać innych”. „Samobójstwo jest tchórzostwem”. „Łatwiej napisać dobrą tragedię niż dobrą komedię”. (Dwa ostatnie frazesy wytyka Schopenhauer „P. i P. “ II. § 43). „Sonet jest najtrudniejszą formą poezji”. Paradoksowi zawdzięcza swe powstanie homeopatia. Patrz także str. 178, w. 31 » : „Poczciwość była zaletą, którą jako cechę uzupełniającą sugestionowała drastyczność jego obejścia się, rubaszność wyrażeń”. – Tego rodzaju błędy myślowe trzeba nie tylko stwierdzać, ale także badać – wytłumaczyć, w czym mają źródło, jaki jest ich mechanizm, one bowiem są często powodem wielkich teorii, ruchów politycznych, etycznych, religijnych itd. Ja sobie powstawanie dowodów z paradoksu tak wyobrażam: Jakiś kontrast, jakaś sprzeczność wywołuje pewien silniejszy ruch umysłowy, po czym uwaga ustaje, leniwieje, kontrast zrazu tylko zanotowany staje się pewnikiem, np. samobójstwo staje się tchórzostwem na przekór oczywistości » Hebbel wyśmiewa ten paradoks mówiąc: Wielu ludzi wskutek tchórzostwa nie może się zdobyć nawet na to tchórzostwo; fakta zaś, że dzieci nieraz z obawy przed karą popełniały samobójstwo, należą pod rubrykę: dowód z wyobraźni – analogiczną jak dowód z paradoksu. [K.I.] .

Naturalnie, że obok tego procesu snuje się też rodzaj jakiegoś dowodu obiektywnego, który jest tylko podpórką ex post. Dowód z paradoksu można by także porównać do zawrotu umysłowego. Rozważmy, jaki tok myślowo-uczuciowy budzi się w nas, gdy spoglądamy w przepaść: Tak łatwo można spaść, dość jeden krok zrobić i można się zabić, straszliwie zabić! a możliwość wywołuje podrażnienie i pewien silny ruch umysłowy, domagający się na ślepo zrealizowania, ciało chce naśladować wyobrażenie, chociaż to wyobrażenie jest tylko częścią myśli, a nie całą myślą, bo wszakże ów morderczy akt wyobraźni odbywa się w trybie przypuszczającym, otoczony jest przez „nie”. Otóż jak przy zawrocie głowy ciało realizuje akt wyobraźni, tak samo przy paradoksie umysł realizuje sprzeczność i nasyca ją ex post li tylko nastrojem prawdy, pożyczonym od innych prawd.

Podobny błąd myślowy a w następstwie i „sercowy” popełniła jakaś piękna dama, która porzuciła swego pięknego męża i zakochała się w brzydkim Murzynie. (Naturalnie ta przyczyna w rzeczywistości mogła być tylko jednym z włókien kompleksu, podpórką jakichś innych motywów). Być może, że tej pani zdawało się nawet, iż na tym nonsensie, który ona popełnić zamierza, ujawnia się świetnie potęga miłości; więc dla dogodzenia konstrukcji, dla zaokrąglenia planu pojmowania, postąpiła tak jak Angelika (str. 350 w. 30) » ? Mało kto wie, ile intelektualnego pierwiastku, ile szachrajstwa lub pomyłek umysłowych tkwi w tzw. Żywiołowych zdarzeniach. – Pod sugestią paradoksu znajduje się zapewne i ów poeta, który twierdzi, że po Mickiewiczu, Słowackim i Krasińskim poeci polscy nie mają już nic do roboty. Działa w nim jednak także topielcza złośliwość tej treści, że nie tylko on, ale i inni koledzy apollińscy muszą się ugiąć pod ciężarem takiego przeznaczenia, a on jest przynajmniej w tym od nich wyższy, że poznaje swój los; o tę wyższość nawet chodzi tu przede wszystkim, bo w głębi duszy poeta ów właściwie w to swoje paradoksalne twierdzenie nie wierzy i wie, że i publiczność na serio jej nie weźmie. – Jeszcze w gimnazjum odczuwałem paradoksalność historii o węźle gordyjskim; cóż bowiem za bohaterstwo, jakaż energia ma się okazywać w tym, że Aleksander Wielki węzeł ten rozciął, a nie rozwiązał? Takich Aleksandrów jest pod dostatkiem, a ja chłoszczę ich właśnie teraz, właśnie tym tu ustępem, jednym z najpożyteczniejszych w całej „Pałubie”.

Ale nie idzie tylko o paradoks, bo w ogóle każde zestawienie w wyobraźni, wywołujące silniejszy, niespodziany ruch umysłowy, lubi kraść dla siebie atmosferkę pojęcia przyczynowości i stroić się w nią. Są więc dowody z porównania, z aforyzmu, z wyobraźni, z rymu, z okropności, z dziwaczności itd. Weźmy dowody z porównania (symetryczności). (Hebbel mówi: Porównania mają siłę nie tylko objaśniającą, ale i udowadniającą). Taki dowód powstanie, gdy np. napiszę, że ten a ten dekadent-alkoholista ma styl zygzakowaty, pijany, zataczający się. Nb. można by temu powiedzeniu nadać dodatkowo rację, wykręcając rzecz tak, że kto dużo pije, ten cierpi na stałe zamroczenie umysłu, a wskutek tego i styl jego jest niejako pijany – ale to już będzie doszukiwanie motywów. – Taki sam krytyk, który się zdobył na powyższe „trafne” i „piękne” powiedzenie, mógłby w ten sposób odezwać się o „Pałubie”: zwyczajem jest, że gdy się buduje dom, stawia się rusztowanie, ale gdy już dom skończony, wtedy się rusztowanie burzy, ty zaś, autorze, dajesz nam i dom i rusztowanie – po co? co nas twoje rusztowanie obchodzi? na co nam wiedzieć, co ty sobie o czymś tam myślisz! my chcemy tylko domu, my chcemy arcydzieła, wrażeń estetycznych, a to – to nie jest sztuka… – Jeden z moich znajomych, w którym kochała się brzydka panna, udowadniał jej w listach, że jej zewnętrzna brzydota stoi w związku, a nawet jest dowodem jej brzydoty duchowej. – Baby wiejskie, chcąc leczyć niemoc męską, szukają pewnej rośliny, której korzenie kształtem są do mąd podobne. – Indianie jedzą serce walecznego wroga, aby posiąść jego odwagę. Pewien obłąkany, który miał niejasne poczucie swej choroby, zabijał swych towarzyszy w szpitalu i jadł ich mózgi, mniemając, że w ten sposób wzmoże swoją inteligencję i odzyska zdrowie.

Dwa ostatnie przykłady zaczerpnięte są z dzieła H. Stracka pt. „Krew w wierze i przesądach ludzkości”. Z obfitego materiału przykładowego zawartego w tym dziele nasuwa mi się ten wniosek, że wszędzie i zawsze ludzie niewykształceni pozostawali pod sugestią myśli, iż różne części i wydzieliny ciała ludzkiego posiadają moc już to leczniczą, już to czarodziejską, a ta sugestia była jeszcze silniejsza, gdy celem pozyskania tych rzekomo nadprzyrodzonych środków trzeba się było uciekać do czynności okrutnych, wstrętnych, nienaturalnych, uroczystych lub dziwacznych (obwarowanych np. pewnymi terminami lub szczegółami). – A więc chwytają w czary krew tryskającą z kadłuba ściętego skazańca, kąpią się w krwi niemowląt lub dziewic, którą uważają za środek kosmetyczny, zakopują kości ludzkie pod fundamentami domu, z tłuszczu trupów sporządzają świece złodziejskie, przy których świetle rzekomo nikt w okradanym domu ruszyć się nie może, uciętym palcem trupa pukają w ząb bolący, mielą zęby trupów i tak uzyskany proszek sypią do tabaki swych wrogów. Ręka trupa 5-letniego dziecka ma otwierać wszystkie zamki; krew kota, zrzuconego z wieży we środę drugiego tygodnia postu, leczy wiele chorób; proszek z dwóch żab suszonych, zmieszany z czerwonym winem i krwią ludzką, tamuje krew; chory na wodną puchlinę puszcza sobie krew z prawego ramienia, zamyka ją w skorupie wysączonego jaja i zakopuje to w gnoju; dziewczyna pluje potajemnie w kufel swego narzeczonego, by sobie zapewnić jego miłość; morderca zjada wątroby swych ofiar w przekonaniu, że w ten sposób zabezpieczy się od wyrzutów sumienia; chłopi, chorzy na przypadłości weneryczne, dopuszczają się zbrodni przeciw moralności na nieletnich dziewczętach, aby się uleczyć; pewien rosyjski żołnierz rozkazuje swemu towarzyszowi, by go zabił, krwią pokropił miejsce, w którym miał być jakiś skarb ukryty, a potem kopał za skarbem: wtedy znajdzie obok złota i żelazną sztabkę, którą go znowu wskrzesi do życia; inny fantasta morduje ciężarne kobiety i zjada serca nieurodzonych niemowląt, wierząc, że gdy 9 takich serc nieurodzonych skonsumuje, urosną mu skrzydła i będzie mógł latać w powietrzu. – Zwykle czytelnik, gdy czyta takie przykłady, zwraca uwagę tylko na ich sensacyjną, anegdotyczną stronę, która go interesuje, przyciąga i odpycha lub mierzi zarazem, nasyciwszy zaś swą pierwszą ciekawość, ciekawość brutalną, dalej już o nich nie myśli. Mało kto zauważy, że we wszystkich owych przykładach zaznaczają się rudymenta jakiejś logiki, co prawda gwałtownej, pełnej skoków fantastycznych, tworzącej dowody z okropności i dziwaczności. Ale już w przykładach, które zaraz przytoczę, logika ta podnosi się na wyższy stopień i staje niejako na dwóch nogach, szukając podobieństw i symbolów, próbując nawet korzystać z poszlak fizjologicznych. Więc rany, wrzody, piegi, brodawki, miejsca sparaliżowane gładzi się lewą ręką zmarłego, w przekonaniu, że i one umrą (jakby ta ręka posiadała w sobie siłę zabijającą, jakiś fluid śmiertelny). W Dalmacji zawierają mężczyźni przyjaźń z sobą w ten sposób, że puszczają sobie z palców krew i wzajemnie ją sobie wysysają. W siedmiogrodzkiej Saksonii mężatki, chcąc sobie zapewnić wierność mężów, zakopują włosy trupa i własne menses w miejscu, gdzie mąż zwykł pozbywać się moczu. Symboliczną logiką kierował się pewien chłop bawarski, który przed 7 laty wykopał trupa świeżo zmarłego dziecięcia i wyjął mu jedno oko, wierząc, że odtąd będzie mógł wszędzie chodzić niewidzialnie i wszystkich okradać. (Oko trupie – oczy ludzi żywych – nie widzialność). Dobijanie się o krzesło nieszczęśliwego gracza-samobójcy w Monte Carlo polega już na paradoksie.

Głęboka wiara ludzi w skuteczność tego rodzaju dziwacznych środków, wiara tak zakorzeniona, że przeszła nawet do poważnych książek lekarskich, każe przypuszczać, że ma się tu do czynienia z pewnościami, zamienionymi w wewnętrzne halucynacje. Ale jeżeli w powyższych wypadkach błędy myślowe są dla nas naocznymi dlatego, że są to fakty krwawe i straszne, nie zważa się na mnóstwo takich samych błędów myślowych, które mają skutki niekrwawe, ba nawet piękne i poetyczne (np. palingeneza), a stanowią do dziś repertuar wielu nawet wykształconych umysłów. Bo czy Huron zjada serce odważnego misjonarza, czy sławny krytyk wywodzi zygzakowatość czyjegoś stylu ze skłonności autora do alkoholu – schemat psychologiczny myślenia jest ten sam.

Str. 171.
…zwrot od jednego dualizmu do drugiego…

Temu przesunięciu się dualizmów wcale nie przypisuję znaczenia ewolucji ideowej; jest to tylko zmiana tematu rozmowy na rynku literackim, rozmowy, którą nie kierują najtęższe głowy. Są tzw. ewolucje umysłowe, które są nimi tylko dla tłumów.

Dualistyczny szablon: „rozum – uczucie”, dziś u nas modny i dla wielu wygodny, jest w literaturze starym wynalazkiem. W epoce Goethego nazywał się: „naiwnością – sentymentalnością”. A jeszcze Hebbel na jednym miejscu w swych pismach skarży się: „… ten rozum, którym to się dziś tak skwapliwie pomiata, chociaż go nigdzie nie ma za dużo”. Widocznie pół wieku temu grasowały na świecie takie same banalności jak teraz, bo wszystkie tego rodzaju „idee” wciąż czekają u stołu i raz jedna, raz druga karmi się uwagą ludzi. W „Pałubie” nie idzie mi o dokładne pod względem historycznym określenie fluktuacji prądów umysłowych w Polsce, ale o punkty zetknięcia się ich z niższymi szablonami krążącymi tymczasem u dołu między ludźmi. Zresztą oficjalną historię tych prądów umysłowych u nas trudno nawet napisać, bo musi ona wciąż iść zygzakami a posługiwać się insynuacją. Oto chaotyczna próbka. Schopenhauer – źródło ogólne, ale z patriotyzmu przemilczane – postawił dualizm: intelekt-wola, przyznając intelektowi piękniejszą rolę; lecz już Nietzsche obrócił kota ogonem. Ale Nietzsche podobno miał krew słowiańską w żytach, Niecki, szlachcic – aha, więc nasz styl, styl, i tu skok do Krasińskiego, Słowackiego. Równolegle na wzór Francji imitacja przełamania nauki, realizmu, pary i elektryczności – wiwat fantazja, uczucie, pierwotność! Przybyszewski uzuchwala. kobiece zabobony, filologia biblijna kwitnie, jest i skok do Rousseau‘a: Niemojewski, K. Tetmajer („Słońce”), W. Tetmajer kombinuje nadczłowieka z ludowością, Kisielewski wydrwiwa psychologiczne pocenia się Ibsena i wielbi wielką prostą sztukę Japończyków itd. Ale modernizm nie może wypowiedzieć ostatniego słowa i wyperswadować, że jest właściwie siłą (Szczepański, Staff), już go przekrzyczeli inni, hasło: „hajże na cywilizację! “, w imię którego modernizm zwyciężył, okazuje się obosiecznym, obraca się przeciw tzw. dekadentom. Ktoś zaczyna sobie przypominać, że to w domu umarłego dzieją się takie orgie, Wyspiański pluje w pysk nastrojom litość swoję, wszyscy przychodzimy z radością do przekonania, że jesteśmy zgnili – Gustaw – Konrad, Kordian, Anty-Hamlet, Cyrano, Zawisza Czarny. Zbierzchowski wita wschód słońca i modli się o siłę, Nowaczyński w „Mieczyku kawiarnianym” robi tajemny rachunek sumienia i uchyla głowę przed naszościami. Irzykowski – cóż to? recydywa kierunku pozytywizmu! reakcja! ależ to są zapatrywania przedwczorajsze – ignorant… Tę bajkę urągającą chronologii można kilka razy inaczej opowiedzieć, bo każdy pisarz ma po kilka twarzy. Pierwotniaki, siłacze, subtelniaczki, górale, bramini – maskarada; wszystko niby spontaniczne, a wszystko ma w tajemnej ostatniej instancji korzenie, tj. filozoficzne uzasadnienie gdzieś za granicą.

Mieszać się do tych sporów nie śni mi się tak samo, jakby mi się nie śniło mieszać do sporu dzieci, z których jedno utrzymuje, że oś ziemska zrobiona jest z drzewa, a drugie, że ze złota. Moim zdaniem, ci, którzy bronią różnych mód modernistycznych, i ci, co je zwalczają, właściwie zgadzają się z sobą, bo mają te same orientacje; podobnie jak np. Polacy,

Str. 172, w. 11.
…ideę arystokratyzmu jako reprezentanta siły.

Ciekawe to, że np. na str. 54 » występuje arystokratyzm jako słabość, u Strumieńskiego zaś mamy wahania: chcąc dostosować się do szablonu zdrowotnego, uważa, że zdegenerowanie Strumieńskich może się przerzuciło na niego (str. 170 w. 12) » , potem zaś uważa tę samą rodzinę za dobrą starą rasę (str. 172 w. 19) » . W jednym i drugim razie zawadza mu to, że nie jest ich synem.

Str. 176, w. 23.
…zło wyobrażają sobie ludzie jako akt szczerej decyzji na sposób Jagona…

Schopenhauer w: „Maksymach” (sub 29) między innymi tak pisze:
… Natura nie postępuje tak jak poeci-partacze, którzy, mając przedstawić głupca lub łotra, biorą się do tego tak niezgrabnie, że niejako za każdą osobą widzi się autora, który ich zamysły i słowa wciąż dementuje i ostrzegającym głosem woła: „To jest łotr, to jest głupiec; nie wierzcie temu, co on mówi”. Przeciwnie, natura robi tak, jak Szekspir lub Goethe, w których dziełach każda osoba, choćby nawet szatan, ma słuszność, póki jest na scenie i przemawia; ponieważ skreślona jest tak obiektywnie, że mimo woli wciąga nas w koło swoich zamiarów i myśli i zmusza do sympatii; ponieważ tak jak wszystkie dzieła natury jest ona rozwinięciem pewnego wewnętrznego pierwiastka, wskutek czego jej czyny i słowa są naturalne a więc i konieczne. Tę prawdę powinno by się właściwie znać powszechnie i dziś nie ma takich poetów, o jakich tu Schopenhauer mówi. A jednak w potocznym życiu szafuje się ogólnikami: głupiec, idiota, łajdak, szuja itp., tak bezwzględnie i z takim przekonaniem, że dzieje się to chyba albo z lenistwa, albo dla własnego dobrobytu intelektualnego (patrz uwagę do str. 112) » .


[Rozdział IX]
Str. 189, w. 9.
…możliwość ta rozkołysała jego duszę w kierunku myśli o Angelice…

Podobne objawy psychiczne: na str. 90, w. 12 i n. », na na str. 115, w. 11. ». Por. także str. 369, w. 24 i n. »

Str. 190.
Najlepsze przykłady na punkt wstydliwy mamy, śledząc, jak w historii Strumieńskiego przewija się i powraca od czasu do czasu nitka zachcianek artystycznych, np. już na str. 54, w. 12 » (żeby nie być posądzonym o naśladownictwo… ), dalej na str. 114, w. 19 », bardzo wyraźnie zaś na str. 64, w. 3 i n. Por. także str. 91, w. 10 », str. 95, w. 10 », str. 99, w. 6 i n. » (ambicja przyczyną powtórnych prób), str. 160, w. 18 », str. 168, w. 3 », str. 175, w. 10 », str. 408, w. 8 ».

Aby jednak dać popularne wyobrażenie, o co mi idzie, przytoczę przykłady z potocznego życia: Dzieci, gdy stając przed ojcem w dniu jego imienin zapominają w połowie powinszowania. Konkurent, gdy zaproszony na kolację w domu swej przyszłej je cokolwiek za dużo lub ze zbyt wielkim apetytem. Scena, która, pomyślana przez dramaturga bardzo tragicznie, w świetle kinkietów wywołuje śmieszne wrażenie. Chwila wyjmowania chusteczki do nosa podczas płaczu. Po zgonie kogoś bliskiego – gdy się siada do stołu i niby to nie ma się apetytu, a przecież się je. Autor „Pałuby”, który w obawie podejrzeń o naśladownictwo i wpływy nie wie, czy się przeciw nim zastrzec i przytoczyć dowody swej oryginalności, czy tę sprawę pominąć. Panna, o której ktoś np. mówi, że ona nie rozumie rzeczy dwuznacznych, wstydzi się, że ją poczytać można za zanadto „porządną”, a więc za trochę głupią. Ktoś, co w pierwszym napadzie szlachetności wzbrania się przyjąć wynagrodzenia za przysługę, a za chwilę żałuje tego i rad by chwycić za tę rękę, którą nagrodziciel chowa pieniądze do kieszeni. Dwoje młodych ludzi, mających się ku sobie, przechadza się w dzień wiosenny po trotuarze; wtem zbliża się przekupień fiołków i natrętnie naprasza się ze swym towarem, spekulując na rycerskość dżentelmena. Gdy małżonkowie w dniu obchodu swego srebrnego wesela kłócą się ze sobą. Uczucia, jakich doznaje ten, którego się chwali: gdy obawia się pić tę pochwałę, podejrzewa szczerość chwalącego, nie chciałby narazić się na zarzut nieskromności i wstydzi się wybuchnąć zwierzęcym objawem zarozumiałości, choćby dlatego, żeby nie spłoszyć chwalącego itd.

Oprócz „punktu wstydliwego” i „garderoby duszy” zwracam w „Pałubie” uwagę jeszcze na trzeci kształt stanów, a raczej momentów psychicznych, który nazywam punktem fałszywym. Wszystkie trzy stany właściwie zrastają się z sobą, przepływają w siebie, więc też na ścisłe odróżnianie ich nie kładę nacisku. Jeden znamienny przykład punktu fałszywego podałem str. 107, w. 23. » Punkt fałszywy jest to świadome albo zwykle nieświadome zamilczenie prawdy, uchylenie pierwiastku pałubicznego, wyminięcie tego, co jest dla naszego dobrobytu intelektualnego w pewnej chwili niewygodnym. Np. str. 104. » (kwestia sumienia). – Kwestia punktu fałszywego poruszona jest już w „Snach Marii Dunin” w sposób alegoryczny, tylko, że gdy słowa „przemytnik, przemycanie” użyte są tam w dodatnim znaczeniu, to w „Pałubie” przemycaniem nazywa się właśnie ta konieczność, która się odbywa pod opieką niewidzialnego B. W. D.

Str. 192.
…Garderoba duszy…

Przykłady w „Pałubie”: Postępowanie Oli na str. 115 w. 28 i n. », całkiem analogiczny fakt str. 188 w. 20 », najwybitniejszy przykład str. 252/3 ». Taktyka Strumieńskiego wobec X-ów str. 176/7 ». Pretekst na str. 140 w. 17. » Przesunięcie się pobudek u Oli str. 288 » itd.

Cały rozdział IX, traktujący o kontrabandzie psychicznej, ma moim zdaniem ogromną doniosłość praktyczną. Zdawałoby się, że mówię rzeczy znane powszechnie. Rzeczywiście chodzi mi o fakta najpospolitsze, najcodzienniejsze, powtarzające się od wieków – lecz podczas gdy bada się ruchy najdalszych gwiazd, wykrywa się cudowne włókienka i gruczołki w organizmie ludzkim, kompleks trzeci, kompleks kompleksu α, β, γ… o ile dotyczy spraw międzyludzkich, praktycznych, pozostawiony jest na pastwę najdowolniejszej fuszerki. Ujmijmy od razu wołu za rogi. Istnieje np. we Lwowie pisemko „Monitor”, oparte na doskonałej zasadzie: nie bawi się bowiem w ogólnikową politykę, ale sprawy indywidualizuje, wdziera się w stosunki prywatne, to znaczy w te atomy, z których się buduje życie publiczne. Dobrze; olbrzymie zadanie. Lecz jakież orientacje ma ten wentylator cnót obywatelskich? Te same co ci, których piętnuje, a więc używa obficie nazw takich jak: „złodziej, oszust, łotr, sprzedawczyk, głupiec…“ i posługuje się odpowiednią do tych kategorii metodą śledczą. W połowie wypadków może to nawet wystarczać i być w pewnym stopniu pożyteczne, ale zwykle tego rodzaju ryczałtowe załatwianie się z ludźmi nie dorównuje skomplikowaniu faktów i dlatego bywa płytkim, mylnym, stwarza nowe koło błędów, a co najważniejsza nie przekonywa tych, na których uderza. Nikt nie pozwoli się napiętnować łotrem, skoro czuje, że nim nie jest, bo w ogóle bardzo rzadko przeciętne sumienie człowieka zdolne jest świadomie udźwignąć poczucie popełnionego łotrostwa, zwykle wysnuwa ono ze siebie chronicznie jakiś płaszczyk ochronny, podobnie jak ślimak stale otacza swoje miękkie ciało piękną skorupą. Musiałoby się i tę skorupę rozbić i wykazawszy komuś na materiale obiektywnym, że jest takim a takim, należałoby potem zaatakować go od strony subiektywnej, wykurzyć go z jego ostatniego azylum, zniszczyć jego argumenta. A że, jak Holzapfel stara się wykazać we „Wszechideale”, trudności etyczne redukują się już to do kwestii techniki pożycia ludzi ze sobą, już to do kwestii wykształcenia, więc moim zdaniem, zbadanie geografii duszy (kompleksu kompleksu α, β, γ…) jest tu konieczne. Wreszcie, ponieważ summum ius summa iniuria i robiąc z kogoś preparat kryminalny, wyrządza mu się krzywdę bez względu na korzyść tzw. „ogółu” – przeto skalpel powinien zawierać moc leczniczą, badanie samo powinno być kapłaństwem, które by nikogo nie oszczędzało – nawet samego badania.

To są wszystko praktyczne utopie, ale chciałem pokazać to, co się znajduje na końcu idealnego przedłużenia linii zawartych w tej sieci rozumowej, którą pokryta jest „Pałuba”. Skoro Lutosławski usiłuje ściągnąć Królestwo Boże na ziemię za pomocą filologii i sentymentalnej szczerości, to ja sądzę, że szczerość bez narzędzi szczerości to nie taka łatwa historia, jak się z zewnątrz wydaje; wiadomość o prawach nim rządzących wejść musi wpierw w krew ogółu – i dlatego to może za jakie tysiąc lat „Pałuba” naprawdę wyjdzie w szkolnym wydaniu, jako próbka psychologii z kamiennej epoki ludzkości.


[Rozdział X]
Str. 207, w. 10 i nast.
Podobnie str. 174 w. 27 i n. »

Str. 208, w. 18 i n.
…aby dać jakiś równoważnik powieściowy za subiektywny wygląd wzruszeń i uczuć Strumieńskiego.

Mowa o tej stronie, w której uczucia i myśli przedstawiają się bezpośrednio (por. początek rozdz. VIII »); chcąc ją uwzględnić i wcielić do „Pałuby”, musiałbym wziąć nowy rozbieg i napisać drugą część mej powieści, niejako muzykę pod tekst. Wtedy byłaby idealna całość. Przedstawiać życie od strony subiektywnej próbowali u nas Przybyszewski i Kleczyński (w dwóch doskonałych nowelach drukowanych swego czasu w „Życiu”); są to jednak przeważnie próby przestylizowane, nie mają cech szczerego wpatrywania się w teraźniejszość, są rysunkami, nie fotografiami. O ile wiem, w Niemczech eksperymenty, o które mi chodzi, ujęte są przez Holza w teorię, jako uzupełnienie naturalizmu; zdaje mi się, że i Schlaf i Mombert tu mają swe uzasadnienie.


[Rozdział XI]
Str. 222, w. 32. … wyobrażał sobie siebie piszącym.
Stałe powracanie tego stanu: str. 99 w.9 i n. », str. 224 w. 23 », str. 308 w. 30 », str. 354 w. 15. »

Str. 223, w. 15.
Dawniej było w modzie opisywanie scen zmysłowych na sposób helleński (jaskrawy przykład: sonet „Leda” K. Tetmajera), teraz transponuje się je na wizje fantastyczne (np. Przybyszewski). I jeden i drugi sposób jest idealizowaniem, zacieraniem lokalnego kolorytu spraw zmysłowych, które są piękne, ale ani po grecku, ani muzykalnie, ani pierwotnie, ani nawet wirowato-kosmicznie, lecz po swojemu.


[Rozdział XII]
Str. 242, w. 30.
Wkrótce po napisaniu tego rozdziału „Pałuby” wyszło dzieło, które jest klasycznym okazem takiego sposobu powstawania dzieła, jaki dopiero co określiłem. Jest to Zbierzchowskiego powieść „Przed wschodem słońca”. Autor sypie nastrojami, „zdawaniami się” itp. zabawkami, dopuszcza się elukubracji fortepianowych za dziesiątym już wzorem, posługuje się najzwyklejszym żargonem poetyckim * » – a mimo to stara się wyskoczyć ponad siebie i kreśli sytuację, w której na Sądzie ostatecznym Bóg pyta:

– „Kraj, biedny, wyniszczony, żądał od was pracy, tysiące ginęły w nędzy, … aby w nieszczęściu hartowały się ludzkie dusze (znany frazes! ). Jeślim doświadczał ciężkimi próbami, to dlatego, aby to co lepsze jak oliwa wyszło na wierzch, aby dać pole do zmagania się, do walki, do czynu. Gdzie byliście w tych w chwilach, co robiliście wtedy?

„A oni (tj. poeci) odpowiedzą wielkim głosem, niosąc pod pachą manuskrypta: – Pisaliśmy!!”

Musiałem o tym wspomnieć, gdyż inaczej mógłby mnie ktoś posądzić, że ta powieść służyła mi za wzór do rozdziału XII », podczas gdy ona była mi tylko potwierdzeniem moich myśli, udowodniła mi, że próbując w ten sposób jak u Gasztolda skombinować krążące dziś u nas w powietrzu tematy i idee, byłem bliski prawdy. Zresztą pierwiastki powieści Gasztolda wysnute są po części z innych dzieł, których nie wymieniam, gdyż „Chora miłość” nie ma na celu szykanować autorów, lecz jest próbą odbudowania genezy dzieł tego rodzaju w związku z życiem. Próba ta należy do kompleksu innej kwestii pt. „Propozycja poetycka”, którą się żywo zajmuję i o której kiedyś więcej powiem.

I szczególiku o elukubracjach fortepianowych nie potrzebowałem brać od Z., bo szczególik ten był i jest ogólnie w modzie – może wskutek tego, że w gimnazjach naucza się, iż koncert Jankiela jest szczytem mistrzostwa poetyckiego. Zresztą – kocioł garnkowi przyganiał, a oba zasmolone: u mnie są elukubracje malarskie i architektoniczne, tak samo niefachowe.

„Przed wschodem słońca” oparte jest zresztą tak jak przeważna część dzisiejszych powieści na podwalinach dualizmu: czyn i myśl. O ile mogę się dorozumieć, to i „Wyzwolenie” Wyspiańskiego jest wysubtylizowaną wariacją tego samego dualizmu; tak przynajmniej bywa pojmowane. – Ponieważ spotkałem się już parę razy z twierdzeniem, że Wyspiański w „Wyzwoleniu” zajmuje wobec poezji to samo stanowisko, co ja w „Pałubie”, więc muszę to sprostować. Wyspiański nie walczy z poezją w ogóle jako z pojęciem, owszem sam brnie w niej po pas, ja zaś twierdzę, że „poezji” nie ma, nie było i nie będzie » Szerzej rozwijam to w Szańcu do „Pałuby”.
Skocz do miejsca ⇒
. O ile zaś idzie o zwalczanie tej działalności ludzkiej, która bywa nazywana już to myślą, już to poezją, już to wyrafinowaniem psychicznym itd., to stoję po stronie poezji i wszystkich Płoszowskich na świecie. Umysłowość ludzka prze do tego, że „ „poetą”” stać się musi każdy człowiek, to jest bowiem przejściowa forma do wyższych form życia, to jest inżynieria psychologiczna, architektura dla kompleksu α, β, γ… tak jak są inżynierie kompleksu a, b, c… i A, B, C… (higiena). Myśl jest o wiele ważniejszą niż czyny – których repertuar jest tylu przymusami ograniczony i których ostatecznym celem jest zwykle pewien stan myśli.

Str. 245.
Aforyzm: „na każdą wklęsłość przypada w naturze jedna wypukłość” ja sam niegdyś ukułem i na serio wziąłem. W nim to streszcza się dosadnie dążność do symetrycznego poglądu na świat, jaką się nabywa u nas wskutek szkolnego wychowania, lektury itd. Z pewnością trzy czwarte czytelników moich pisałoby się na ten aforyzm, którego trafności obiektywnej dlatego badać nie potrzeba, bo jego psychologiczne powstanie jest wytłumaczone w duchu uwagi do str. 169 » . Zastosowaniem owego aforyzmu byłaby bajka o Panu Bogu, który za karę zesłał na ludzi choroby, lecz równocześnie w kamieniach, roślinach itp. poukrywał na każdą chorobę osobne lekarstwo; zadaniem ludzi jest teraz wszystkie te lekarstwa wyszukać. Zasada tej bajki jest tak bardzo w każdym z nas zawarta, tak łatwo narzuca się mocą swej symetryczności, że najpewniej musiano ją już gdzieś kiedyś wypowiedzieć, czy to w formie legendy, czy nawet w formie teorii; zapewne panowie uczeni będą o tym wiedzieli.


[Rozdział XIII]
Str. 250, w. 30.
Takich frazesów jest mnóstwo w potocznym życiu. Genezę ich już raz wytłumaczyłem w uwadze do str. 52 », dodam tylko, że używa się ich w sposób zabobonny i naiwny: jest to niejako grafologia w odgadywaniu charakterów. Człowiek, który z czyjegoś chrząkania nosem, sposobu siedzenia, chodzenia itp. ważnych oznak wnioskuje o jego charakterze, zamiast zważać na słowa i czyny, podobny jest do tej narzeczonej, która otrzymawszy list od narzeczonego, zamiast w liście podchwycić setki „naturlautów”, poszła z nim do grafologa.

Str. 259.
Szczegół o narzeczonym-lowelasie piszącym modlitewnik dla swej narzeczonej zaczerpnięty jest z rzeczywistości. Krakowska Akademia Umiejętności powinna by ogłosić konkurs na rozprawę o tym, jaki stosunek zachodzi między zamaskowaną pornografią w życiu i w piśmiennictwie a tępieniem otwartej dyskusji o tajnikach erotycznych i fałszywym idealizmem. Wiele materiału dostarczyłby Fredro, gdyby ktoś odważył się przywiązać wagę do jego pornograficznych utworów i zestawiwszy je z jego oficjalną poezją, poczynił wnioski o zapatrywaniach jowialnego komediopisarza na kobiety i na „miłość”. Sięgnąć by także należało do sztuk naszych sympatycznych jak Bałuckiego, Przybylskiego. Swego czasu zwrócił mi ktoś uwagę na jeden bardzo charakterystyczny szczegół w „Wicku i Wacku” obaj ci urwisze wpadają na scenę, goniąc za dziewczętami wiejskimi (zapewne tylko w celu niewinnego flirtu?), a publiczność wcale się tym nie oburza, widocznie nie uświadamia sobie dokładnie następstw takiej bieganiny. Ale może to jest tylko tzw. tężyzna, co? Ja nic przeciwko takiej tężyźnie nie mam, ale to porozumienie między autorem a publicznością co do „miary artystycznej” jest pozazdroszczenia godne. Pornografia kontuszowa, pornografia przy kufelku itd.


[Rozdział XIV]
Str. 262, w. 3.
…Ale projekt budowy pałacu wyrósł z innych motywów, przypadkowych…
Tu np. naśladuję ton pamiętnikarskiego referatu o czymś, co piszącemu tak dokładnie rysuje się przed pamięcią, że zapomina na chwilę, iż słuchający właściwie o tym szczególe (o pałacu) nic jeszcze nie słyszał. Tej sztuczki używam zresztą tylko dla zilustrowania sprawy poruszonej we wstępie do rozdziału X str. 198 ».


[Rozdział XV]
Str. 277, w. 1 i n.
Tak jest np. w powieści Kowerskiej pt. „Marzyciel” , w „Małce Schwarzenkopf” Zapolskiej, gdzie małżeński stosunek Małki do Jojny jest całkiem pominięty, a byłby bardzo ciekawy. Nie odbieram zresztą autorom prawa, by niektóre przejścia w swych utworach, choćby nawet ważniejsze, tylko zaznaczali albo omijali; w niższych gatunkach twórczości jest to nawet konieczne. Wskazuję jednak na szkodę, jaka płynie dla prawdy przez wyrzucanie takich pałubicznych wycinków życia i na obojętność czytelników i widzów wobec tego rodzaju zaniedbań. Ktoś powie, że takie rzeczy, o jakie mi chodzi, nie grają w życiu tak bardzo ważnej roli. Zgoda! ale i to ustępowanie takich drobiazgów na drugi plan wobec czynników jeszcze bardziej żywiołowych, choć mniej pikantnych, odbywa się w inny sposób. Żądam więc, aby takie kwestie pojawiały się w powieściach, jeżeli już nie tak jak w „Nielsie Lyhnem” Jacobsena, to przynajmniej w „stadium dyskusji”, przynajmniej tak jak w „Bez dogmatu”, gdzie Płoszowski zaczyna przecież raz myśleć o tym, co Kromicki robi z Anielką. Każdy, kto czytał tę powieść, przypomni sobie, że ten właśnie ustęp raptownie nadaje powieści odrębny, demoniczny urok (pałubiczne piętno rzeczywistości), chociaż ostatecznie „idealizm” bierze górę, a czytelnik z pewnym zawodem przekonuje się, że autorowi nie szło na serio o rozstrzygnięcie pytania, w jaki sposób Anielka godzi lub nie godzi w sobie miłość do Leona z obowiązkiem żony. Więcej już chwalę sobie Hebbla, który w tragedii „Judyta”, każe swej bohaterce, zhańbionej przez Holofernesa, tak mówić między innymi: „Wyobraź sobie tę chwilę, w której (…) twoje zmysły powstają przeciwko tobie samej, jak pijane niewolniki, niepoznające swego pana…”.

Str. 278, w. 21.
Zapewne mało kto przypomni sobie, że to Strumieński wmówił w nią to wrażenie str. 146 ».

Str. 286, w. 1 i n.
Podobnie str. 231, w. 1. », str. 255, w. 3 i w. 14 »,str. 209, w. 19 », str. 414, w. 7 ». Pomysł, chęć chłonie w siebie nastrój prawdy. Na str. 288 » używam wyrażenia: „Z wolna jej chęć pomyślnego rozwikłania sprawy uprawdzała tę nową zazdrość”. Wytłumaczyć te zjawiska można, jak mi się zdaje, tylko hipotezą, którą podaję w „Trio” pod 6) »: „stwarza wyobrażenia naśladujące wyobrażenia autentyczne”. Tu także mają swoje „fizjologiczne” wytłumaczenie sprawki należące do tzw. „garderoby duszy” (str. 196 » : „preparat, który wychodzi, przekonuje ich samych”). Można by także mówić o galwanoplastyce w umyśle.


[Rozdział XVI]
Str. 313, w. 1.
…komedii charakteru…
Najtrudniejsze miejsce w całej „Pałubie”. Pojęcie „komedii charakteru” tworzę jako tymczasowy schowek na pewne dość różnorodne objawy, których powstawanie nie całkiem jest mi jasne. Sprawa ta jest właściwie podobna do poruszonej na str. 241 » sprawy instynktu samozachowawczego pewnych utworów mózgowych, tylko że tu idzie o wytwory najbardziej umiłowane, o najdroższe „skarby duszy”. Za komedię charakteru uważam pewne typowe, stalsze zachcenie umysłu, aby rzeczy, zajścia i stosunki tak a tak pojmować. Zobaczymy to na przykładzie. Jakaś matka ma syna nicponia, ale wierząc (?) w jego dobre serce, daje mu pieniądze, ochrania jego łotrostwa itd., i nigdy nie da sobie wyperswadować, że syn jest nicponiem. Dlaczego? Bo zapewne sama wie o tym, ale dla dobrobytu jej charakteru (nazywają to „słabostką”) jest potrzebne, by on był nicponiem, a ona w to wierzyła i była wyzyskiwaną. Filozof, który wierzy w swój system, autor, który chce wmówić w czytelnika, że przeprowadza to a to (autor „Pałuby”?). To jest ten rdzeń myśli, z którym człowiek jakiś czas tak się zżyje, że potem mimo podejrzeń, iż może się myli, nie chce się go pozbyć: za wiele trudu i bólu sprawiłoby rozpleść, rozmiękczyć ów rdzeń czy guz. Tu należą jednak nie tylko stałe, widoczne rdzenie, ale i sporadyczne wybryki, które każdy sam sobie niespodzianie płata w kompromisie ze sobą: jeżeli np. ktoś wbrew własnej woli wygaduje się z czymś pod pozorem (pozór tworzy się natychmiast), że zasięga rady; pisze się list, żałując równocześnie, że się go pisze; wierzy się w swój talent, choć się wie, że się go nie ma; robi się coś śmiesznego lub nierozsądnego, pomimo że rozum dokładnie nas ostrzega przed następstwami. O ile mi się zdaje, to jednak te wszystkie przykłady można wytłumaczyć bez używania słowa „charakter”, np. naśladowaniem samego siebie, uzasadnionymi przypuszczeniami, że się ma może słuszność, jeżeli się robi tak, jak się robi itd.


[Rozdział XVII]
Str. 323, w. 8.
Podobnie str. 138, w. 7. ».

Str. 345, w. 2.
…zazdrościliśmy sobie wzajemnie…
Takie składniki są konieczne w stosunkach ludzi między sobą, chociażby byli sobie jak najbardziej oddani. Strumieński przesadził w mierze owej milczącej zazdrości. Że intelektualne interesy biorą często górę nad płciowymi, nad miłością, to pokazał Strindberg np. w „Spowiedzi głupca” a popularnie Lemaitre we „Flipocie”. Płciowe interesy są właściwie także egoistycznymi, ale to jest właśnie jedyną stałą osią ,,miłości", że przypadkowo w jednej fizjologicznej sprawie egoizmy schodzą się równolegle i równobieżnie: jeden egoizm jest zadowolony przeważnie tylko wtedy, gdy i drugi jest zadowolony. Dokoła tej osi chciałoby się w ten sam sposób ugrupować inne interesy egoizmu, lecz to już się nie tak dobrze udaje.

Str. 352, w. 15 i n.
Por. str. 161, w. 10 »; str. 177, w. 11 »; str. 288, w. 7 »;
str. 312, w. 26 ». W filozofii takie zachowanie się umysłowe uznane jest za najlepsze, a w ostatnich czasach otrzymało nazwę „krytyki kopiującej”.


[Rozdział XVIII]
Str. 357
Widzimy, jak Strumieński, gdy chodzi o jego skórę, analizuje fakty i doprowadza je do atomu, o którym by zapewne i medycyna nic już powiedzieć nie mogła.

Str. 374, w. 9.
Gdyby szło o zbijanie tego nowego „pojmowania”, można by Strumieńskiemu powiedzieć, że przecież i wierność jest w myśl natury, że są zwierzęta monogamiczne itd.

Str. 384, w. 24.
Do odróżniania „geniuszu”, „talentu” i do tym podobnych formułek na rangi umysłowe nie przywiązuję wielkiej wagi; uważam je za ciasne. Są jednak ludzie, którzy z zamiłowaniem bawią się tymi słowami i gwarząc o sztukach pięknych i poezji, rozdają owe słowa jako tytuły różnym żyjącym i zmarłym znakomitościom, kłócąc się nieraz między sobą, czy jakiś Y miał talent czy geniusz, czy też może był genialnym talentem? Jeszcze dawno temu lubiłem czytać wywody naukowe o tym, jakie cechy znamionują geniusza, a jakie talent, i próbując tych cech tak, jak się próbuje różnych kapeluszy w sklepie, zazwyczaj orzekałem, że jestem geniuszem. Moi koledzy poeci, a jest ich pięciuset, robili to samo z takim samym skutkiem, nieprawdaż?.


[Rozdział XIX]
Str. 386, w. 3.
…kryć pod swoje dzieło…
Bawię się nieraz, śledząc podczas lektury różnych dramatów, jak poeta sili się, by nie wprowadzać tzw. rezonera, lecz przedstawiać rzecz „obiektywnie” tj. tak, żeby czytelnik sam wysnuł sobie te wnioski, które by autor rad weń wmówić. Jednak taka „obiektywność” nigdy się nie udaje i autor ucieka się do innej metody: robi ze swojej idei akrostych i rozdziela go między poszczególne osoby, wkładając każdej w usta to, co jest stosowne do jej charakteru; czytelnik czy widz ma sobie potem złożyć w całość te aluzje poety. Tak robią ci, co mają coś do powiedzenia; ci, co nic nie mają do powiedzenia, nie robią nawet i tego.
Powodem tych kłopotów literackich jest przesąd, że dramat jest czymś w rodzaju kategorii kantowskich, spadłą z nieba, najwyższą formą twórczości, którą należy tylko wypełnić (zamiast, żeby poeta sam każdej chwili na nowo ją stwarzał). Przesąd ten grasuje wśród bezkrytycznych adeptów literatury razem z przesądem o sonecie, o istnieniu talentów specjalnie lirycznych, specjalnie dramatycznych, epicznych itd., bo chociaż każdy zna postulat oryginalności, ale chce być oryginalnym tak, jak o tym w książkach piszą, a za mało ma wyobraźni, żeby jej aparat skierować na własną mózgownicę. Poeci poza sobą, ale nie w sobie.

Str. 387/8.
…w jakiż potem popadłeś chaos…
Por. str. 225, w. 21; » str. 233, w. 2 » Co do przykładu z „Dzikiej kaczki”, to jest on przytoczony tendencyjnie, gdyż właściwie Ibsen ma zamiar wykazać przede wszystkim kruchość „idealnego postulatu”, jaki stawia Grzegorz. Przykładem byłby i „Don Quichotte”, w którym autor chwilami nieświadomie i wbrew woli swojej sympatyzuje z bohaterem tak, że później powiedziano nawet, iż Cervantes chciał w „Don Quichotte” stworzyć symbol.

Str. 389.
Ten temat zawdzięczam dziełu Przybyszewskiego pt. „W Malstromie”. Falk i Iza kochają się, ale Falk nie może przeboleć tego, że „pierwszym” był u niej kto inny. Wypytuje o szczegóły… ale to go nie uspokaja. Autor kreśli tę sytuację tak, jakby była sytuacją bez wyjścia, tragiczną od urodzenia. Otóż przeciw temu chciałem zaprotestować, wykazać, że ludzie stojący bardzo wysoko pod względem intelektualnym potrafiliby przecież i taki szkopuł przezwyciężyć: dojść świadomie do tego stanu wyrozumiałości czy obojętności, jaki w wielu małżeństwach siłą rzeczy sam w takich razach po pewnym czasie powstaje. Stąd się wziął ów temat, z którego pierwej chciałem zrobić dramat pt. „Komedia tryumfalna” lecz potem, pisząc „Pałubę”, sam siebie okradłem.

Str. 392.
…do tej instancji dochodzi każda sprawa… To jest jeden z najważniejszych rezultatów „Pałuby”. Być może, że aparat naukowy, który przykładam do faktów w niej skreślonych, jest błędny, ale jeżeli mi się udało choćby raz jeden wydobyć dowód, że fakty dopiero wtedy stają się doniosłymi w życiu duchowym człowieka i w poezji, gdy wejdą w alembik gruntownego vulgo naukowego badania lub przejdą przezeń, jeżeli mi się to udało, to zadanie moje spełnione.


Żeby mi zaś nie zarzucono, iż w „Pałubie” użyłem przykładów umyślnie do tego celu skonstruowanych, podejmę się wykazać na dziełach różnych naszych znakomitości, ile tam popełniono zaniedbań intelektualnych i jaka wskutek tego powstała kołowacizna. I cóż mi po wszelkich fajerwerkach poetyckich, jeżeli odczuwam na każdym kroku, że poeta intelektualnie kompromituje się przede mną! Poezja jeżeli ma być czymś, to koroną myślenia, a nie azylum dla ubogich duchem.

Str. 393, w. 12.
…jakby człowiek, zauważywszy…
To nie historia narodzin słowa taka jak u Nietzschego narodziny tragedii, a u Przybyszewskiego narodziny metasłowa, ale porównanie, bo ja nie mam pretensji do jasnowidzenia w przeszłość. Zresztą nic mnie tu nie obchodzi powstawanie słowa u ludzi pierwotnych, gdyż moim zdaniem tak słowo, jak i np. dramat, chociaż się już przyjęły, zmieniają swoją genezę i np. człowiek współczesny tworzy dramat z całkiem innych pobudek psychicznych niż starożytny. Dlatego powyższe porównanie jest przecież jeszcze czymś więcej niż porównaniem.
Zastrzegam się przeciw możliwym zarzutom, jakoby moja teoria bezimienności była parafrazą teorii Przybyszewskiego o metasłowie. Kto nie czuje różnicy między jedną a drugą, tego zapraszam do siebie, aby dowodnie przekonał się, jak dawnymi są wszystkie hipotezy wypowiedziane w „Trio”. I wnioski są inne. Przybyszewski potępia uspołecznienie się słowa, a więc zróżniczkowanie go, i wywyższa muzykę ponad słowo, dlatego bo on idzie za ulubioną dziś w myślicielstwie modą spierwotniania (wzór: Nietzsche). Moda ta polega na tym, że wyszukuje się jakąś starą genezę, porównuje się ją z dzisiejszym stanem rzeczy, np. na jego niekorzyść, i mówi się, że potrzeba robić tak, jak ongiś było: „nawiązuje się”. Za dowód starczy odległość historyczna. Ja natomiast traktuję słowo tak, jak to dotychczas robiono: nie jako okrzyk wydany z okazji jakiegoś uczucia lub spostrzeżenia, lecz jako próbę opisu kształtów i stosunków tak zewnętrznych, jak psychicznych. Dlatego też żądam zróżniczkowania aparatu słów, a sądzę, że w tym kierunku zdąża zarówno nauka, jak poezja, chociaż i poezja jest niecierpliwsza, podobna do wyżła, który, wyprzedzając myśliwca, na prawo i na lewo węszy i tropi. Zestawienie jej z nauką mniej by może gorszyło czytelników, gdyby wiedziano, ile błędów poetycznych bywało zawsze w tzw. nauce, co udowadnia Mach.
Przebaczcie mi, panowie uczeni, że znowu wyłuszczam rzeczy znane wam tak dobrze lub jeszcze lepiej.

Str. 394.
Jean-Paul w dziełku „Kapelan Schmelzle” próbował pokazać w tchórzostwie punkt, w którym ono jest właściwie męstwem, ostrożnością, wynikiem silnej wyobraźni. Bardzo dobrym tematem byłoby pokazać na jakimś wypadku przeróżne fale psychiczne przepływające pod słowem „wdzięczność”, tak np., żeby się ona stawała nawet niewdzięcznością. Nb. dopiero potem pokazałoby się, ile by się zostało z tego tematu, powziętego a priori, gdyby się go chciało zamienić na mięso rzeczywistości.

Str. 397, ad. 4). Właściwie istnieją tylko przesuwalne kompleksy kwestii, oznaczone dla skrócenia tymi etykietami (poezja, sztuka itd.) nieprzesądzającymi w niczym treści. Opisany pod 4) proces psychiczny jest powodem tak zwanych w języku naukowym hipostaz. Jak częstym jest hipostazowanie w codziennym życiu, niech poświadczą dwa autentyczne przykłady. Raz pewien doktor praw sprzeczał się z pewnym doktorem filozofii o to, co to jest „modernizm” (das Moderne), i obaj wierzyli na serio, że temu słowu musi odpowiadać pewien ściśle ograniczony w świecie splot relacji. Mnie się zaś zdaje, że ten, który pierwszy użył wyrazu das Moderne, wpadł nań może wśród gorączki rozmowy, dorywczo uszlachetniając ujemne słowo „modny”. Drugi przykład: spotykałem już wielu ludzi, którzy uparcie twierdzili, że „nie ma sądu obiektywnego”. Nawiasem mówiąc, w odbiorze takiej „teorii”, a raczej najtańszego frazesu, pozostałego w spadku po filozofii sceptycznej, gra rolę albo próżniactwo, albo próżność dążąca do zbicia z pantałyku każdego, co by chciał być tak naiwnym i mieć w ogóle jakiś trwalszy sąd. Otóż „sąd obiektywny” przyjęto tu za wysoko, rozsadzając milczącą konwencję słowa, gdyż „sąd obiektywny” „sam w sobie” jest rzeczą, którą, mówiąc z Schopenhauerem, można pomyśleć (to znaczy powtórzyć w myśli jako słowo z pewnym niejasnym migotaniem otoczenia), ale nie wyrazić. „Sąd obiektywny” jest naturalnie zawsze tylko względny, jest to sąd subiektywny, przyjęty przez ludzi logicznie myślących, chyba że przez to słowo będzie się rozumieć nieznaną jeszcze resztę w przedmiocie, przez sąd niewyczerpaną.

Str. 397, ad. 5).
…symetryczności…
Rolę symetryczności w błędach myślowych poznałem jeszcze wówczas, kiedy udzielając lekcji matematyki wciąż spotykałem się z tym, że moi uczniowie pewne zadania algebraiczne rozwiązywali bez troski o ich treść, kierując się tylko poczuciem symetrii np.
(a+b)² = a²+b²; √(a^2+b^2 ) = a+b; (a²+b²)/ab = a+b

Str. 398, ad. 6). A może nawet owa druga materia tworzy sama, bez pomocy pierwszej osobnego rodzaju formacje? Polem, na którym najwięcej objawia się jej działalność, jest sen. We śnie wyraźnymi są tylko odłamki życia następczego, zawierające „przedstawienia” łatwo zamienne na rzeczywistość, reszta jest niewyraźna, tak że nie można jej opowiedzieć. Niewyraźna? Czy dlatego, że jej nie pamiętamy? Bynajmniej. Tylko dlatego, że we śnie stosunki, zajścia i połączenia między znanymi nam wyobrażeniami są często inne jak w świecie światła dziennego; chcąc te stosunki ująć w słowa, zwykle się je przekręca lub ucieka się do poezji, która jest tylko jedną z form życia następczego. Gdyby jednak zbadać prawidła rządzące tym światem, który w odróżnieniu od świata następczego nazwijmy samoistnym, wtedy wykonywając na szerszą skalę pomysł Strumieńskiego zaznaczony str. 101 i n. » i obierając sobie dowolne tematy, można by stworzyć Królestwo Snów. Do sprawy tej jeszcze kiedyś powrócę, tu zastrzegam się tylko, że za pomocą hipotezy o drugiej materii bynajmniej nie chcę ratować tzw. duszy, ani też nic mnie nie obchodzi istnienie jakichś kanalików między tą moją ziemską „duszą” a absolutem lub prałonem.

Str. 401, ad. 7.)
…mizernej produkcji…
Mizernej dlatego, bo zbyt często przebywa się „kataklizmy”, których program jest z góry naznaczony, odkrywa się pewne rzeczy jako nowe, których się już przedtem wyuczyło. Np. Strumieński w rozdz. XIX » i XX » . W wielu powieściach i dramatach osoby przebywają duchowe „kataklizmy”: od jednej banalności do drugiej, tylko że autorzy sami biorą te kataklizmy na serio (np. Rydla „Na zawsze”, Przybyszewskiego „Złote runo”).

Str. 401/2, ad. 8).
Por. strony: 132, w. 24; » 133, w. 17; » 157, w. 1; » 159, w. 25; » 166; » 262/263; » 234, w. 30; » 301 » (zakątek komiczny); 332, w. 18 i n. » Wpływy: głównie Kleista „Michał Kohlhaas” Schopenhauera: nauka o charakterze, Hebbla: „Herod i Mariamna” w porównaniu z jego rozbiorem tragedii Massingera „Lodovico”. Od zwrotów Hebbla: „Die Gebrochenheit der Idee” (w jego uwagach o dramacie) i „Verwirrung der Motive” wywodzi się mój pierwiastek pałubiczny.

Str. 405. …teoria wszystkojedności.
Swego czasu urobiłem sobie teorię, że zadaniem poezji jest sprowadzić każde zdarzenie do „horlizmu” (od noweli Maupassanta pt. „Horla”), do stadium, w którym ono zacznie być straszne przez swoją bezpośredniość. I raz postanowiłem sobie opisać w horlistyczny sposób zwykłe spadanie meteoru, lecz po różnych próbach przekonałem się, że mi się to nie uda. Nie wszystkie bowiem zajścia są w równym stopniu ważne dla człowieka, a rojenia poetyckie o tym, że na płatku lilii może się rozegrać cały dramat (Wierzbicki, Zbierzchowski), są albo szkolarstwem, albo bezkrytycznym uleganiem sugestii paradoksu. Raz pewien doktor filozofii usiłował udowodnić mi, że „Janko muzykant” pod względem „artystycznym” może stać wyżej nawet od „Raskolnikowa”, i myślał, że Bóg wie jak mi się przysłuży, zbijając moją naiwną wiarę w wyższość „Raskolnikowa”. Naturalnie, że z pewnego punktu widzenia można powiedzieć, iż wszystkie fakty na świecie są zbudowane z jednego materiału, ale to stanowisko ciągle zaznaczać i w zaznaczaniu go upatrywać jedyne zadanie poezji, to jest nudne. Miarą rzeczy jest życie praktyczne (w najlepszym znaczeniu). Nadto każdy fakt ma swój lokalny koloryt i np. spraw giełdowych nie można opowiedzieć tak samo jak spraw miłosnych, wynajdując tu i tam „poezję”.


[Rozdział XX]
Str. 420.
…Palingenetyczne pomysły…
Dopiero po napisaniu „Pałuby” wpadła mi w ręce powieść Daniłowskiego pt. „Z minionych dni”, której można przyznać wielkie zalety poetyckie, ale pomysł palingenetyczny zastosowany jest tam tylko dekoracyjnie i bezkrytycznie: poeta pozostaje niejako w epoce kamiennej tego pomysłu, bo dopiero odkrywa go i pieści się nim, upatrując między działalnością Wiktora a przyczynami śmierci jego syna jakiś tajemniczy związek. Wspominam o tym dziele także dlatego, że niektóre ustępy w nim, mianowicie opis rozpaczy Marii po śmierci Wiktora, przypominają nieco „Pierwszą próbę w głąb” i ktoś mógłby mi zbyt skwapliwie zarzucić naśladownictwo.

Str. 424.
Pendant do klasycznego aforyzmu z „Bez Dogmatu”: „Wszystkie systemy filozoficzne po kolei diabli biorą, a msza św. po staremu się odprawia”.
Aforyzm ten figuruje w „Księdze złotych myśli z dzieł Sienkiewicza”.

Str. 424, w. 21
…rozpraszał energię umysłową…
Rozwaga w kierunku sumienia jest rozwagą w kierunku najmniejszej fatygi umysłowej, przy czym ma się to paradoksalne uspokojenie, że się przeciw sobie samemu wystąpiło.

Str. 433/4.
Podobną trudność znajduje Strumieński, chcąc przystosować do siebie szablony wynikłe z pojęcia arystokratyzmu str. 172 ».


[Rozdział XXI]
Do rozdziału XXI.
Zakończyłem słowem „kanwa”, robiąc aluzję do znanego zdania Słowackiego: „Ten świat to dywanik na wywrót widziany, gdzie różne nitki wyłażą i giną niby bez celu, a patrzący z tamtej strony widzi kwiaty i rysunki”. Oczywista, że zdanie to jest mylne, a obiektywne wykazanie jego mylności jest niemożliwe i niepotrzebne, skoro wystarczy rozświetlenie genezy takiego błędu od strony subiektywnej: polega on mianowicie na sugestii przez porównanie lub przez tajemniczość (por. uwaga do str. 169). Łączenie faktów dowolnymi liniami, byle z tych linii utworzyła się jakaś figurka, jest zabawką, której dlatego nie chcę nazwać poetyczną, żeby nie robić wstydu poezji. Zamiast badać prawdziwe związki, wyszukuje się pseudo-związki, traktuje się pismo wypadków niejako kaligraficznie, robi się tak, jak robi np. dziecko, które widząc grecki tekst „Iliady” zachwyca się tylko ładnymi, niezwykłymi literkami, a nie sensem tych liter.

Pierwiastek konstrukcyjny odnosi w końcu nad Strumieńskim zwycięstwo, ale nie dziwmy mu się. Gdybym jeszcze przed wyjściem „Pałuby” wziął 15 naszych literatów na klauzurowe zadanie i opowiedziawszy im w krótkości fakty „Pałuby” bez komentarzy, kazał im na podstawie tych faktów napisać poemat, z pewnością każdy pojąłby rzecz tak samo jak Strumieński, dodając tylko jeszcze więcej mistycznego sosu. Eksperyment ten można zresztą w każdej chwili wykonać, jeżeli nie na literatach, to na ludziach z przeciętnej naszej inteligencji, bo ci mają głowy napchane takimi samymi szablonami jak poeci.

(W miesiąc później). A czyż nie mają? Wszak dopiero co byłem mimo woli świadkiem rozmowy między dwoma technikami, w której padły takie słowa: „Niemiec, głowa teoretyczna… jak wymierzy… nie załamie się… ale za to jak ja sobie na oko, czuciem… ale my, Polacy, jak co zrobimy, to na milę odlecimy od Niemca…” (Etnograficzne oklepanki; por. str. 162, w. 28. Albo to ciągłe bredzenie na temat myśli i czynu już uszami się przelewa. Do kroćset diabłów! Człowiek ma wrażenie, jakby żył wśród samych pozytywek. Czas najwyższy, żeby ktoś palnął pięścią w stół i krzyknął: „Głupstwa gadacie!”.


* * *

*Oto cytaty z tej powieści, które mogą być także przykładami do sprawy poruszonej na str. 456 » : „Jakiś smutek nieokreślony wkradł się do duszy S.” „Zdawało się, zje całe złoto jesiennego słońca zbiegło się w jej płowych włosach” „Przygnana mię tu jakaś wyższa moc”, „Trawy szumią jednostajnie, niby jakiś cichy wtór do wielkiej symfonii jesiennej” „…konał ów wieczny, adamowy bunt męski”, „(służąca) …sięgała chwilami prostym, brutalnym spojrzeniem aż do dnia skomplikowanej duszy swej pani”, „…przejeździł pół świata, zostawiając wszędzie cząstkę swej wrażliwej, miękkiej duszy”, „nerwy poszarpane na strzępy”, „przebijała się w nim prawdziwie słowiańska miękkość charakteru”, „Wisiało w powietrzu coś ciężkiego i duszącego… a jakaś wyższa moc przykuwana do miejsca”, „wszystkiemu winna ta przeklęta do wszystkiego wtykająca swój nos analiza”, „Rodzice zacni, prości, szczerzy jakby zupełnie nie odbiło się na nich kilka tysięcy lat kultury” (por. „Pałuba”, str. 207 w. 20 i – n. » ) , „Noc była gwiezdnym migotaniem gwarna”, „Nagle stało się we mnie coś dziwnego”, „Odwieczna modlitwa do kobiety…” „Uczuwał jakiś wewnętrzny przymus…”, „S… analizował każdą myśl, każdy poryw, każde drgnienie Psychy” (mamy to wierzyć autorowi na słowo, bez dowodów), „…otrząsnął się z łachmanów powątpiewań, goryczy, przerafinowania i odczuwał znów wszystko z siłą i prostotą pierwotnego człowieka”, „obrzucił Emę tym specjalnie męskim obnażającym spojrzeniem” (z tym frazesem można się bardzo często spotkać), „zdolna bestia, tylko straszny leń i narwaniec”, „szczęścia dla dusz takich jak nasze – znękanych, bezdomnych” „wzrok jego gasł, jakby w nim dogorywana dusza”, „…o literaturę, dzisiejszą chorobę wieku”, „S… powtarzał: a my co? komedianci, marne robaki, …zmarnowaliśmy siebie i drugich”, „kąpał się bezgraniczny, rozpaczny smutek” „…a to byli ludzie cisi, nieraz zdolni, tylko dziwnie smutni, bezdomni, znękani, przeczuleni…”, „a cały nasz błąd, to dusza smutna, za wrażliwa, prawie kobieca…”. Ta sama naiwność planu pojmowania jest np. u Mirandolli: „My wnuki Braminów znad Gangi…”

Jednym słowem Z. bierze na serio, lecz bezkrytycznie wszystko to, z czego ja się śmieję. Nie przypisuję tej powieści większego znaczenia literackiego, lecz korzystam z tego bardzo szczęśliwego trafu, że w nim napotykam niektóre współczesne przesądy inteligentne na kupie: zaiste lepszego przykładu do wiwisekcji literackiej nawet na obstalunek dostać bym nie mógł. Muszę jednak dodać, że nie atakuję Z. bynajmniej jako jednostki, lecz jako reprezentanta pewnego gatunku pisarzy, a do tego gatunku należą choćby Żeromski i Sienkiewicz. Z. jest tylko wychowankiem tej szkoły zaniedbań intelektualnych w poezji, która jest w imię Boże naszą polską specjalnością.

Ciekawe jest to, że Z. zna także tę myśl, ii modną chorobę nerwów, schyłkowość, niezdrowie duchowe można w siebie wmawiać (str. 38. jego książki), a jednak i ta myśl występuje u niego tylko jako szablonik, nie przeszkadzający szablonikom wprost przeciwnym (niepoprzebijane ścianki). Ciekawe jest i to, i że bohater jego książki występuje już to jak analityk, rozumowiec według dawnej recepty, już to jako subtelniś, czuciowiec, według recepty nowej, chociaż właściwie jedno z drugim się nie zgadza (patrz „Pałuba” str. 204 w. 23 i n. » ).