XIX. Trio autora

Bo cóż sądzisz ty sam, szanowny autorze? Czy chcesz się kryć pod swoje dzieło». Str. 386, w. 3 …kryć pod swoje dzieło…

Bawię się nieraz, śledząc podczas lektury różnych dramatów, jak poeta sili się, by nie wprowadzać tzw. rezonera, lecz przedstawiać rzecz „obiektywnie” tj. tak, żeby czytelnik sam wysnuł sobie te wnioski, które by autor rad weń wmówić. Jednak taka „obiektywność” nigdy się nie udaje i autor ucieka się do innej metody: robi ze swojej idei akrostych i rozdziela go między poszczególne osoby, wkładając każdej w usta to, co jest stosowne do jej charakteru; czytelnik czy widz ma sobie potem złożyć w całość te aluzje poety. Tak robią ci, co mają coś do powiedzenia; ci, co nic nie mają do powiedzenia, nie robią nawet i tego.
Uwagi do „Pałuby” ⇒
jak inni poeci, udawać wszechmądrego, wmawiać w nas, że opowiadasz rzeczywiste wypadki, imponować nam swoimi subtelnościami psychologicznymi, które sam nieraz cofasz i takim niepewnym, szukającym tonem wypowiadasz? Nie, tego się po tobie nie spodziewam, szanowny autorze, w twym opowiadaniu były takie akcenty, które mi się każą spodziewać, że wprowadzisz mnie za kulisy kulis swej sztuki. Wprowadzasz? Ale czy naprawdę? Więc powiedz mi najprzód – jak ci się podoba Strumieński? Czy jesteś jednym z tych autorów, którzy wyszydzają, wydrwiwają swe postacie, aby przez to narzucić czytelnikowi opinię, że oni sami więcej wiedzą, że są mądrzejsi? Czy nie przerzucasz właśnie swego własnego chaosu na Strumieńskiego? A co myślisz o jego eksperymentach w celu pogłębienia miłości? Czy się z nich wyśmiewasz, czy…

Mamże wyraźnie powiedzieć, że jestem po stronie Strumieńskiego? Gdyby taki człowiek żył i gdybym mógł podglądnąć jego życie wewnętrzne, byłby dla mnie zjawiskiem imponującym, wyjątkowym ze swymi przerażającymi próbami, rad bym się z nim spotkał i pomówił. Powiedziałbym mu może: Panie Strumieński, ty, który chciałeś urzeczywistnić frazes, w jakiż to wpadłeś chaos! Dlaczego ci nie przyszło na myśl, że nie ty skompromitowałeś ideę, ale że idea skompromitowała się przed tobą! Nic innego nie można było tu stworzyć nad to, co ludzie robili, a ty żyłeś wciąż pod pręgierzem fałszywej myśli, że dobrowolnie nie zrobiłeś tego, co ci się wydawało najwyższym, i tak stałeś się niekrwawym męczennikiem idei. Co zrobiłoby stu innych ludzi na twoim miejscu? Nie troszczyliby się o wygasanie uczuć w swych sercach; szablony żalu, pozostawione po jakichś dawnych czujących, wystarczają im na minimalne ich bóle i tęsknoty. Płyną z falą – tyś chciał płynąć przeciw fali i wcielić przeszłość do teraźniejszości, próbowałeś jej we własnych myślach wystawić trwały pomnik, dać jej dalsze życie w sobie i w innych – lecz w jakiż potem popadłeś chaos!

Widziałem np., jak odkrywszy w sobie pewną warstwę komedii, zużytkowałeś to odkrycie i wycofałeś się. Mamże ci brać to za złe? Potknąłeś się tylko na własnej szczerości. Bo cóż to znaczy komedia? Pokazuje się, że jest ona niezbędną częścią działania ludzkiego; a jeżeli człowiek wybiera sobie wyższe formy życia, ma jakieś wzory lub plany przed oczyma, wówczas musi mu towarzyszyć uczucie roli. Zwłaszcza gdy idzie o przezwyciężenie punktu wstydliwego lub o natężenie pewnych uczuć, które zazwyczaj w tzw. naturalnych warunkach znajdują się w małej dozie (tu np. miłości, żalu), wtedy musi wejść w grę wyrafinowanie psychiczne, wyzyskiwanie samego siebie, ale ono nie powinno człowieka zmylić z tropu, nie powinno być nazwane komedią. Pojmie to każdy, kto np. choćby raz w życiu wygłaszał mowę pogrzebową nad mogiłą jakiegoś sławnego, ale osobiście obojętnego mu człowieka. W pewnym dramacie ojciec bolejący po śmierci syna chce zabezpieczyć rozpacz przed zmniejszaniem się jej i mówi między innymi: „Znienawidziłbym nawet pociąg do smutku, pociąg – to przecież przyjemność!”. Musi być pewne stadium umyślności, komedii, śmieszności nawet. Tego nie uwzględnił Jacobsen, pisząc Nielsa Lyhne, gdyż nie docenia „poetycznych” zachcianek swego bohatera, rozczarowuje się jego komediami, w ogóle traktuje jego zachowanie się nie jako dążenie do lepszych form życia, lecz jako fantastykę. Również np.

Ibsen w Dzikiej kaczce szykanuje poniekąd Hjalmara». Str. 387/8

Por. str. 225, w. 21 ⇒; str. 233, w. 2 ⇒. Co do przykładu z „Dzikiej kaczki”, to jest on przytoczony tendencyjnie, gdyż właściwie Ibsen ma zamiar wykazać przede wszystkim kruchość „idealnego postulatu”, jaki stawia Grzegorz. Przykładem byłby i „Don Quichotte”, w którym autor chwilami nieświadomie i wbrew woli swojej sympatyzuje z bohaterem tak, że później powiedziano nawet, iż Cervantes chciał w „Don Quichotte” stworzyć symbol
Uwagi do „Pałuby” ⇒
za to, że nie zaraz zrywa z Giną, lecz zwleka i więcej grozi, pozuje, niż działa. W ogóle zanadto się ulega rozróżnianiu dwóch kontrastów: pozoru i istoty rzeczy, a tylko Goethe miał pomysł powiedzieć: „So lasst mich scheinen bis ich werde ”» So lasst mich scheinen bis ich werde (niem.) – Więc pozwólcie mi świecić, dopóki jestem.. .

Zauważyłem już, że Strumieński był tylko o tyle szczerym, o ile mu było potrzeba, czy to do fajerwerku, czy to dla dogodzenia swemu charakterowi – i wskutek tego rozwiało się dzieło jego życia. Pytanie powstaje, czy niezupełność w szczerości jest jego winą. Tu nawiązuję do kwestii poruszonej już w rozdziale IX. Czy w ogóle w szczerości jest pewien punkt migotliwy, gdzie się zaczyna odpowiedzialność etyczna? Lub – żeby nie przesadzić etycznego znaczenia sprawy: czy jest chwila świadomego zatajania, postanowienie niewiedzenia, rozmyślne uleganie czemuś, co jest przyjemniejsze lub mieści w sobie nakaz – czy też ta odpowiedzialność nie istnieje wcale, istnieje zaś raczej niemożliwość tego, żeby być czystym lustrem swych myśli, gdy w te myśli coś się wkradnie, co je tyranizuje i przebarwia?

Otóż Strumieński zabagnił sprawę Angeliki, ponieważ nie zastanawiał się nad obu wyżej poruszonymi kwestiami.

Po trzecie zaś nie mógł sobie dać rady z kwestią natury i nienatury i przeraził się (naumyślnie zresztą) ewentualnego zarzutu nienaturalności, postanawiając sobie działać w myśl natury i kochać tak, jak mu się podoba. Co jednak znaczy „nienatura”? Właśnie (to „właśnie”, z którego się rodzą filozofie) że postępował wedle wskazówek natury, rozszerzał ją, stwarzał drugą naturę w naturze. Słowo „nienaturalność” jest tylko obłudnym wynalazkiem przeciętników i świętoszków, wiadomo bowiem, że nieraz w „nienaturalnościach” natura lepiej się wypowiada niż w swych pospolitych przejawach. Emancypacja miłości „z pęt ziemskich”, którą przeprowadzał Strumieński zrazu z Angeliką, a potem sam, jest już choćby z tego względu zamiarem naturalnym, że oboje byli cząstkami natury, a więc ich zamiar idzie na tę samą rubrykę.

Inna rzecz, jeśli o naturze będziemy mówić jako o możliwości. Tu powstają dwie kwestie: co czekało Strumieńskiego w dalszym ciągu jego eksperymentów? I czy w ogóle jego przedsięwzięcie miało sens jaki?

Rozważmy więc, czy Strumieński, gdyby zechciał asymilować czy też anektować wszystko, nawet zdradę, do miłości, byłby już u końca swych eksperymentów? W tym celu, dla lepszego uwydatnienia sprawy, zmieńmy najprzód nieco samą sytuację i wyobraźmy sobie idealną parkę, niezmiernie wysubtelnioną psychologicznie, która stara się doprowadzić miłość do nadzwyczajnej wyżyny – a zarazem (finta planu) do absurdu przez ironię dla tego, który miłość stworzył. Postanawiają tedy np. przez próbę wzajemnej zdrady przezwyciężyć czynnik fizyczny,». Str. 389

Ten temat zawdzięczam dziełu Przybyszewskiego pt. „W Malstromie”. Falk i Iza kochają się, ale Falk nie może przeboleć tego, że „pierwszym” był u niej kto inny. Wypytuje o szczegóły… ale to go nie uspokaja. Autor kreśli tę sytuację tak, jakby była sytuacją bez wyjścia, tragiczną od urodzenia. Otóż przeciw temu chciałem zaprotestować, wykazać, że ludzie stojący bardzo wysoko pod względem intelektualnym potrafiliby przecież i taki szkopuł przezwyciężyć: dojść świadomie do tego stanu wyrozumiałości czy obojętności, jaki w wielu małżeństwach siłą rzeczy sam w takich razach po pewnym czasie powstaje. Stąd się wziął ów temat, z którego pierwej chciałem zrobić dramat pt. „Komedia tryumfalna” lecz potem, pisząc „Pałubę”, sam siebie okradłem.
Uwagi do „Pałuby” ⇒
tak że satysfakcja ze zdrady musiałaby się wcielać do skarbca miłości, jedno odczuwałoby rozkosz zdrady drugiego, nawet rozkosz z tej reszty niepowiedzialnej czy przecież ukrywanej – słowem, igraszki aniołów wcielonych w ludzi, bawienie się niebezpieczeństwami. Aby dojść do takiego wymijania przeszkód lub asymilowania ich (Womela nazwałby to „zniebieszczaniem”), trzeba by ogromnej siły psychologicznej, szczerości, mądrości i przenikliwości. Tak to można teoretycznie pomyśleć – to niby przewidywanie i przełamywanie czynników życia występujących w praktyce (pałubizmu), będzie to jednak tylko temat, plan symetryczny, w każdym razie a priori powzięty mimo swego „przewidywania”. W życiu nastąpiłoby rozchwianie się tematu (ideału), okazałoby się bankructwo słów „wcielać się”, „zasymilować”; które obejmowały więcej porównania niż treści. Owa idealna parka nie urzeczywistniłaby swego planu, a odbyłoby się to np. w ten sposób, że zdrada bądź co bądź okazałaby się faktem zbyt samoistnym i rozgałęzionym, faktem, który można „zasymilować” tylko pozornie, za zbyt wysoką cenę rzeczywistego wyłomu w miłości. Bo albo jest prawdziwa zdrada i wówczas nie ma mowy o jej kompromisie z miłością, albo nie ma zdrady, ale wówczas nie ma też eksperymentu. W wypadku Strumieńskiego próba taka – jeżeliby na serio o niej myśleć – byłaby jeszcze trudniejszą, jeszcze bardziej beznadziejną, ponieważ ze śmiercią Angeliki miłość właściwie straciła swój grunt, a jeżeli Strumieński mimo to pielęgnował ją dalej, pietyzm miłosny rozszerzał i urozmaicał, to jak widzieliśmy, było to przystosowanie do jego charakteru, był to sposób, w który on dla swego wewnętrznego i zewnętrznego życia wyzyskiwał sprawę Angeliki, a zresztą wypływ nakazu i ukrytego w sumieniu robaka. Wprawdzie można by powiedzieć: to nic nie szkodzi, więc niechby korzystał z tego, że to jemu samemu przynosiło charakterową korzyść, niechby niejako podszedł naturę i wyzyskiwał własny egoizm, i w ogóle niechby wszelkie takie czynniki życiowe kierował na młyn swego celu. Ba, ale gdzież będzie wtedy moment owego „wyzyskiwania”? Jeżeli się wszystko tak składać będzie z naturalnych, zwykłych, niskich nawet pobudek, to ich suma będzie również egoizmem, pospolitością, zdradą itd., chociażby się na niej przylepiło etykietę: „miłość” lub „wierność”. Jeżeli się zaś powie: „wierność i miłość w granicach ludzkiej możliwości”, czyli „wierność i miłość mniej więcej”, to przez taki dodatek pozbawia się oba te słowa treści i wartości.

Więc czekało Strumieńskiego fiasco. Na każdym kroku plan miłości czy wierności rozchwiewa się, rozpada. Niszczy go obfitość życia, wytwarzając ciągle nowe niespodzianki, kwestie, bałamuctwa. Pochodzi to stąd, że plan wysnuty był ze słów „wierność” i „miłość” jak z niewzruszonych podstaw o stałym zakresie treści, bez rewizji ich jako pojęć. Zarówno Strumieński jak Angelika brali miłość dosłownie (rozdz. IV, s. 69., gdzie miłość jest kryptogramem świata) » Rozdział IV
Angelika

…Wśród egzaltacji przyszli sobie do przekonania, że jest problemem, kryptogramem świata, który należy rozwiązać, który rozwiążą oni, kapłani miłości.
Skocz do miejsca ⇒
, wytknęli plan a priori, niejasno i jakby nie na serio, upajając się tylko jego atmosferą – dali się unieść pierwiastkowi konstrukcyjnemu, a nie uwzględnili pałubicznego. Psycholog, zamiast służyć takim słowom, wolałby siły swojej użyć na skrytykowanie ich i sprowadzenie do bezimienności, a potem budowałby jakieś silniejsze „wieżyczki nonsensu”, czyli ideały bardziej przystosowane do rzeczywistości. Przystosowane – więc łatwiejsze, poddane jej? Nie – ale należałoby mieć fantazję tak bujną, żeby rozporządzała już tym wszystkim, co daje rzeczywistość, znała jej materiał i w tym materiale czerpała tematy do swych planów. Strumieński nie znał materiału.

W ostatniej instancji tedy sensacyjna, silnie erotyczna, ustępami kryminalna sprawa Angeliki przedstawia się nie jako kwestia zmysłów lub serca, ani jako kwestia społeczna, moralna lub estetyczna, lecz tylko jako kwestia intelektualna albo może naukowa, zawiła, nudna, bo trudna, sczepiona z siecią rachunków, w których gubi się oko. Moim zdaniem do tej instancji dochodzi każda sprawa jeśli się ją na serio bada». Str. 392

To jest jeden z najważniejszych rezultatów „Pałuby”. Być może, że aparat naukowy, który przykładam do faktów w niej skreślonych, jest błędny, ale jeżeli mi się udało choćby raz jeden wydobyć dowód, że fakty dopiero wtedy stają się doniosłymi w życiu duchowym człowieka i w poezji, gdy wejdą w alembik gruntownego vulgo naukowego badania lub przejdą przezeń, jeżeli mi się to udało, to zadanie moje spełnione.
Czytaj dalej ⇒
i zdarłszy z niej pierwszy anegdotyczny i poetyczny urok, sięgnie się do warstw najdalszych – i to jest najważniejszy wynik Pałuby. Wprawdzie o owych najdalszych warstwach poeta trzymający lutnię pod pachą nic do „wyśpiewania” nie znajdzie, ale śmiało zapuszcza się w nie samotny człowiek, gdy niedoglądany przez nikogo, wiedziony tylko własną tragiczną ciekawością, chce dotrzeć do najdalszych konsekwencji, choćby one były nie wiedzieć jak jałowe i niepoetyczne. Słowa „intelektualny, rozumowy, naukowy” budzą pewne odium i prawie miałbym ochotę powiedzieć aforyzm: że pewne misteria nie lubią hałasu i zgiełku i mają to do siebie, że się stroją w formę niepozorną, a nawet odstręczającą, by pozostać incognito. Czy jednak czujecie poezję tej apoezji? Jest mi to zresztą wszystko jedno, czy to, co daję, będzie się nazywało poezją, filozofią, czy mieszaniną jednego i drugiego.

Moim dążeniem było pomijać albo tylko zaznaczać poetyczną stronę wypadków, a zamiast tego wykopywać na jaw ich korzenie, może niepoetyczne, ale ważne, godne, by się im przyjrzano. Każdy łacno poznał, że wszystkie moje nawiasowe zdania i uwagi były dla mnie omal ważniejsze niż sam tekst. Dla zaokrąglenia tych uwag uważam za stosowne wyłuszczyć tutaj osobno niektóre ukryte zasady tej metody psychologicznej, którą się posługuję, i chciałbym, żeby czytelnik przyjął to jako rodzaj prywatnego zwierzenia z mej strony.

1.) Najpierw idzie mi o to, co bym nazwał teorią bezimienności – przy czym zaznaczam, że w myśl tej teorii właśnie nie mam pretensji do narzucania ludziom tej nazwy, podobnie jak i nazwy „pierwiastek pałubiczny”: obie są jednostronnymi, przejściowymi uchwyceniami pewnych kwestii, mogę mieć wartość jako próby, a nie jako „prawa”. Według teorii bezimienności wielka część słów, zwłaszcza w dziale zjawisk psychicznych, jest nie tylko niewystarczająca, lecz często fałszywa. Gdyby to nie było aforystyczną przesadą, można by powiedzieć ładnie: nazwa była grobem kwestii. Wygląda to tak, jakby człowiek, zauważywszy jakieś grono». Str. 393, w. 12 …jakby człowiek, zauważywszy…

To nie historia narodzin słowa taka jak u Nietzschego narodziny tragedii, a u Przybyszewskiego narodziny metasłowa, ale porównanie, bo ja nie mam pretensji do jasnowidzenia w przeszłość. Zresztą nic mnie tu nie obchodzi powstawanie słowa u ludzi pierwotnych, gdyż moim zdaniem tak słowo, jak i np. dramat, chociaż się już przyjęły, zmieniają swoją genezę i np. człowiek współczesny tworzy dramat z całkiem innych pobudek psychicznych niż starożytny. Dlatego powyższe porównanie jest przecież jeszcze czymś więcej niż porównaniem.
Czytaj dalej ⇒
zjawisk, które go bardziej niepokoiło lub w ogóle zwróciło jego uwagę, zanotował je sobie w pamięci stałym znacznikiem, pozostawiając sobie dalsze ich wyjaśnienie na później, lecz ponieważ owa grupa zjawisk już go potem silniej nie atakowała, więc tymczasową nazwę zostawił jako wystarczającą. Wymieniając nazwę niejako naciska się w mózgu (duszy) pewną sprężynę, za której pociśnięciem ma wyskoczyć pewien szereg obrazów, jakaś panorama, lecz, jak wiadomo, najczęściej wystarcza zamazane poczucie zbliżenia się tej panoramy. Jeżeli się jednak zacznie porównywać na serio to, co życie przynosi, z nazwami zaczerpniętymi ze „skarbnicy” słów, natenczas okazują się liczne ułamki, niedokładności, fałsze. Życie, płynne życie na każdym kroku rozsadza konwencję słów i wykazuje ich nierównoległość. Jeżeli zaś słowa wyobrazimy sobie jako punkty przecięcia się linii w życiu, to powiemy, że linie są ważniejsze, realniejsze niż punkty. W świecie zewnętrznym jeszcze jako tako przystają określniki do rzeczy, ale gdy idzie o rzeczy psychiczne lub o skomplikowane stosunki powstałe z krzyżowania się działań wewnętrznych z zewnętrznymi, wówczas powstają dowolności, kontrabandy, żeglowanie pod cudzymi flagami.

Toteż w toku mojego studium okazywało się nieraz, że słowa: miłość, wierność, w praktyce są formą na różne treści, tak samo: podziemne życie, rozpacz, żal, tęsknota, smutek itd.

Stosunek Strumieńskiego do Angeliki na przykład można by nazwać na ogół miłością, a jednak widzieliśmy, że już za życia Angeliki miłość ta warta była cudzysłowu (jak wykrył rozdz. XI) » Rozdział XI
pierwiastek pałubiczny

Skocz do miejsca ⇒
, składała się z różnorodnych części, których w ogóle sumować z sobą nie można. Były tam zmysłowość, przyjaźń, wzajemna poręka egoizmów, eksperyment, ambicja, robienie miłości – chociaż i to są też znowu słowa, znowu błędy i jednostronności. Co do wierności, to już poprzednio, omawiając sposób zespolenia jej ze zdradą, pokazywałem, na jakie manowce prowadzi to krępujące pojęcie. Czy Strumieński był wiernym? Tak by można powiedzieć ogólnikowo, można by nawet napisać romans, w którym by się wykazywało, że Strumieński wśród pokus zachował wierność mimo pozoru niewierności, podobnie jak były romanse wykazujące, że jakiś człowiek, którego miano za złego, był w gruncie rzeczy dobrym, gdyż jego „złość” była tylko formą objawiania się „dobrego”». Str. 394

Jean-Paul w dziełku „Kapelan Schmelzle” próbował pokazać w tchórzostwie punkt, w którym ono jest właściwie męstwem, ostrożnością, wynikiem silnej wyobraźni. Bardzo dobrym tematem byłoby pokazać na jakimś wypadku przeróżne fale psychiczne przepływające pod słowem „wdzięczność”, tak np., żeby się ona stawała nawet niewdzięcznością. Nb. dopiero potem pokazałoby się, ile by się zostało z tego tematu, powziętego a priori, gdyby się go chciało zamienić na mięso rzeczywistości.
Uwagi do „Pałuby” ⇒
– byłaby to jednak dopiero druga faza różniczkowania się pojęć, faza przejściowa do teorii bezimienności – a i ta teoria ma również wartość tylko jako sito kontrolne. Albo np. „zazdrość” u Oli! Zauważyć tu także muszę dla usunięcia nieporozumień, że powyższych wywodów nie można brać tak, jakobym ja przeprowadzał np. analizę pojęć miłości, zazdrości lub wierności. Sama chęć takiej analizy już by była błędem; skoro bowiem miłości nie ma, więc nie można też jej analizować jako miłości, analizować można tylko zdarzenia.

Więc gdzie jest prawda? Zgadzając się na razie na ten wyraz, powiem, że za prawdę uważam przybliżanie się do niej, uwzględnianie i wyliczanie coraz to nowych okoliczności i relacji zacieśniających pole prawdy. Tak samo jak przyznałem się, że nie daję życia, przyznaję też, iż w niniejszym wywodzie nie daję „prawdy”, rozbijam tylko skorupę nomenklatury albo wmawiam w siebie i w innych, że to robię, nazywam to tak.

2.) Wiadomo mi dalej, że jednak owe słowa i pojęcia, kombinując się w mózgu ze sobą i z nowymi wyobrażeniami, wytworzyły odrębny następczy świat zjawisk, z którym się liczyć trzeba. Błędy występują tu jako fakty, zjawiska rozradzające się, mające własne sposoby krystalizacji, których wykrywanie jest ogromnie trudne. Wspomnę tylko o dwóch kwestiach z owego życia następczego, które bardziej zwróciły moją uwagę i ułożyły się w pewne przybliżenia:

3.) Że niektóre słowa zakorzeniają się w mózgu, utrwalają, otaczają pewną melodią, pewną sferą uczuć i kojarzeń podsłownych. Np. słowo „miłość” wyobrażam sobie w mózgu jako płytkę naelektryzowaną tą nazwą, tymi literami nawet; naokoło siebie wytwarza ono pewne fluidum wprawiające w ruch proszek innych wyobrażeń, wrażeń książkowych, życiowych itd., tak że choćby miłość jako coś jednolitego w życiu nie istniała, to jednak istnieje ta płytka i jej ton jako rzeczy realne tylko innego gatunku – może nawet wywierać szczere skutki: łzy, wybuchy itd. (zob. s. 97, w. 30 i n.)» Rozdział VII
Str. 126, w. 8 i n.
…I kto wie, czy pewna część najsubtelniejszych może uczuć nie zawdzięcza swego istnienia właśnie wytworzeniu się i pokomplikowaniu wielu formułek (następcze życie duszy), a chociaż oparta na nich, niemniej jest konkretna i żywa, niemniej dolega…
Skocz do miejsca ⇒
.

Wyrażeń: płytka, fluidum, proszek (foremki s. 244 w. 1, kulki s. 374, tabliczka s. 317 w. 21)» Rozdział XII
Str. 244 w. 1
…a to po prostu były odtłoczone przez lekturę foremki…
Skocz do miejsca ⇒

Rozdział XVIII
Str. 374
…dźwięczała mu w duszy muzyka panteistyczna wysnuta z kulek, które w nim już dawno płynęły…
Skocz do miejsca ⇒

Rozdział XVII
Str. 317 w. 21
…widocznie za dnia podczas odwiedzin na cmentarzu tabliczka z tym wspomnieniem sama się wynurzyła…
Skocz do miejsca ⇒
nie używam tylko przenośnie, używam ich jako surogatów pewnych nie znanych mi procesów, więc prawie (tj. tylko o tyle, o ile mam na myśli kształty) dosłownie. Przekonałem się, że wiele dziwnych, niebezpiecznych, rzekomo niewytłumaczonych faktów psychicznych w życiu codziennym można bez litości pojąć, gdy się stosuje taką metodę mechaniczną, graficzną czy chemiczną. Zresztą metody owej instynktownie już od dawna bardzo często wciąż się używa; np. gdy się mówi: „odważał w duszy dwie decyzje”, „biegł za swoją myślą”, „odsunął od siebie smutek”, „to wspomnienie wynurzyło się z jego pamięci” itd. itd. Tylko że ja, jak powiedziałem, biorę te wyrażenia prawie dosłownie, to znaczy wyobrażam sobie pomocniczo, iż w mózgu musi się odbywać jakaś funkcja podobna do odważania, wynurzania się, biegnięcia itd., że muszą też istnieć urządzenia podobne do wagi, do niepoprzebijanych ścianek, magnesów, rezerwuarów itd. – owe wyrażenia są tedy dla mnie czymś więcej niż poetycznymi porównaniami. Rolę powyższej metody w badaniach psychologicznych uważam za podobną do tej, jaką mają w fizyce przyrządy wymyślane po to, aby w pewnym szeregu zjawisk wiadomych wydobyć lub uzupełnić człony niewiadome. Zastrzegam się więc z góry przeciw zarzutom, że popadam w materializm, bo kwestia, czy zjawiska psychiczne są materialne czy spirytualne, jako też kwestia podmiotu i przedmiotu nic mnie tu nie obchodzi, a wyrazów „mózg” i „dusza” używam zamiennie.

4.) W związku z poprzednim stoi inne przybliżenie, odnoszące się jednak nie do mechanizmu, lecz do treści słów. Przy pewnych słowach stracono ewidencję ich genezy, z narzędzi stały się one panami, tak że teraz do słów doszukuje się pojęć i treści, jakby chcąc koniecznie dać posady tym ubogim, ale majestatu pełnym arystokratom. Porobiły się więc słowa-postulaty, słowa-potwory». Str. 397, ad. 4)

Właściwie istnieją tylko przesuwalne kompleksy kwestii, oznaczone dla skrócenia tymi etykietami (poezja, sztuka itd.) nieprzesądzającymi w niczym treści.
Opisany pod 4) proces psychiczny jest powodem tak zwanych w języku naukowym hipostaz.
Czytaj dalej ⇒
, jakby spadłe ze słońca, takie idèes fixes wielu ludzi: piękno, sztuka, poezja, prawda, miłość itd. Silą się więc np. na gwałt zdefiniować: co to jest poezja, jaką ma być poezja? Lub: jaką ma być „prawdziwa” miłość? Lub: co to jest etyka? Lub używają tych słów jako straszaków albo narzędzi zabójczych i samobójczych. Zdaje im się, że w takich słowach tkwi jakaś istota, którą trzeba wyzwolić – podobnie jak wstęga zwinięta w jajku wielkanocnym. Widzieliśmy, jak Gasztold zahipnotyzowany był słowem „poezja”, a Strumieński z Angeliką słowem „miłość”, której rzekomą „istotę” koniecznie wyczerpać należało. Widzieliśmy, jak wskutek tego Strumieński z Olą przychodzili do przekonania, że nie ma miłości, podczas gdy powinni byli dojść tylko do wniosku, że nie ma tego coś (coś, jakiś – takie wyrażenia nieokreślone są już tylko pokrywką zawodu w tych razach), które przez to słowo „rozumieli”… Czyżby to się działo nawet wskutek jakiegoś fizykalnego rozszerzania się atmosfery słowa, czyli, mówiąc mniej materialistycznie, wyidealizowania go, tak że potem trudno je zrealizować, czyli wypełnić powstałą próżnię odpowiednikami z rzeczywistości?

5.) Prawie tę samą rolę co słowa grają w życiu umysłowym całe zdania, aforyzmy, szablony, symetryczności». Str. 397, ad. 5) …symetryczności…

Rolę symetryczności w błędach myślowych poznałem jeszcze wówczas, kiedy udzielając lekcji matematyki wciąż spotykałem się z tym, że moi uczniowie pewne zadania algebraiczne rozwiązywali bez troski o ich treść, kierując się tylko poczuciem symetrii np.
(a+b)² = a²+b²;
√(a^2+b^2) = a+b;
(a²+b²)/ab = a+b
Czytaj dalej ⇒
, całe sposoby zachowania się, role, problemy, teorie, przysłowia, dualizmy, (kobieta-mężczyzna, natura-nienaturalność, forma-treść, istota-pozór, myśl-czyn, uczucie-rozum, pierwotność-kultura), kontrasty, paradoksy, dwutypowości. Są one już to uchwyceniem jakiejś kwestii za pomocą szeregu słów związanych w snop światła jednostronnego, już też wywołują wśród tłumu wyobrażeń stanowiących jakąś kwestię pewne stałe manewry, podziały, przesypywania się. Ten regulujący wpływ pewnych uchwyceń (które się zresztą mogą skondensować także tylko w słowa: np. idealizm, dekadenckość, brak woli) objawia się na wielu miejscach w Pałubie, np. u Strumieńskiego w jego zdrowotnych skrupułach, u Gasztolda w cechowaniu Strumieńskiego jako filistra, u Oli w poglądach na macierzyństwo i sztukę itd. itd. Wychodząc z pewnych uchwyceń, ciągle je stosowali lub czasem jak Strumieński zmieniali, różniczkowali – jakkolwiek pewna linia pozostawała ta sama.

Wybór owych uchwyceń tudzież pewne stałe sposoby posługiwania się nimi – to skutek przyrodzonego charakteru, zapewne jakichś rowków w umyśle, którymi biegną myśli i uczucia i zbiegają się w pewne stałe figury. Słowo „charakter”, tak jak go używam, nie oznacza nic jak tylko pytajnik, otwarcie trudnej kwestii, jest tymczasową nazwą tego, co by tłumaczyło pewne wspólności w życiu umysłowym każdego człowieka. Ponieważ fakt istnienia takich wspólności jest czymś, co Rzeczywistość wstawiła w życie całą mocą swego pałubizmu, przeto usiłowałem w moich charakterach dać równoważnik tego faktu, trudno by mi jednak było powiedzieć, jakie to wspólności i podobieństwa cechują np. charakter Strumieńskiego. Wprawdzie można by go opisać jako mieszaninę wyższej pedanterii, powolnych zmian w myśleniu, wytrwałości, brutalstwa, uczuciowości, komedianctwa, lubowania się w zaokrągleniach i tym podobnych cech, przeze mnie czytelnikowi raczej narzuconych niż wykazanych – lecz to by była charakterystyka w rodzaju tych, jakie się daje w wypracowaniach gimnazjalnych. Ja, budując moje charaktery, starałem się czasem wyłamać spod szablonu, według którego charaktery literackie są dość dowolnymi zlepkami dość powierzchownie wysortowanych cech ludzkich, i chciałem w niektórych przynajmniej momentach oprzeć myśli i czyny mych osób na motywach mechanicznych, które słowami określić trudno. Sądzę też, że kiedyś będzie się opisywać charaktery ludzi za pomocą przybliżeń w rodzaju formuł matematycznych.

6.) Na koniec przychodzą stany psychiczne, w których brak bardziej widocznego rdzenia, kombinacje uczuć, słów, myśli, wrażeń chwilowych, bardzo mgliste i łatwo przesuwalne. I tu naturalnie życie następcze odgrywa wielką rolę. Ale główną rzeczą, którą chcę z naciskiem podkreślić, jest to: że znowu ani składu, ani kształtu, owych mgieł wewnątrz duszy nie można dokładnie opisać za pomocą słów – i że w tym wypadku przybliżenie słowne takiego zjawiska psychicznego jest jeszcze trudniejsze niż w poprzednich. Dlaczego? To wyjaśnię za pomocą następującej hipotezy, użytej tylko sposobem porównania: przypuśćmy, że dla przechowywania w pamięci wyobrażeń oraz ich kombinacji i innych wytworów, wyraźnych i dość ściśle określonych, istnieje pewna materia; otóż oprócz niej istnieje jeszcze podobna do niej druga materia ». Str. 398, ad. 6)

A może nawet owa druga materia tworzy sama, bez pomocy pierwszej osobnego rodzaju formacje? Polem, na którym najwięcej objawia się jej działalność, jest sen. We śnie wyraźnymi są tylko odłamki życia następczego, zawierające „przedstawienia” łatwo zamienne na rzeczywistość, reszta jest niewyraźna, tak że nie można jej opowiedzieć. Niewyraźna? Czytaj dalej ⇒
, która jednak działa samoistnie i jest bardziej czynną niż bierną. Ona to wprowadza nieporządek w matryce wytworzone przez pierwszą materię, rozcieńcza je, przetapia, wpływa na inne krystalizowanie się tej materii, stwarza wyobrażenia naśladujące wyobrażenia autentyczne, sama też wchodzi z nią w osobne związki chemiczne. Aby owe połączenia chemiczne jako tako zbadać i poznać przynajmniej te ich składniki, które są dostępne, trzeba im zadać pewien gwałt i użyć podobnie jak w chemii odczynników. Dzieje się to np. w ten sposób: próbuje się w myślach, w jaki sposób objawiłby się pewien stan psychiczny, jeżeliby został kilkanaście razy natężony i miał odpowiednie warunki do wyłonienia się – tak otrzymuje się pewne zawarunkowane zdarzenie, przed które kładzie się czasem słówko „jakby”. Np. „Ktoś jest tak skromnym, jakby przepraszał drugich za swoje istnienie”. Tym sposobem posługiwałem się np. podając motywy wstrzemięźliwości Strumieńskiego podczas wizyty Mossorowej, gdym pisał, że Strumieński jakby żywił zabobon, że Ola odgadnie jego zdradę – naturalnie bowiem takiej myśli nie było w nim ani w stanie świadomym, ani nieświadomym i ja podałem ją tylko jako przybliżenie. Podobnie zdefiniowałem stan psychiczny Strumieńskich podczas wizyty u piesków i w altanie „jakby drzewa składały im hołd”. Lub na s. 310: „jakby przez to wywierał na kimś akt zemsty”» Rozdział XVI
Str. 310
…jakby przez to wywierał na kimś akt zemsty…
Skocz do miejsca ⇒
. Inne przykłady na owe związki chemiczne: formacje zazdrości u Oli, historia słowa „pałuba” w umyśle Pawełka w następnym rozdziale. Muzykę uważają także za takie „jakby”, tylko w innym kierunku.

Powyżej wymienionych pięć punktów jest właściwie przedstawieniem jednej sprawy z różnych stron i w różne sposoby, ale zresztą do podziału tego większej wagi nie przywiązuję, bo mogłem sprawę ująć tak samo w trzy, pięć, jak i 30 punktów. W ogóle, jak poprzednio prosiłem, trzeba całą powyższą elukulbrację naukową przyjąć jako moje zwierzenia, jako mój poemat filozoficzno-liryczny, który w tym celu wygłaszam, ażeby pokazać moje ostatnie szańce i po tym, co było dla mnie jasne i niewątpliwe, pokazać i to, co jest dla mnie samego mniej jasne i wątpliwe. Więc i zastosowanie moich teorii na przykładach pozostawiam lojalności czytelnika.

7.) Nawiązując do tego, co wyłuszczyłem pod 5, podnoszę, że z drugiej strony nie mogę zaprzeczyć, iż same fakty wzięte z życia mają pewien swój lokalny koloryt i nieraz grupują się w sposób łudzący, wyzywający do snucia pewnych nastrojów, problemów, w ogóle: ustawiają się pod pewnymi kątami widzenia. Życie Strumieńskiego przebywa pewien zodiak, jedne nastroje przepływają w drugie; mamy więc w Pałubie chwile, w których fakty życiowe grupują się idyllicznie, komicznie, filozoficznie, poetycznie, problemowo, etycznie, upiorowo itd. Zbieg okoliczności wywołuje wstrząśnienie odnośnych sfer myślowych w mózgu, nadaje im chwilową aktualność, pobudza do nowej mizernej produkcji ». Str. 401, ad. 7) …mizernej produkcji…

Mizernej dlatego, bo zbyt często przebywa się „kataklizmy”, których program jest z góry naznaczony, odkrywa się pewne rzeczy jako nowe, których się już przedtem wyuczyło. Np. Strumieński w rozdz. XIX ⇒ i XX ⇒ . W wielu powieściach i dramatach osoby przebywają duchowe „kataklizmy”: od jednej banalności do drugiej, tylko że autorzy sami biorą te kataklizmy na serio (np. Rydla „Na zawsze”, Przybyszewskiego „Złote runo”).
Czytaj dalej ⇒
, wskutek której powstają pewne nowe trudności, zagadki, rachunki niby koniecznie domagające się rozwiązania. Np. problem wierności Strumieńskiego, miłości, potem etyki. Niektóre z nich sam „rozwiązywałem” za Strumieńskiego, robiąc idealne przedłużenie zaczętej linii, w życiu jednak problemy takie neutralizują się, przepadają, ale bo też i ściślejsze badanie owych problemów doprowadza nas do atomów nieproblemowych, bezimiennych, z których składa się życie.

Przyznaję się, że w toku powieści istnienie owych atomów raczej postulowałem, niż wykazywałem, ale bo też wykazywanie teorii na przykładach odbywa się zwykle przy pomocy szachrajstw i jest właściwie niemożliwe, jeżeli się rzecz weźmie uczciwie, ponieważ każda teoria jest tylko przybliżeniem, więc w ostatecznej instancji poezją, wieżyczką. Zaniedbanie to moje pochodziło także stąd, że mimo pozoru planu, obmyślenia, suchości i moje dzieło jest pod pewnym względem improwizacją, pełną niespodzianek dla mnie samego.

8.)». Str. 401/2, ad. 8)

Por. strony:
132, w. 24; ⇒
133, w. 17; ⇒
157, w. 1; ⇒
159, w. 25; ⇒
166; ⇒
262/263; ⇒
234, w. 30; ⇒
301 ⇒ (zakątek komiczny);
332, w. 18 i n. ⇒ Wpływy: głównie Kleista „Michał Kohlhaas” Schopenhauera: nauka o charakterze, Hebbla: „Herod i Mariamna” w porównaniu z jego rozbiorem tragedii Massingera „Lodovico”. Od zwrotów Hebbla: „Die Gebrochenheit der Idee” (w jego uwagach o dramacie) i „Verwirrung der Motive” wywodzi się mój pierwiastek pałubiczny.
Uwagi do „Pałuby” ⇒
Głównie jednak lubowałem się w podkreślaniu dwóch rzeczy: po pierwsze tajemnic intelektualnych, po drugie techniki zdarzeń. Poeci dotychczas zważali prawie tylko na zachowywanie prawdy życiowej w pewnych momentach, a zresztą korzystali z wymyślonej dla swej wygody licentia poetica, zapominając lub nie wiedząc, że materiałem dzieł literackich są nie tylko szczegóły życiowe, które ich zdaniem można wydąć, rozciągnąć, „oczyścić z naleciałości”, lecz także stosunek ilościowy i jakościowy tych szczegółów do siebie, morfologia życia. A więc zważać też trzeba np. na pewne stałe w życiu minimum i maksimum namiętności, znaczenie przypadku, procent nieprawdopodobieństw, robienie życia, jego asocjacyjność, autoironię, pozory symetrii i przełomów, polaryzację charakteru, powtarzania się, „…są chwile w życiu ludzkim…”; współczesne sobie dwa odmienne kierunki duszy i życia, i wiele rzeczy, które tylko w sposób nieledwie zabawkowy poruszyłem. Obowiązek zmusza mnie do dodania, że do zastanawiania się nad sprawą techniki faktów życiowych skłonili mnie głównie Kleist, Hebbel i Schopenhauer.

9.) Moje uwagi na temat roli słów w procesie myślenia nie mają bynajmniej na celu zaniechania słów w ogóle. Idzie mi tylko o doskonałą świadomość ich względności i większe niż dotychczas uwzględnianie kształtów i treści stanów psychicznych, które słowami rozbijano, a nie opisywano. Powyższej uwagi jednak nie należy brać tak patetycznie i szablonowo, że są cuda, których wysłowić nie można itp. – jak tego wzór dał Mickiewicz na początku Improwizacji. Owszem, idzie mi raczej o ulepszenie, zróżniczkowanie, spotęgowanie aparatu słów, tak aby można było mówić faktami, sygnalizować sobie wzajemnie całe kawały duszy. (Poetycznie: symfonie szczerości zamiast poszczególnych dźwięków). Wówczas by może zaczęły się wyrównywać przepaście psychiczne między ludźmi. Cóż jest do tego potrzebne? W pierwszym rzędzie wydobycie na jaw podziemnego życia psychicznego, ale nie w znaczeniu metafizycznym, tj. nie tak, jak je pojmuje np. Przybyszewski. Dotychczasowym błędem było, że sięgano albo za płytko, albo – przeskakując całe życie następcze – za głęboko, tj. tam, gdzie już nic być nie może, i robiono rzekome wizje kosmiczne zamiast uprawiać introspekcję. Mnie się zdaje, że zbadać warstwę na kilkaset metrów pod tzw. powierzchnią duszy – to może wystarczy, nie trzeba szukać nadiru» Nadir – punkt na sferze niebieskiej położony naprzeciwko zenitu. Znajduje się prostopadle pod horyzontem i jest najniżej położonym punktem sfery niebieskiej. .

A więc kultura szczerości? Raz już powiedziałem to słowo. Teraz jednak wydaje mi się ono nieco za sentymentalnym i o tyle złym, że, jak wiadomo, niemal każdy uważa siebie za szczerego i powie zapewne, że on tej kultury nie potrzebuje. Szczerość zresztą jako przyznanie się, jako spowiedź, jest dość łatwa – w pewnych granicach. Więc raczej kultura mądrości. Zostańmy jednak przy szczerości, ale zaznaczmy, że szczerość nie jest czymś, co się mieć chce lub nie chce, a zawsze się mieć może, lecz że szczerość jest sztuką, której arkany zbadać należy. Przez szczerość rozumie się tu nie jej nagłe objawy, ale cały stan umysłowy, który może nawet przybierać formę nieszczerości, bo u prawdy jest kłamstwo na służbie. Zauważę też, że o ile szczerość i prawda są bezkrytycznymi postulatami, o tyle je nawet odrzucić należy. Tego nauczył nas Nietzsche, rzuciwszy pytanie: „Aber warum überhaupt Wahrheit?”» Aber warum überhaupt Wahrheit? (niem.) – Ale dlaczego w ogóle prawda? . Sądzę jednak, że prawda, a za nią i szczerość mają swe usprawiedliwienie w tym, że dążenie z nimi związane zawiera najwięcej jednostek siły i stosunkowo najwięcej rokuje nadziei.

*

To był niejako bilans. Czy dobrze odegrałem rolę wyrachowanego, łamiącego wszystkie przeszkody myśliciela? Ale autor, zamiast tylko czasem wychylać jowiszową twarz spomiędzy chmur, powinien by może wynagradzać swą śmiałość i wyżyny własnym rumieńcem? Nie chcę iść tak daleko. Tylko, by siebie nieco sympatyczniejszym i bliższym uczynić, zdradzę jedną przynajmniej zakulisową tajemnicę swoich powyższych mądrości.

Otóż są pewne bieżące – w najwyższym znaczeniu – potrzeby ducha, które się załatwia błędami umysłowymi, bujającymi nie wiadomo gdzie, gdzieś na pograniczu w cienkiej sferze między tym, co jest nieznane, a tym, co jest już rzekomo załatwione, jakieś nowe niby to wykłuwające się, świtające dopiero pojęcia, formy uchwycenia, porównania, obrazy, próby, bańki, wieżyczki nonsensu. Idealista wymykający się spod opieki mędrca budującego automaty! Myślenie na tej krawędzi jest z natury rzeczy chaotyczne – w ogóle człowiek tylko dla drugich robi pewną sugestię jasności, sam sobie zaś zostawiony, udaje się nad tę krawędź i zaczyna na serio myśleć, tj. gubić się w przestrzeniach, które zabudowuje wieżyczkami nonsensu.

I oto obecnie nawet moja ostrożność, kulminująca w wykrywaniu pseudozwiązków między faktami i w teorii bezimienności, ma swoją pozę, swoją melodię, a sam jej nastrój uroczysty jest oznaką związku. Czy związki-związki czy związki-niezwiązki? Oto jest pytanie. Żądając mówienia faktami, mam pyszałkowate uczucie, żem zdarł ze świata skorupę nomenklatury, że plamom, które dotychczas łączono liniami w figurki lub zdarzenia, teraz na nowo przywracam ich pierwotne znaczenie plam, a wzrok fizyczny i umysłowy buja już po morzu bezkształtu; głos ludzki zamiera i staje się szeregiem dźwięków pustych – a zmysły ludzkie, idąc przecież dotychczasową swoją utartą drogą, otrzymują pewną naganę od rozumu, który rad by je sam wyręczyć w dziele jakiegoś wszechrozszczepienia, i sam w fantazji wyobraża dla ich zachęty tę mozaikę, której nie ma w rzeczywistości. Gdyby tę filozofię namalować symbolicznie, to chyba jako człowieka, nie nagiego jednak, lecz odartego ze skóry, lub jak świat wiruje, szumi i huczy przerażeniem, przelewa swe soki, tony i barwy… Coś z sądu ostatecznego, coś z tego. Oto moja analityczna synteza, mój twór potworny.

Ale tak się chce być od siebie samego mądrzejszym, krytykuje się (nb. po swojemu) swoją ostatnią myśl, kopie się pod nią, oblęga się własne miasto. Otóż pierwszy rzut oka naokoło przekonuje mnie, że tak przecież na rzeczywistość nie patrzę, że przecież sam porzuciłem teorię wszystkojedności». Str. 405 …teoria wszystkojedności.

Swego czasu urobiłem sobie teorię, że zadaniem poezji jest sprowadzić każde zdarzenie do „horlizmu” (od noweli Maupassanta pt. „Horla”), do stadium, w którym ono zacznie być straszne przez swoją bezpośredniość. I raz postanowiłem sobie opisać w horlistyczny sposób zwykłe spadanie meteoru, lecz po różnych próbach przekonałem się, że mi się to nie uda. Nie wszystkie bowiem zajścia są w równym stopniu ważne dla człowieka, a rojenia poetyckie o tym, że na płatku lilii może się rozegrać cały dramat (Wierzbicki, Zbierzchowski), są albo szkolarstwem, albo bezkrytycznym uleganiem sugestii paradoksu. Czytaj dalej ⇒
, owszem, jako czciciel Rzeczywistości uznaję różnorodność faktów, uznaję, że: entia praeter necessitatem non esse minuenda» entia praeter necessitatem non esse minuenda (łac.) – byty wykraczające poza to, co potrzebne, nie powinny być redukowane.. , że rzeczy i sprawy mają swój lokalny koloryt, który jest „dany” – więc nie można pojmować wszystkiego, jakby się trzęsło i migotało.

Ale i to znowu podlega zarzutom, bo…. Tak płynę w chaos.

*

Dlaczego to wszystko mówię? Po analizie przedmiotu przychodzi kolej na mikroskop. Spełnić to, co w świecie fizycznym równałoby się widzeniu własnych oczu. Sprawa Strumieńskiego tkwi we mnie samym: jest to konglomerat reminiscencji, zachcianek, fantazji, zemst, ukrytych polemik, własnych i cudzych pomysłów, tła współczesnych głupstw – i różnych innych rzeczy. Czyż będę może wmawiał, że Strumieński to żywa figura, a nie królik doświadczalny, którego konstruuję, aby dowieść – udać, że dowodzę – tego, co mi się podoba? Blagą jest porównanie z perłą, którą można wykroić z muszli, blagą jest to, co Gasztold sądzi o oddzielnym organizmie dzieła – nie ma takich fikcyjnych całości. Owszem, dzieło takie to żywy nowotwór duchowy, którego nie można wykroić, nie uśmiercając go, który poza mną będzie czym innym, niż był we mnie. Dlatego wyrywam go z jak największym pękiem moich nerwów – kapiący krwią – jak drzewo z korzeniem wyrwane ma w splotach korzenia kawały ziemi, z której wyrosło.

Zarazem spełniam postulat Grossa, że dzieło poetyckie ma dawać nie tylko rezultaty myślowe, ale także cały kompleks związanych z tymi rezultatami radości, wątpliwości, patosu, dróg itd., że poezja to właściwie myślenie kat'egzochen – całym sobą. Przeto prawie nie waham się nawet dać tu chwilowego ukształtowania się w kalejdoskopie swoich własnych stalszych myśli i rezultatów, i obrazów, i nadziei z nimi połączonych, daję nawet moją pozę spokojnego patosu.

W ten sposób dotarłem aż do granic osobistych. I te trzeba by przekroczyć, raptownie roztworzyć drugi horyzont nad pierwszym i pobujać w nim. Bo czyżby dzieło apoteozujące pierwiastek pałubiczny samo nie podlegało jego potędze? Czyż autor nie mógłby powtórzyć rozdziału XII w zastosowaniu do siebie?» Rozdział XII
Tenże sam pierwiastek z wizytą u Gasztolda
Skocz do miejsca ⇒

Miałżebym więc pisać swoją własną Pałubę? Zdaje mi się, że zapomniałem na chwilę, w jakim się towarzystwie znajduję. Czyż mam sam jeden – w literaturze – grać w otwarte karty? Tam gdzie się gra nawet fałszywymi?